Adam prowadził. Dostrzegł dom przy polnej drodze, który wyglądał na zamieszkany przez kogoś.
— Zatrzymujemy się? — zapytał
— Tak, przyda się — odparła mu Ruda.
Pierwszy wyszedł Grave z kałachem, by sprawdzić teren.
— Na zewnątrz czysto... — zmrużył oczy i w oddali dostrzegł samotnego wędrowca — chwila! Ktoś tam jest!
Oczom przyjezdnych ukazała się postać mężczyzny ubranego w skórzaną kurtkę, bojówki, czarną koszulę z białym wzorem przedstawiającym maskę przeciwgazową, w której jednym szkle odbijał się atomowy wybuch, a w drugiej była zębatka z trzynastką. Miał bladą cerę, ciemne włosy i piwne oczy, które chronił czapką. Jak gdyby nigdy nic podszedł do Niemego, który wyszedł zaraz po Grave ’ie.
— Kim jesteś? — zapytał obcego.
— Różnie mnie nazywają. Jedno z moich imion to Gniewny. To imię nawiązuje do mojej przeszłości, która dziwnym trafem może pasować do twojej teraźniejszości i przyszłości.
Niemy poczuł dziwne mrowienie z tyłu głowy. Opuścił broń i to samo nakazał Grave’owi. Sprawdzili dom obok. Nikogo nie było w środku.
— Chcę porozmawiać z każdym z was na osobności. Nie mam żadnej broni, jeśli chcecie, możecie mieć. Chcę poznać waszą historię — wyznał nieznajomy — każdego z osobna.
Towarzysze rzucili sobie niepewne spojrzenia i po chwili zastanowienia uznali, że co im szkodzi. Szczególnie Niemy, który czuł wyjątkowo silną potrzebę swojego rodzaju spowiedzi. Ale nie poszedł pierwszy. Grave to zrobił. Został sam na sam z wędrowcem w pokoju wypełnionym półkami z puszkami i konserwami. Wpatrywali się w siebie chwilę, ale w końcu mężczyzna zaczął.
— Opowiedz mi o sobie.
— Dlaczego mam ci opowiadać o sobie, skoro nie wiem nic o tobie?
— Moja historia nie ma znaczenia. Zaś twoja może mieć ogromne.
— Dlaczego niby?
— Macie jakiś cel. Nie bez powodu masz też metalową nogę, czyż nie?
Grave się zakłopotał i odparł nerwowo:
— Nie twoja sprawa — wyszedł z pokoju i oznajmił — kto chce, to niech wchodzi, ja mu nie będę nic opowiadał.
— To ja mogę — zaproponował Łazarz — wszyscy już dawno zapomnieli, kim byłem, więc...
— Słucham — powiedział Gniewny, gdy Zieloniak wszedł. Jego przydomek nie pasował do jego usposobienia.
— Urodziłem się na długo przed Wielką Wojną. Wiodłem spokojne życie w Piotrkowie. Wiadomo, edukacja, praca. Jako nastolatek postanowiłem dołączyć do grupy emo. Nie było to miłe, bo inni naśmiewali się z nas. Po studiach zostałem policjantem. Bomby zaskoczyły wszystkich, w tym i mnie. Nie miałem zbyt wiele szczęścia. Poparzenia, łysina i to wszystko, co aktualnie widać — mówiąc to, uciekał nieco wzrokiem i podrapał się w miejscu, gdzie niegdyś miał włosy — ze względu na moją poprzednią pracę, zostałem strażnikiem w Nekropolis, które powstało na gruzach Piotrkowa. Wszyscy Zieloniacy trzymali się razem i dzięki temu potrafili przetrwać jakoś najazdy mutantów czy poszukiwaczy przygód. Tam poznałem Julię. Rozmowy z nią należały do przyjemnych i interesujących. Niestety musiała zostać uwięziona. Co prawda niesłusznie, ale nie mogłem nic na to poradzić. Do czasu, aż znaleźli się kolejni przyjezdni. I jedziemy teraz do Suchorzowa.
— Rozumiem. Co sądzisz o swoich towarzyszach?
— Julia jest mi bliska. Z Adamem nie zdążyłem jeszcze się zapoznać. Grave sprawia wrażenie lidera grupy. Wydaje się zarywać do swojej rudej koleżanki, która chyba jest z tym w czarnych włosach. Mają obrączki, cóż. Trudno coś więcej o nich powiedzieć.
— Dzięki, poproszę następną osobę. Mam nadzieję, że ktoś będzie chciał. Naturalnie pozostali przyjaciele nie mogli usłyszeć tego, o czym rozmawia ze swoim rozmówcą Gniewny. Niemym targały wątpliwości. Zanim się zdecydował, uprzedziła go jego dziewczyna.
— Chciałam opowiedzieć swoją historię.
— Skoro tak uważasz...
Weszła, spokojnie i ostrożnie stawiając kroki. Zastanawiała się nad tym, jaki sens ma to wszystko. Z drugiej strony, jeśli oni nie przeżyją, pozostanie o nich pamięć. Jeśli oni przeżyją, a nieznajomy nie, nic się nie stanie, podobnie w wypadku, gdy wszyscy zginą, zanim zdąży opowiedzieć ich historię komuś innemu. Mimo wszystko sytuacji towarzyszyła dziwna, specyficzna atmosfera pewnego absurdu. Pojawił się znikąd i mu opowiadają... Nieważne.
