Whispers in the Dark

                            

                                        Izzy Rossi

       - Teraźniejszość -

-  Chcesz się czegoś o mnie dowiedzieć? - zapytał cicho, jakby czekał na to pytanie od dawna.

Musiałam się zastanowić. Jeśli powiem „tak”... Jak to odbierze? Opowie mi swoją historię czy wykorzysta to przeciwko mnie? Boję się. Ta rozmowa może być jeszcze trudniejsza niż ta z Lapinem Noir.                             Chwila... Zane powiedział, że on ma na imię Adrien. Dowiedziałam się od „brata” imienia osoby, która zorganizowała to spotkanie. Spotykam się z bratem. Skąd Adrien o tym wiedział? Może zacznę od prostego pytania.

- Dlaczego nigdy cię nie widziałam? - zapytałam.

-  Nie wychowywałem się tutaj - odpowiedział Zane.

-  A dokładniej?

-  Nie wiem, jak to ująć... Powiem wprost, mafia rosyjska.

W słowie „rosyjska” usłyszałam wyraźny akcent. Rosjanin? Jak to możliwe? Przecież mówił, że jest moim bratem. Zaczynam się gubić... 

-  Mafia... - wydukałam.

Kiwnął głową. Atmosfera się zagęściła. Było mi zimno. Nie z temperatury, od niego. Biło od niego chłodem, jakby to on sam był zimą, która nagle wkroczyła do kościoła.

-  Nasz ojciec. Zdradził ich. - Zane.

-  Chodzi o tę mafię? - zapytałam ostrożnie.

-  Tak. - odpowiedział bez emocji.

-  Wróciłeś? Przywitasz się z rodzicami? - próbowałam jakoś oswoić ten temat.

-  Nie. - uciął. Głos twardy, pewny.

-  Urodziłeś się w Rosji? - zapytałam z ciekawością.

-  Nie, urodziłem się tu, w Nowym Orleanie. - odpowiedział.

-  To dlaczego masz rosyjski akcent? - nie dawało mi spokoju.

-  Ojciec zdradził ich. - powiedział chłodno.

- Dlatego oni cię odebrali. - zrozumiałam nagle.

-  Dokładnie. Jednak jesteś mądra, siostro. - uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach nie było ciepła. Może tylko odrobina dumy. I cienia wspomnień.

Zrobił krok w tył, jakby rozmowa dobiegła końca.

-  A teraz muszę już iść. Mam twój numer. Będę dopisywał literę ,,Z’’, żebyś wiedziała, że to ja. - odwrócił się, gotów zniknąć tak nagle, jak się pojawił.

Założył maskę i zniknął. Zostałam sama. Sama. To jest mój brat. Różni się. Wychowywał się poza domem. Matka chciała abym czuła się niechciana. Niechciana... Zaczęłam płakać. To już jest za dużo. Za dużo...        Zaczęłam iść w stronę wyjścia. Potknęłam się o jakąś belkę. Upadłam.

-  Kur... - wymamrotałam przez zaciśnięte zęby, czując piekący ból w kolanie. Syknęłam cicho i oparłam się na łokciach.                               

Łzy, które dopiero co ucichły, znowu napłynęły do oczu. Nie przez ból. Przez wszystko. Przez tę cholerną belkę. Przez Zane’a. Przez matkę. Przez ojca. Przez to, że nic nie rozumiem.                                    Wtedy usłyszałam kroki.                                                                 Zamarłam.                                                         Ciężkie, powolne. Ktoś był w środku.

  •  Kto tam? - wychrypiałam, ale mój głos zabrzmiał zbyt słabo, zbyt pusto. Jakby ktoś inny mówił za mnie.

Postać zbliżyła się powoli, niemal bezgłośnie, jak cień. To nie był Zane. Ani Lapin Noir. To nie była żadna znana mi sylwetka. Kto to mógł być? Zbliżył się. Kolejny w masce?

-  Kim jesteś? - zapytałam cicho.

-  Osobą, która wie więcej niż każdy.

-  Co? - zmarszczyłam brwi.

-  Jeśli chcesz się dowiedzieć wielu rzeczy, pójdź ze mną. Opowiem ci wszystko. - Podał mi rękę.

Co mam zrobić? Miałam wracać do mieszkania… albo do siedziby Lapina. A teraz? Sama nie wiem. Dobra. Raz się żyje. Sięgnęłam po dłoń, którą mi zaoferował.

