Ryc. 7 Moja prawdziwa forma
Nie posiadałem rąk, tylko macki i nie miałem nóg tylko coś, co przypominało mi owadzie odnóża. Całe stożkowate ciało stało chwiejnie na chitynowych patyczkach i wydawało się, że zaraz się rozpuści. Miałem też usta… chociaż to nie jest trafna nazwa: okrągły otwór gębowy z ogromem ostrych jak szpileczki zębów. Nie mierzyłem wtedy jeszcze ponad pięciu metrów jak teraz, a zaledwie trzy, ale to i tak niewiele pomagało. Ale nawet to obrzydzenie i widok, jaki je spowodował, nie potrafiły zatrzymać euforii, jaka następuje, gdy zrzuci się ciało.
A jest to rozkosz, zwłaszcza po tak długim wiciu się w kalekiej formie, wręcz nie do opisania. Ogarnia ze wszystkich stron, rozbrzmiewa pomiędzy pojedynczymi cząstkami ciała. Sprawia, że jest się zdolnym pojąć ogrom swojej mocy.
Brak komentarzy
Bądź pierwszą osobą, która skomentuje!