— Śmiało — zachęcił ją.
— Wszystko zaczęło się jakiś czas przed wojną. Wydaje mi się, że minęły wieki. Nie wiem, może te wspomnienia są fałszywe, może ktoś z góry nas nimi nakarmił, żebyśmy nie znali prawdy? Może Illuminaci, którzy są nawet ponad Upadłymi, patrzą na to wszystko, śmieją się z naszej nieporadności? Moja rodzina przyjechała dawno temu ze Wschodu do Gorzowa. To wszystko przez strach przed Rosjanami. Masowe wysiedlenia. Po upadku Unii bali się, że będzie trudno. Wieści o tej całej gospodarczo— politycznej Wspólnocie Siedmiu dawały jakieś nadzieje, ale nie na długo.
— Jak mijał ci czas, gdy byłaś nastolatką?
— Na pewno mieliśmy czego pozazdrościć naszym rówieśnikom sprzed parudziesięciu lat. Moja rodzina... Nie ma już jej... Gdy bandyci opanowali Gorzów... Och...
Otrzymała chusteczkę na otarcie łez — Mów dalej.
— Żeby pomóc sobie, postanowiłam pomóc komuś innemu. Wyszłam za chorego psychicznie człowieka, by móc się nim opiekować. Zamaskowałam swoje problemy, zajmując się kimś innym. Niestety, wpadłam w depresję, a do tego doszedł rak płuc. Lekarzom udało się go w miarę unieszkodliwić, chociaż nie mam gwarancji na długie życie. Dużo paliłam. Postanowiłam uciec, bo chorobliwa zazdrość męża mogła się bardzo źle skończyć. Fakt, zdarzało mi się nadużyć jego zaufania, ale przesadzał. Dogadałam się z lekarzami, że powiedzą mu, że zmarłam. Nie był to dobry pomysł, bo mocno się to odbiło na jego psychice. Tymczasem jeden z lekarzy okazał się należeć do Upadłych.
— Upadłych?
— Elitarna grupa założona przez pewnego Araba, która miała zapewnić przetrwanie względnie wartościowym ludziom. Ten lekarz zdradził mi sekret grupy i pokazał stronę. Namówił swojego kumpla, informatyka, by zrobił mi konto. Zostałam trzydziestym trzecim Upadłym, jedyną kobietą w tym gronie. Pretekstem do przyjęcia mnie był fakt, że jakiś czas wcześniej ktoś ukradł im silnik strony i na mnie spadła chwała za wykrycie dziur w zabezpieczeniach. To dość skomplikowane. Ponieważ bomby oszczędziły miasto, udało nam się przetrwać. Mnie, jak i mężowi. Nosiłam obrączkę. Na mojej było napisane hasło, a na jego login do forum Upadłych. Spotkałam go zupełnie przez przypadek. Nie poznał mnie. Obrączki zabrał nam bandyta, na szczęście jakiś czas potem udało się je odzyskać. Poznawaliśmy siebie na nowo. Zamieszkaliśmy na jakiś czas w opuszczonej katedrze. Łupieżcy przyszli ją splądrować i zabrali nas do swojej siedziby, gdzie poznaliśmy Szefa. Tak naprawdę nie był zły, wykorzystał tylko swoje wpływy, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Zdarzyło mu się szpiegować Rosjan, dołączyć do mafii i pewnie to jedne z wielu przykładów na jego
niesamowitość. Czułam się rozdarta. Mogłam ofiarować moje uczucie jemu, w końcu tamten nie wiedział, kim byłam. Dowiedział się, ale do tego dojdę za moment. Zabił go. Zabił Szefa z zazdrości. Już mieliśmy razem wejść do schronu, ale zaatakowali nas mutanci. Ten mój oberwał, Szef chciał mu pomóc i zarobił kulkę w łeb...
Kilka łez spłynęło po jej twarzy — mów dalej.
— Minęło trochę czasu i Gorzów prawie powrócił do dawnej świetności. To spory sukces. Wyruszyliśmy do Santocka, by wypytać o Upadłych syna założyciela. Niestety zginął przez zamachowca—samobójcę, który wdarł się do jego siedziby. Boję się, że nieświadomie mu w tym pomogliśmy, odwracając uwagę Araba. Zaraz mieli mieć ten swój czas modlitwy i...
— W porządku, mów dalej.
— Pojechaliśmy do jego córki w Chwalęcicach. I ona nie miała szczęścia, bo kultyści złożyli ją w ofierze Szatanowi i innym demonom. Ja w tym czasie wróciłam do Santocka, by spotkać się z tymi, którzy przeżyli. Khashm, jeden z Upadłych, zmarł, ale przedtem poprosił mnie, bym zawiozła go do meczetu. Tam chciał umrzeć. Do końca wierny swoim ideałom. Mojemu udało się zabić głównego kapłana kultystów, którym okazał się ten sam facet, który porwał nas i zabrał nam obrączki.
— Dlaczego nie używasz imienia swojego męża?