- Widzę, że się mocno otarłaś - rzucił, przyglądając się moim kolanom. - Zapewne boli.

Nie odpowiedziałam. Chyba logiczne, że boli. Pomógł mi wstać z niezwykłą ostrożnością, jakby dotykał porcelany. Jego dłoń była lodowata. Nienaturalnie zimna... ale silna. Kiedy tylko się podniosłam, jęknęłam z bólu.

-  Nie spodziewałem się, że będę musiał iść z kaleką

-  Z ranną, nie kaleką, idioto - odburknęłam, krzywiąc się. - Ale dzięki za troskę.

- Wątpię, że dojdziesz... A nie chcę tu opowiadać.

 Spojrzałam na niego. Próbowałam analizować każde słowo, ale zrobiło mi się słabo. Zachwiałam się. Przed oczami widziałam mroczki.

-  Hej! dziewczyno…

                    

                                     ->->->->->-          

Chciałam się ruszyć, ale ciało nie słuchało. Otworzenie oczu wymagało wysiłku. Usłyszałam czyjś głos... chyba kobiecy.

-  Obudziła się!

Chwila… gdzie ja byłam? „Obudziła się”, to znaczy, że... jestem w szpitalu? Jak tu trafiłam? Otworzyłam ledwo jedno oko. Od razu uderzyło mnie światło. Biel. Jasność. Sterylność. Dokładnie taką, jaką nienawidziłam. Szpitali. 

- Co…Się..Stało? - ledwo wydukałam

Było mi okropnie źle. Wszystko mnie bolało. O matko! Przecież byłam w kościele. 

- Zane... 

Lekarz, który już przy mnie stał. Zareagował dziwnie. Nic nie odpowiedział. Nie ciągnął tematu. 

-  Dzień dobry. Proszę się nie martwić, jest pani w szpitalu. Trafiła pani do nas nieprzytomna.

-  Nieprzytomna... – powtórzyłam 

- Tak, proszę odpoczywać. Wkrótce przygotujemy pani wypis.

Lekarz wyszedł. Ciekawe ile tu leżałam? Czy martwi się Nikodem i Lapin. Adrien. Kurwa. Sama nie wiem jak mam się do niego zwracać. Nikodem powinien wiedzieć o jego imieniu. Tylko sam mówił Lapin Noir.        Rozejrzałam się po sali. Wyglądała inaczej niż w klinikach, których byłam. Były drzwi, które najprawdopodobniej prowadziły do łazienki. Po drugiej stronie, było okno. Zasłonięte. W sumie w sali nie było ciemno, ani jasno. Było przytulnie. Telewizor powieszony. Obok łóżka stała szafka. Leżał na niej mój telefon, klucze od samochodu i pilot. Właśnie. Przecież przyjechałam samochodem. Jak ja wrócę? Stoi przy opuszczonym kościele. Sięgnęłam po telefon. Nikt nic nie pisał, ale już była 12:00. Znowu mnie nie ma na lekcjach. Matka będzie pisała lub ojciec. Jeśli napiszą to napisać, że spotkałam brata. Ciekawe jakby zareagowali. Nieznajomy, który chciał mi coś powiedzieć. Wytłumaczyć lub pokazać inną perspektywę słów Adriena lub Zane? Nie wiem. Ale muszę się dowiedzieć.                     Telefon zawibrował na szafce. Nowa wiadomość? Od razu sięgnęłam po niego. Nieznany numer? 

Nieznany numer: Zrobisz.

Co mam zrobić? Czy to pisał Lapin czy Zane? Kto pisał? Odpisać? 

Nieznany numer: Nie pytaj. Zrozumiesz. Z.

Zane? Zane napisał. Odpiszę. Albo nie. 

Izzy: O co chodzi? 

Czekałam. Odpisz proszę. Piszesz kiedy się tobie podoba, ale siostrze nie odpiszesz. 

Nieznany numer: Zdrowiej. A jeśli masz siłę to przyjdź do kościoła po wypisaniu. Z.

Dobrze. Przyjdę. Akurat muszę wrócić po samochód. Zamknęłam oczy na moment. To wszystko mnie przerasta. Otworzyłam je dopiero, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

-  Pani Rossi? - do sali wszedł lekarz. Młody, ale z tym typowym zmęczeniem w oczach. Trzymał w dłoni jakiś dokument.

