Whispers in the Dark

Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, uderzyła mnie cisza. Zbyt głośna jak na tę porę. Nikt nie siedział na kanapie, nie krzątał się po kuchni. Cisza była podejrzana. A przecież była dopiero 14:51, lekcje skończyły się zaledwie dziesięć minut temu.                                     Nagle z korytarza dobiegły mnie ciche kroki. Zamarłam na sekundę. Cassie? Sofie? A może...

-  Wróciłaś? - Xavier wyłonił się z cienia, opierając o framugę drzwi do salonu.

-  Tak. - odpowiedziałam, rzucając torbę na fotel. - A ty? Lekcje się już skończyły?

-  Nie. - odparł, wzdychając teatralnie. - Jestem chory.

Zakaszlał dwa razy, suchym, przesadzonym kaszlem godnym Oscara.

- Aha. I cudownym trafem uzdrowiłeś się na tyle, żeby kręcić się po mieszkaniu?

-  To się nazywa siła woli. I herbata z imbirem.

Uniosłam brew.

-  Nie masz gorączki, tylko wymówkę.

-  Zrzędzisz jak matka. Która już nie żyje. - mruknął z udawaną urazą.

-  Bo ktoś tu musi trzymać ten dom w ryzach. I bardzo mi przykro. - odpowiedziałam, mijając go i kierując się do kuchni.

-  I ktoś inny musi robić teatr. - dodał z uśmiechem.

- Teatr to robi Nitro. Ty jesteś tylko dublerem.

Xavier zamilkł na chwilę, patrząc na mnie jakby właśnie dostał nożem w dumę.

-  Au. To bolało. - ułożył dłoń dramatycznie na sercu.

- Przestań. Idę spać. - rzuciłam, mijając go w korytarzu.

- Chora jesteś? - Xavier ruszył za mną, marszcząc brwi. - Bo jak tak, to zamawiam ci lekarza. Albo pogotowie. Albo idę po Nitra.

Zatrzymałam się na moment, ręka już była na klamce mojego pokoju.

- Nie fizycznie. I błagam... bez Nitra - powiedziałam cicho, niemal szeptem.

- Co? - zapytał ciszej, niepewnie.

- Po prostu... wszystko dziś było zbyt dużo. Za głośno, za dziwnie, za... prawdziwie. - otworzyłam drzwi. - Dobranoc, Xavier.

Zamknęłam za sobą drzwi, zanim zdążył odpowiedzieć. Oparłam się o nie plecami i zamknęłam oczy. Z drugiej strony usłyszałam jego cichy głos:

- Jakbyś chciała pogadać... nie wiem, przy herbacie z imbirem albo czymś mocniejszym - wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Nie odpowiedziałam. Ale uśmiechnęłam się smutno. Choć tyle. Mogłam nie mówić. Nie powinnam była nic mówić. Ani zaczynać tej rozmowy. Ta noc mnie wykończyła. Listy. Zane. Nikodem ukrywający swoje powiązania z mafią. Za dużo.                                                       Położyłam się na łóżku.

                                           * * *

Szpital. Ciemno. Ponuro. Sterylne światło jarzeniówek migocze, rzucając blade refleksy na ściany. Pachnie środkami dezynfekcyjnymi i czymś jeszcze... czymś metalicznym. Zimno. Cisza jak w grobie. Siedzę na końcu korytarza. Albo stoję. Nie jestem pewna. Wszystko jakby spowolnione, jakby pod wodą. Dźwięki są tłumione, kolory wyblakłe.

Na ścianie miga czerwony napis: IZOLACJA. Drzwi obok drżą od środka, jakby ktoś je od środka uderzał pięściami, raz, drugi, cisza.

-  Izzy... – rozlega się głos.

Nie wiem skąd. Męski, zachrypnięty. Ale znajomy.                              Obracam się, ale nikogo nie ma.               Wtedy dostrzegam cień, przesuwa się po ścianie naprzeciwko, długi, krzywy. Za duży jak na człowieka. Cień zatrzymuje się tuż przy drzwiach oznaczonych napisem IZOLACJA. Drzwi przestają drżeć. Cisza znowu spływa na korytarz jak gruba, duszna warstwa.                   Robię krok do przodu. Albo dwa. Nogi jak z waty, ale coś mnie ciągnie.

-  Zane...? – szepczę.

Cień porusza się. Jakby drgnął.

-  Zane, to ty? 

Cisza.                                                                                                            Wtedy drzwi powoli się uchylają. Skrzypią przeciągle. W środku nic nie widać, tylko czerń, gęsta, lepka, jakby ktoś rozlał tusz.                      Z wnętrza wyłania się dłoń. Blada. Drżąca. Poruszająca się z nienaturalną powolnością.                                     Cofam się. Serce bije jak szalone.

-  Izz... y... - głos cichy, zniekształcony, jakby dochodził z bardzo daleka. - Pomóż...

Zamarłam. To jego głos. Zane. Ale coś w nim jest nie tak. Zbyt cichy. Zbyt... pusty.

-  Gdzie ty jesteś? - pytam drżącym głosem.

-  Tu. - Odpowiedź odbija się echem od ścian, jakby nadeszła z każdej strony naraz.

Światło nagle zaczyna pulsować. Migotanie przechodzi w stroboskop. Cień znów rusza. Ale teraz nie idzie. Pełznie. Cień pełznie szybciej. Coraz szybciej. I szybciej.