— Stare przyzwyczajenie. Prosił mnie, bym go nigdy nie używała. Uważał, że w imionach tkwi niebezpieczeństwo. Nie mam pojęcia, czemu. W każdym bądź razie, razem z nim i Grave’m pojechaliśmy do Poznania, gdzie pomogliśmy zdobyć władzę jednej z rodzin mafijnych zaraz po wizycie w Łodzi, gdzie mąż był w szpitalu, a my zwerbowaliśmy charyzmatycznego Adama, który wkrótce otrzymał prawa do bycią następcą ojca chrzestnego mafii.
— Dlaczego mąż był w szpitalu?
— Mafia postrzeliła go, trzeba było przeszczepu ręki. Nie był zbyt zadowolony. Grave stracił nogę przez przygniecienie gruzami budynku, który zawalił się po wybuchu bomby, czy czegoś. On dostał protezę.
— To ten, który nie chciał opowiadać swojej historii, prawda?
— Tak. Jest bardzo ostrożny i rozważny, nie zdradzi jej byle komu i nie chcę go do tego namawiać.
— W porządku. Co było dalej?
— W Nekropolis spotkaliśmy Julię i Łazarza, ale już pewnie słyszałeś, jak to wyglądało. I jedziemy do Suchorzowa, choć uważam to za bardzo, bardzo zły pomysł. Mamy sprawdzić bazę mutantów, wyobrażasz to sobie? Nie ogarniam tego, czasem wydaje mi się, że to wszystko to jeden wielki sen.
— Czasem nam się tak zdaje. Czasem śnimy o zwykłych rzeczach, a czasem rzeczywistość dobija nas swoją absurdalnością i nieprawdopodobnością. Ja jestem skromnym pustelnikiem, kronikarzem, historykiem także, można by rzec. I nie ma dla mnie znaczenia, czy to, co tu i teraz się dzieje, dzieje się naprawdę, bo ważne jest to, by w każdej sytuacji robić to, co się uważa za słuszne. Nie udawać kogoś innego, być ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami i tworzyć świat, nieważne, który.
Po chwili wyszła z uczuciem oczyszczenia. Nie miała komu się spowiedzieć z tego wszystkiego. Niemy by nie zrozumiał. Nie znała Gniewnego. Ale uznała, że kolejna nazwa, która nie pasuje do tego, co nazywa. Może tak właśnie jest z imionami? Zostają nam nadane wbrew naszej woli i z czasem od nich uciekamy? Nie, to bez sensu. Myśli kłębiły się w jej głowie, ale zamiast odpowiedzi, otrzymywała kolejne pytania.
Teraz Adam siedział na krześle przed pustelnikiem.
— Jak tu zacząć... — pomimo swojego wiecznego zdecydowania, tym razem nie był to głos pewny, zdecydowany.
— Najlepiej od początku. Możesz też spróbować od końca. Odkąd byś nie zaczął, w końcu i tak powstanie pewna całość.
— Łódź jest moim domem, kocham ją jak rodzinę. Jazz lat osiemdziesiątych wypełniał pokoje mieszkania moich rodziców.
— Zawsze tak zaczynasz, prawda?
— Dlaczego tak myślisz?
— Recytujesz to. Przygotowujesz sobie mowy na każde sytuacje. Nie lubisz improwizować, wolisz sprawdzone schematy, bo wiesz, że się nie zatniesz, ani nie pomylisz.
— Być może masz rację. Łódzka krew w moich żyłach. Wybuchła wojna. Czasem mawiam, że to słowa, nie bomby, cechują rozsądnych. Udało mi się dotrwać do teraz, jak widać. I jest dobrze. W zamian za pomoc w przejęciu władzy rodzinie Vinazzinich, otrzymałem prawa do przejęcia władzy po aktualnym donie. To niewątpliwy sukces. Wyposażyli nas w co trzeba i musimy jechać na tę bazę. Czasem myślę, że to jak misja samobójcza. Ale trzeba być dobrej myśli, prawda?
— Kiedyś Robert Oppenheimer powiedział: „Optymiści sądzą, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów...”
— „...Pesymiści to wiedzą,” prawda?
— „Optymizm i pesymizm różnią się jedynie w dacie końca świata.” - Lec...
— Czytałeś cytaty, bo odpowiednio je dobierając, masz szansę na dotarcie do rozmówcy. Ale nie są to przypadkowe cytaty. Czy twoim zdaniem pesymizm i optymizm mają rację bytu w świecie, który już się skończył?
— Jak najbardziej. Tylko będąc pełnym optymizmu można brać udział w wielkiej odbudowie Polski, naszej Ojczyzny o chwalebnej historii. Pesymistom pozostaje egzystować w warunkach, jakie sobie wybiorą, albo zakończyć to, bo nie ma już naprawdę sensu.
— Więc uważasz, że jest nadzieja...
— Tak. Jestem przekonany w stu procentach, że będąc dobrej myśli, mogę zajść daleko. Nawet w dzisiejszym świecie.
— A więc to jest twoja odpowiedź...
— Tak, to jest moja odpowiedź. To wszystko, czym chciałem się podzielić. Dajmy szansę innym.