Skinęłam głową.

-  Tak?

-  Mam pani wypis. Stan jest stabilny, wyniki dobre. Oczywiście przez kilka dni proszę unikać wysiłku i stresu... - zawiesił głos, jakby sam wiedział, że to niemożliwe. - ...ale pewnie i tak zrobi pani po swojemu.

Uśmiechnęłam się słabo.

-  Pewnie tak.

-  Proszę podpisać tu i tu - podał mi dokument i długopis. - Ktoś ma panią odebrać?

-  Sama mam samochód. Został tam, gdzie mnie znaleziono - powiedziałam, nie rozwijając tematu.

Lekarz uniósł lekko brwi, ale nic nie powiedział.

-  Dobrze. Siostra przyniesie pani rzeczy. Może się pani ubrać i wyjść. Życzę zdrowia, pani Rossi.

-  Dziękuję - odpowiedziałam cicho.

Zostałam z wypisem w ręku. Czas wracać. Nie tylko po samochód. Po odpowiedzi. 

                                     ->->->->->-       

Znów stałam przed wejściem do kościoła. Tylko w dzień. Nie w środku nocy. Kolano nadal piekło, ale trudno. Zemdlałam tylko nie wiem dlaczego. Zane najprawdopodobniej czeka w środku. Może znów się gdzieś ukrył. Chwila. Słyszałam rozmowę. Dobra, trzeba wejść do kościoła. Każdy mój krok było słychać. Zane stał na środku, przy ołtarzu. Patrzał w witraż. Przy uchu miał telefon. Rozmowa nadal trwała. Ja nic z niej nie rozumiałam. Zane wypowiadał się po rosyjsku. Mówił płynnie po rosyjsku, po polsku i angielsku. Podeszłam bliżej. Na moim ramieniu pojawiła się ręka. Zane od razu odwrócił się w moją stronę, a telefon zniknął w jego kieszeni.

-  Зейн Росси, кто-то подслушивает. (Zane Rossi, ktoś podsłuchuje.) - padło zza moich pleców. Głos był niski, zdecydowany. Męski.

- Zane spojrzał za mnie i jego twarz natychmiast stężała. W jego oczach pojawiło się coś niepokojącego - nie strach, raczej... gotowość do walki.

-  Оставь нас. Она своя. (Zostaw nas. Ona jest swoja -nasza) - powiedział ostro.

Postać za mną zawahała się, ale zniknęła w cieniu, jakby nigdy jej tam nie było.

- Kim to, do cholery, był? - syknęłam, odsuwając się o krok.

- Jeden z moich ludzi. Nie martw się. Pilnują nas. Wszędzie. Zawsze.

Zrobiło mi się zimno.

- Podsłuchują nas?

Zane podszedł do mnie bliżej, niż się spodziewałam. Pochylił się i wyszeptał mi do ucha:

- Dlatego spotykamy się w kościele. Tu mają mniejszy zasięg.

-  Po co chciałeś się znów spotkać? — spytałam, starając się ukryć drżenie w głosie.

- Zlecenie.

-  Zlecenie? Jakie? - moje serce zaczęło bić szybciej, a w gardle zrobiła się gulka.

-  Z tobą.

Spojrzałam na niego, nie wierząc własnym uszom. Ze mną?

-  Podeślę ci link, gdzie się spotkamy i omówimy plan. — Jego oczy nie zdradzały żadnych emocji, ale czułam podskórne napięcie.

-  Co? Ja mam szkołę. - Spróbowałam się wycofać, choć wiedziałam, że to nie koniec.

-  Po szkole. - Uśmiechnął się lekko, ale w tym uśmiechu kryło się coś więcej, groźba, której nie dało się zignorować.

- Dobrze. 

Chciałam się obrócić i odejść. Biło od niego chłodem. Miałam za dużo przeżyć na jedną noc. Zrobiłam krok w stronę wyjścia, gdy za plecami usłyszałam:

-  Izzy...

Zatrzymałam się.

-  Nie spóźnij się. Tym razem od tego zależy coś więcej niż tylko twoja obecność.

Nie było rozdziału przez tydzień, dlatego że miałam problem z tym rozdziałem. Nie czułam go w ogóle. Pisałam go przez cały tydzień.

Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.