-  Zane! - krzyczę, ale głos grzęźnie mi w gardle.

Jest już tuż przede mną. Jego oczy... puste. Nie, Zane.                                  Ręka sięga w moją stronę.                                                                      Krzyczę.

                                     * * *

Zerwałam się z łóżka.
Sen... Tylko sen.

-  Izzy? Co ty robisz? Przecież spałaś. - Nitro stał w progu, oparty o framugę. W półmroku wyglądał niemal jak cień ze snu.

-  Nikodem? - obróciłam głowę powoli, wciąż roztrzęsiona.

-  No raczej. Sprawdzałem, czy śpisz. A ty się tu rzucasz jakby ci się dom palił.

-  Miałam... - zawahałam się - koszmar.

Jego spojrzenie na moment złagodniało.

-  Zane? - zapytał cicho.

Skinęłam głową.

-  Ale to było inne. Bardziej realne. Jakby... coś próbowało się przez niego przebić.

Nikodem wszedł do środka, ostrożnie, jakby nie chciał mnie spłoszyć.

-  Sny nie kłamią. Ale nie zawsze mówią całą prawdę.

-  To nie brzmi jak coś, co mówi mój współlokator, tylko jak cytat z jakiejś pokręconej księgi.

Uśmiechnął się lekko.

-  Może czytam więcej, niż ci się wydaje.

Usiadł na skraju łóżka.

-  Chcesz pogadać? Czy raczej mam przynieść herbatę i udawać, że cię nie ma?

Zawahałam się tylko przez chwilę.

-  Zrób herbatę. Ale nie z imbirem. Z czymś, co nie smakuje jak cierpienie.

-  Mięta i cytryna?

-  Idealnie.

Nikodem wyszedł z pokoju, a ja zostałam sama. W ciszy, która znów wydawała się zbyt ciężka, zbyt pełna. Spojrzałam na miejsce, gdzie w śnie pojawił się cień Zane’a. Pusto. Ale w głowie nadal czułam jego głos. „Pomóż…”                                                                              Przysunęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je ramionami. Co, jeśli to nie był tylko sen? Co, jeśli Zane naprawdę próbował się do mnie przebić? Ale skąd? Skąd miałby to robić? Gdzie on w ogóle jest?                  Drzwi uchyliły się lekko.

-  Mięta z cytryną - powiedział Nikodem, wchodząc do środka z dwoma parującymi kubkami. - I od razu mówię - nie zamieniłem jej na rum. Choć… rozważałem.

- Dzięki - wzięłam kubek do rąk. Gorący, pachniał znajomo. Uspokajająco. - Dziwne uczucie. Bać się snu bardziej niż rzeczywistości.

Usiadł na podłodze, opierając się o ścianę naprzeciwko mojego łóżka.

-  Bo czasem sen pokazuje rzeczy, które w rzeczywistości jeszcze się nie wydarzyły. Ale już gdzieś... istnieją. Czekają.

-  I znowu brzmisz jak filozof.

- Albo informator mafii. - Uśmiechnął się, ale bez cienia radości.

Zamilkliśmy na chwilę.

-  Powiedział „pomóż”. - szepnęłam. - Nie wiem, czy to był on, czy tylko echo mojej potrzeby, ale... to było jak wezwanie. Nie jakieś „ratuj mnie”. To było konkretne „pomóż”.

Nikodem pokiwał głową powoli.

-  Może powinienem coś ci pokazać - powiedział cicho. - Coś, o czym nikt ci jeszcze nie mówił. Dotyczy Zane’a. I tej „misji” po szkole.

Podniosłam wzrok znad kubka.

-  Wiesz coś?

Spojrzał mi w oczy. Tym razem już bez uśmiechu. Bez masek.

-  Więcej, niż chciałbym – powiedział cicho. – Lapin się dowiedział.

Zamarłam.

-  Czego? – wyszeptałam.

-  Zane... dokonał morderstwa. - Jego głos był płaski, ale w oczach kryło się napięcie. - Misja, w której masz pomóc, to nie jego decyzja. To rozkaz. Северный Крест. Oni pociągają za sznurki. Zane nie miał nic do gadania.

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Cofnęłam się o krok.

-  Chwila... - zacisnęłam palce na oparciu krzesła, jakby to miało mnie utrzymać w pionie. - Chcesz mi powiedzieć, że to zlecenie... to wszystko... to przez Северный Крест?

-  Tak. – Skinął głową. - Wiem też, że chodzi o przechwyt danych. Dla nich. Albo dla kogoś, kto ich opłaca. Nie wiem, czego te dane dotyczą. Ale skoro Zane był tylko pionkiem, to znaczy, że to coś cholernie dużego.

Zaczęłam szybciej oddychać. W głowie szumiało mi jakby ktoś odkręcił korek w wannie pełnej myśli.

-  Zane zabił. I teraz ja mam wejść w to bagno? Dla nich?

Nikodem nic nie powiedział. Tylko patrzył.

-  Nie! - Głos mi się załamał. - Nie możesz po prostu rzucić mi tego w twarz i oczekiwać, że będę... że to przyjmę!

-  Izzy, ja nie...

-  Zostaw mnie samą. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

Zamilkł. Cofnął się bez słowa. Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi. Zostałam sama. I cisza, która po nim została, była cięższa niż jego słowa.


Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.