Gniewny uśmiechnął się. Optymizm. Zgadzał się z tym, co mówił Adam. Gdyby nie to, czy zaszedłby tak daleko?
— Nie martw się, możesz mi powiedzieć, co tylko zapragniesz — powiedział potem do Julii — jeśli nie chcesz, by jakaś informacja wyszła na zewnątrz...
— Nie trzeba, w porządku. Moja historia... Nie jest taka ważna. Ważne jest to, co jest teraz i co czuję w tym momencie.
— Co czujesz?
— Łazarz... On... nie potrafię tego opisać...
— Jedyna osoba, która okazała ci choć trochę dobroci, prawda?
— Nie, no, tamci też są w porządku, ale dzięki niemu jestem na wolności, a tak, to zgniłabym u Zieloniaków...
— Jak doszło do twojej niewoli? Opowiedz mi o tym.
— Mieszkałam w Suchorzowie. Zaczęli się tam zjeżdżać mutanci, więc było dość niebezpiecznie. Schroniłam się w kanałach, odkryłam tajne wejście do ich bazy... z tą wiedzą uda nam się zinfiltrować to miejsce. Złapali mnie i chcieli gdzieś wywieźć, ale udało mi się uciec. Trafiłam do Piotrkowa, teraz Nekropolis. Tam szukałam noclegu i okazało się, że w wybranym przeze mnie miejscu już mieszkały jakieś Zieloniaki. Nie są tacy głupi, jak mogłoby się wydawać. Gdy byłam uwięziona, Łazarz zaopiekował się mną i obiecał, że znajdzie sposób na legalne uwolnienie mnie. Poszedł na układ. Gdy pojawią się pierwsi ludzie, zostanę przekazana im. I tak to właśnie było...
— Nie wspomniał o tym, że to jego zasługa.
— Jest bardzo skromny. Ogólnie nie przepada za sobą i często żałuje, że żyje. Nie dziwię mu się, ale boję się, że to doprowadzi do czegoś złego...
— Może spróbuj go uświadomić, co czujesz?
— Zwariowałeś? Odrzuci mnie, tak jak wszystkich, którzy chcą mu pomóc.
— A jednak was nie odrzucił, tylko podróżuje z wami.
— Hmm...Prawdę mówiąc, mam szóstego palca u lewej stopy, coś mi się w genach poprzewracało pewnie już.
— Myślisz, że ma to znaczenie? Kiedy to nastąpiło?
— Myślę, że nie jest ważne, kiedy. Stało się i już, przez zwykłą głupotę wszystko przepadło. O, przepraszam, nie wszystko. To, że tu jesteśmy i rozmawiamy dowodzi tego, że nie wszystko przepadło. Odbudujemy Polskę, zaludnimy j ą i będzie dobrze.
— Optymistka. W porządku.
Grave nadal był przeciwny. Niemy w końcu doczekał się swojej kolejki i tylko utwierdził się w swoim przekonaniu, że warto dokonać takiej spowiedzi. Nie wszystko mógł powiedzieć swoim towarzyszom. Nie wszystko.
— Witaj.
— Witaj.
— Zanim zacznę, chcę spytać, dlaczego Gniewny? Jesteś najspokojniejszą osobą, jaką widziałem, a już na pewno tutaj.
Czasem tak jest, że przez swoje uczynki otrzymujemy przydomki. Nie każdy pseudonim wybieramy sobie sami. Na niektóre trzeba zapracować. Pozytywnie lub negatywnie. Porzuciłem swoją przeszłość.
— Dlaczego więc zostawiłeś przydomek?
— Przyzwyczajenie? Sympatia? Nie wiem. Sam siebie nie znam. Na nowe imię dopiero zasłużę. Chciałbyś już zacząć swoją historię?
— Dobrze. Tym samym się jej pozbędę. Nie wszystko, co usłyszysz, jest czymś, z czego jestem dumny. Raczej większość nie jest. Urodziłem się tak dawno, jak pamiętam. Szczerze mówiąc, straciłem rachubę czasu. Może to było dwadzieścia, może trzydzieści, może czterdzieści lat. Od dziecka miałem problemy z mową. Nie miałem też zbyt dobrych kontaktów z rówieśnikami. To pewnie przez to, że nawet nie znałem swoich rodziców. Mieszkałem w domu dziecka, w którego ruinach lata później znalazłem schronienie. Przez okres dojrzewania byłem samotnikiem. Unikałem kontaktu z innymi. Zamykałem się w pokoju i moim oknem na świat był internet. Tam nie miałem problemu. Łatwo było po prostu powiedzieć komuś coś. Na żywo osiem razy bym się zająknął, albo trzy razy bym się zastanowił, zanim bym to powiedział i bym zrezygnował. Byłem uzależniony. To jest fakt. Chodziłem na różne terapie i tam poznałem moją przyszłą żonę. Ona zmarła. Ta tutaj tylko podszywa się pod nią.
— Skąd to wiesz?
— Wiem, widzę, poznałbym moją żonę, prawda?
— Wiesz, co jest prawdą, a co nie? Wiesz, co jest realne, a co tylko twoją mrzonką?
— Nie wiem i nie wiem, jak to sprawdzić. Muszę ufać instynktowi. I to, co czuję, to to, że nie jest to moja prawdziwa żona.
— Wspominała o jakichś obrączkach. Czemu były tak wyjątkowe?
— Wraz z żoną kazaliśmy wygrawerować sobie na nich hasło i login do forum Upadłych. Nie uważam tego już za jakąś tajemnicę, szczególnie teraz, kiedy być może przyjdzie nam umrzeć.
— Wszyscy kiedyś umrzemy. Myślisz, że w sytuacji, gdy to wszystko może się zakończyć, warto pozbyć się sekretów i powiedzieć je komuś, kto powtórzy je w najbliższym barze?
— Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia.
— Wróćmy jednak do twojego postrzegania rzeczywistości. Nie jesteśmy tu sami, prawda?
— Nie jesteśmy — obok przyszłego gawędziarza, który będzie opowiadał tę historię samemu Rorsarchowi, bohaterowi z Radomia, Niemy zobaczył drugiego siebie. Tego złego
— Nie jesteśmy sami — powtórzył.
— Dlaczego nie bierzesz leków?
— Nie ufam tabletkom. Myślę, że oni chcą mnie otruć. Unieszkodliwić i porzucić gdzieś na pustyni.
— Kto jest tu z nami?
— Ten drugi. Tak go nazywam.
Co w tej chwili mówi?
Niemy chwilę zatrzymał się wpatrzony w przestrzeń obok rozmówcy, wierząc, że stoi tam ten drugi.
— Mówi, żebyś udowodnił, że można ci zaufać.
— A co, jeśli nie mogę udowodnić? — Mówi, żebyś udowodnił, że można ci zaufać.
— To wtedy ci nie zaufam — odparł Niemy.
— On nie jest prawdziwy. To jest prawda, którą musisz zaakceptować. Inaczej może być naprawdę groźnie. Popatrz — Gniewny pomachał ręką w miejscu, w które jeszcze przed chwilą wpatrywał się Niemy.
— To go tylko irytuje i wiesz dobrze o tym. Nie chcesz poczuć jego gniewu.
— Jak to jest, gdy on się gniewa?
— Wtedy boli mnie głowa, czasem tracę przytomność. Ale on dba o to, żebym nie upadł i przejmuje wtedy kontrolę. Teraz mieszka w mojej przeszczepionej lewej ręce — pokazał mu wnętrze dłoni — I będzie dbać o moje bezpieczeństwo. Jedyna osoba, której mogę faktycznie zaufać.
— Dlaczego?
— Nie zawiedzie mnie i nie opuści. Pozostali chcą to zrobić. Wiem, że ta, która podaje się za moją żonę romansuje z Grave’m. Jestem zazdrosny. Wiem o tym, ale jestem bezradny.
— Porozmawiaj z nią.
— Porozmawiać...? Hmm...
— Rozmowa to najlepsze rozwiązanie w większości możliwych problemów. Problem tkwi w tym, że ty nawet nie wiesz, czy ta rozmowa rozgrywa się naprawdę. Czy nie obudzisz się za chwilę w samochodzie i uznasz, że gdy ostatnio zamykałeś oczy, byłeś kilkadziesiąt kilometrów wcześniej.
— Tak, dokładnie. Nie mam żadnej gwarancji.
— Weź tabletkę.
— Nie. Nie ufam tabletkom.
— Opowiedz mi o swoich snach.
— Sny...? Skąd to pytanie?
— To może być istotne.
— Nie wiem, co było, a co nie było snem, może to wszystko to jest sen, a jadę do tej bazy t ylko po to, by zginąć i się obudzić.
— Dlatego tam jedziesz, prawda? Nie ma innego celu. Chyba, że pokuta, żal za grzechy. Grave i Adam są lojalni swojej mafii, która swoją drogą okazała się być całkiem sensownym rozwiązaniem anarchii w Poznaniu. Dziś to miasto o coraz lepszej reputacji. To nie jest powód, dla którego ty jedziesz. Twoja żona jedzie tam ze względu na ciebie. Julia to pomoc, ale jedzie ze względu na Łazarza, który został przez was namówiony do wzięcia udziału w akcji. A ty, ty jedziesz tam, żeby się obudzić. Dlatego nic nie mówiłeś, dopóki nie doznałeś uczuć, które przyniosły ci wrażenie życia w rzeczywistości. Nie chciałeś się wiązać z tym światem, bo zbyt wiele straciłeś przed laty.
Wolałeś odciąć się i udawać niemego. A teraz chcesz się obudzić i być tego pewnym.
— Obudzić...? Tak, chcę się obudzić. Mam tego dosyć.
— Nie chciałeś sobie jednak odbierać życia. Bałeś się? Miałeś zasady moralne? To dobre pytanie, szczególnie w tych czasach. Mogłoby się zadawać, że nie ma nadziei. Ale mi się wydaje, że jest. Ukryta, czy wręcz skrywana, ale jest gdzieś tam, głęboko. W pewnej chwili zauważysz, że twoje dotychczasowe przekonania są oparte na błędnych założeniach. Zobaczysz. Ale nadzieja pozostanie. Mówi się, „nadzieja umiera ostatnia”.
— Zobaczę. A co z tobą?
— Ja będę zmierzać na północny zachód. Jest wielu podróżników, o których słyszałem i których mam zamiar spotkać. Chcę też opowiedzieć ludziom o was, by wasza historia nie zginęła.
— Kim ty tak naprawdę jesteś?
— Podróżnikiem. Pielgrzymem. Gawędziarzem. Najemnikiem. Pustelnikiem. Turystą. Nauczycielem. Uczniem. Twórcą. Niszczycielem. Każdym i nikim zarazem. Nie zawracaj sobie tym głowy.
Jeszcze kilka opowieści zostało opowiedzianych. O Upadłych, o Ibrahimie, o Asili, o czcicielach demonów, o mafii, o mutantach, o homunkulusach, o Zero.
Falująca na wietrze kurtka z jakimś napisem wydrapanym nożem to rzecz, w którą Niemy długo się wpatrywał, zanim Gniewny nie zniknął wraz z nią za horyzontem. Czas ruszać. Poczuł się znacznie lepiej, zrzucając z siebie ciężar tego wszystkiego. Jego obawy i grzechy. Głęboko zamyślony siadł w samochodzie, czekając, aż reszta wsiądzie, Adam uruchomi silnik i zabierze ich tam, w stronę przeznaczenia.
Przeznaczenie? Dobre sobie. Czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie? Los. Dola. Fatum. Predestynacja. Karma. Czyż nie jest ono wymówką głupca w chwili klęski, która często jeszcze nie nadeszła?
Czy ta chwila odbywa się naprawdę?
Czy to tylko wytwór mojej wyobraźni?
Dlaczego powiedzieli mu wszystko? Po co się zgodzili? Jaki to miało sens?
Jaki sens ma spowiedź w konfesjonale?
Już dawno dostrzegłem, jak destrukcyjna bywa ślepa wiara.
Człowiek jest beznadzieją samą w sobie, ale jest pierwszą i ostatnią rzeczą, w jaką powinniśmy wierzyć. Tak myślę.
Nie będąc pewnym, czy ostatnia rozmowa faktycznie miała miejsca, Niemy wyjrzał przez okno samochodu, oglądając kolejne opuszczone miasto. Podłoże zdawało się nie być do końca stabilne.
— Gdzie jesteśmy? — zapytał Niemy.
— Właściwie na miejscu. Jeśli spojrzysz uważniej, zobaczysz tam w oddali kompleks budynków wojskowych i samą elektrownię — odpowiedział mu Grave — musieli ją budować w pośpiechu z racji niebezpiecznych czasów. Nie tak, jak z Żarnowcem, gdzie czekaliśmy kilkadziesiąt lat i wiedzieliśmy, że w końcu ją wybudują, tu wszystko szło znacznie sprawniej, co nie znaczy, że dobrze. Powinniśmy obadać teren, bo widzę, że zakopiemy się, jeśli będziemy dalej tak jechać.
Niemy z Adamem wysiedli. Faktycznie, koła były prawie zakopane. Co gorsza, zdawało się, że p owoli zagłębiali się w piasku.
— Zawracaj, trzeba znaleźć inną drogę.
Grave podniósł kciuk na znak, że zrozumiał i wrzucił wsteczny z zamiarem objechania miasta. W tym czasie z piasku wyłonił się kilkumetrowy robak, który chciał trafić pozostałych na miejscu, ale odsunęli się i ten wpadł z powrotem do ziemi, w którą bez problemu się zanurzył, jak gdyby była to woda. Wymieniwszy łączące ostrzeżenie z przerażeniem spojrzenia towarzysze rozbiegli się w stronę równoległych domostw i przystanąwszy na gankach wyczekiwali na robaka. Nie musieli długo czekać, gdyż zmutowany obojnak znów wyskoczył, tym razem na znacznie większą wysokość i trafił na dach domu, przed którym skrył się Adam. Teraz było więcej czasu, by przyjrzeć się tej dziwnej formie życia. Powierzchnia skóry przywoływała nieco skojarzenie ze skórą jakiejś jaszczurki lub żaby, spore żółte oczy wskazywały na możliwość kierowania się zmysłem wzroku. Tuż pod nimi miał otwór gębowy z ostrymi zębami. Ześlizgnął się po dachu i oberwał serią z anti-materiela i M4A1 od obu swoich planowanych ofiar.
Larwa padła, zdawałoby się bez życia, ale po chwili w przeraźliwym spaźmie wykonała pionowy obrót o sto osiemdziesiąt stopni i wkopała się z powrotem w ziemię.
Już nie wyskoczyła.
— Co to miało być? — wyraził zaskoczenieNiemy.
— Chyba po tak długim czasie spędzonym na Polskich Pustkowiach nie jesteś czymś takim zaskoczony? — rzucił Adam — Wracajmy do jeepa i naszych. Tak też zrobili, po czym objechali miasto i byli coraz bliżej bazy.
Czuję się jak dziecko, które bawi się w wojnę. A raczej uczestniczy w zabawie po jej zakończeniu. Czuję bezsens. Brak celu. Nie widzę go...
A powinienem, czyż nie?
Powinienem.
Pierwsze mutanty, humanoidy. Ze znudzeniem opróżniam magazynek i faszeruję ich ołowiem. Nie liczę, ile ich nadchodzi. Nie obchodzi mnie to. Nie wiem, po co tam idę, zupełnie zapomniałem. Nie mam pojęcia, po co...
Chyba żeby umrzeć.
Ale to w sumie bez sensu. Nie, nie umrę tam, tam dokona się coś innego.
Tam dokonam przeistoczenia. Zostanę bogiem. Czemu nie? Kreuję własną rzeczywistość... a jeśli pomyślę, że nadejdzie kolejna fala mutantów, to nadejdzie? Tak, tak się stało! A jeśli pomyślę, że ich nie ma i baza jest pusta? Tak, wszystko się zgadza, panuję nad tym. Ty stoisz obok mnie i kierujesz moją ręką. Razem i osobno. Wchodzimy, nie patrzymy na wystrój. Wszystko się zamazuje. Rozmywa. Nie wiem, gdzie jestem. Nie jestem tam. Jestem gdzieś indziej.
Niemy otworzył oczy. Był w samochodzie. Przy nim została Ruda, pilnował ich Łazarz z okiem w lunecie .
— Co się stało?
— Straciłeś przytomność... Ostatnio za często ci się to zdarza. To może być groźne... — wyraziła swoje obawy dziewczyna.
— Gdzie reszta?
— Poszli z Julią, żeby ta im pokazała tajne przejście.
— Idę z nimi...
— Nie ma mowy, padniesz tam po drodze...
Nie zważając na jej słowa, stawił się na równe nogi i wybiegł z auta w stronę wejścia do kanałów. Otworzył właz i zszedł po drabinie, nie przejmując się za bardzo smrodem i brudem. Co ciekawe, na powierzchni było wyjątkowo spokojnie.
Nie odczuwał za bardzo strachu, był zaślepiony emocjami. Narastający gniew na Grave’a. W tym miejscu wszystko jest możliwe...
Pełzały do niego trzy larwy, wyższe od niego jakieś półtora raza, bardzo podobne do tej, którą spotkał w mieście, tylko nieco mniejsze. Z początku powolne, potem przyspieszyły i od razu jedna padła ze zmasakrowaną od M4 twarzą. Dwie pozostałe przy życiu zareagowały na to wybiciem się (wykorzystanie praw fizyki) i poszybowaniem w stronę Niemego. W istnym szale pozbawił je tego, co miały w głowach, strzelając im prosto w paszczę. Spotkał po drodze jeszcze kilka takich, aż natrafił na liczne, bo złożone z co najmniej kilkunastu larw, które otaczały Grave’a, Adama i skrytą za nim Julię. Załatwili już wiele, ale nadal było bardzo niebezpiecznie. Uważając, by jeszcze w nich nie trafić, Niemy zaczął zabijać kolejne larwy. Gdy skończył się magazynek, szybko przeładował. Przerzuciły się na niego, co było dla nich błędem. Po kilkudziesięciu sekundach jedynymi ruszającymi się obiektami była czwórka ludzi.
— Widzę, że czujesz się znacznie lepiej — skomentował fakt Grave
— Tak, znacznie, znacznie lepiej — odpowiedział mu Niemy — jaki jest plan?
— Tu, zaraz — Julia wskazała na schody — jest to ukryte wejście. Wchodzimy, oczyszczacie pomieszczenie, jeśli jest taka konieczność i po prostu pozbywacie się wszystkiego, co nie powinno tam być. W sumie nas tam nie powinno być, ale mniejsza o to. Ja się za bardzo wam nie przydam, więc może już wrócę?
— Znasz mniej więcej rozkład pomieszczeń, a powrót może być jeszcze bardziej niebezpieczny — oznajmił Adam
— Szczerze w to wątpię. Ale sprawdzam was tylko, chcę pójść tam na własne ryzyko, muszę zobaczyć, jak zajmujecie się tymi mutantami!
— No, dobra. Chociaż mam wrażenie, że to rzecz, której będę żałować najbardziej. Ale wchodzimy.
Grave wszedł na początku, za nim Niemy, Julia i Adam, chroniący tyły. Znajdowali się w pomieszczeniu, które wyglądało na więzienie. Możliwe, że więźniów zrzucano do larw. W zamkniętych celach było trochę zwłok, ale nikt ich nie pilnował. Eksploracja piętra wykazała, że nikt się na nim nie znajdował, absolutnie nikt.
Żaden mutant. Komputery działały, ale nie miały połączenia z internetem.
— To bardzo dziwne, ostatnim razem było tu ich mnóstwo — zdziwiła się Julia.
— Możliwe, że się przenieśli? — zapytał Adam.
— To nie takie głupie, w końcu po coś mnie przewozili.
— Czyli pomijając fakt żarłocznych robali, baza najprawdopodobniej jest bezpieczna, tak jak przewidywano i Vinazzini mogą tu zakwaterować swoje oddziały.
— A więc o to chodzi!
— Od samego początku... myślałem, że wiecie. Zresztą, mieliśmy tylko potwierdzić te informacje. Uzbrojenie to zwykły środek bezpieczeństwa.
— Musimy przeszukać pozostałe piętra — oznajmił Niemy — zjedźmy może na dół, w razie problemów , odetniemy dostęp do niższych poziomów i wrócimy na górę.
— Jak planujesz to zrobić?
— Choćby odciąć kable, zniszczyć przyciski, itp. cokolwiek tam jest, nie jest nieśmiertelne i po jakimś czasie się to naprawi, a przynajmniej będzie gwarancja, że się n ie wydostanie.
— Chyba nie uważałeś jednak, mutanty zmieniły miejsce pobytu i już ich tu nie ma.
— Ale larwy okupują kanały i pobliskie miasto. Zjeżdżamy.
Podeszli do windy i bez słowa dali nacisnąć Niememu przycisk. Zjechali na piętro —1. Technicznie znajdowało się ono jeszcze niżej niż kanały. Wystrój był podobny, ale atmosfera była jeszcze cięższa.
— Łazarz mówił — zaczęła Julia — że na tym piętrze można się spodziewać nieudanych eksperymentów i tym podobnych.
— Łazarz? Skąd on może to wiedzieć?
— Och, miałam o tym nie wspominać. On tu pracował.
— Pracował tu? I nie powiedział nam o tym? Gdyby było groźniej, to, co wie, mogłoby się okazać nieocenioną pomocą...
— W każdym bądź razie na pewno nie mieli ochoty brać nieudanych eksperymentów . Śmierdzi tu.
Szybko odkryli źródło nieprzyjemnego fetoru. Najbliższe otwarte pomieszczenie zajmował mutant grubszy niż najbardziej spasiony egzemplarz pożeraczy, jakiego zdarzyło im się spotkać. Trudno było określić, czy żyje, czy nie. Cielsko rozpływało się po podłodze. Ciekawscy weszli do środka, bo trzeba było to sprawdzić.
— Dobra, mamy tu pożeracza, ale jest grubszy niż każdy, jakiego widzieliśmy wcześniej — relacjonował do małego zielonego radia Grave.
— Ty, skąd masz to radio? Od Dona?
— Ano. Trzeba mieć kontakt.
Deptali po ciele mutanta. Było to bardzo nierozważne, szczególnie, że nie wiedzieli jednego; on żył. Był jednak zbyt spasiony i wygłodzony, by mógł się poruszać. Gdyby pamiętał język polski, pewnie zawołałby do nich „hej, to mój brzuch! Nie deptać mi po nim!”, ale mózg zmniejszał się wprost proporcjonalnie do wzrostu masy tłuszczowej.
— Myślicie, że on myśli i czuje jak człowiek? — zapytał Adam, gdy zobaczył, że ten się w niego wpatruje, ale nie rusza się zbyt dynamicznie.
— Raczej nie — odpowiedział Niemy i strzelił w głowę wynaturzenia, skracając jego cierpienia. Julia stała za drzwiami, nie mogąc patrzeć na to okropieństwo.
W kolejnych pomieszczeniach widzieli na przykład człowieka, któremu całkowicie zeszła skóra, odsłaniając zmizerniałe i odpadające mięśnie; karłowate mantykory, które nigdy nie urosły powyżej wysokości pół metra; mężczyznę z trzecią ręką, którego stan jednak wykluczał rozmowę. I to wszystko w tych otwartych celach. Rzecz w tym, że od wyniesienia się mutantów, te wszystkie ofiary losu powinny już umrzeć. Ale żyły, jak gdyby ktoś je dokarmiał...
Karłowate mantykory w liczbie cztery nie atakowały. Wzniosły się jednak i wleciały przez dziurę wysoko w ścianie. Sufit rzeczywiście znajdował się na dość spore wysokości, co najmniej czterech metrów. Zatrzymali się przed dwumetrowymi żelaznymi drzwiami.
— Julia, schowaj się, otworzymy te drzwi.
— Nie, nie otwierajcie ich...
— Czemu? Może jeszcze powiesz, że wiesz, co się za nimi znajduje?
— To...
Drzwi otworzyły się z potężnym skrzypnięciem. Ubrany w czarną szatę homunkulus był tym, który za to odpowiadał. Kilkanaście metrów za nim dało się dostrzec gigantycznego mutanta, który wyrósł do rozmiarów jakichś czterech metrów noszącego lekką zbroję skórzaną zapewniającą podstawową ochronę. Oczy chronił metalowy pasek obejmujący również okolice uszu. Gdzieś w tych okolicach latały mu małe mantykory.
— Broń na ziemię — oznajmił stojący bliżej, inteligentny wróg — jeśli nie chcecie umrzeć, postąpicie zgodnie z poleceni em.
Bohaterowie zawahali się. Julia w panice zaczęła uciekać.
— Powiedzcie jej, żeby się zatrzymała i tu wróciła, albo strzelę — dopiero teraz zauważyli, że trzymał on pistolet laserowy, którym potrząsnął. Smukła i wydłużona twarz wyglądała jeszcze groźn iej niż u tego, który uczestniczył w najeździe na Łódź.
— Julia... zatrzymaj się i wróć tu — powtórzył Niemy — zachowywał on nienaturalny spokój.
Dziewczyna przerażona upadła na podłogę, po kilku sekundach podniosła się i wróciła do grupy, kryjąc się za Adamem, który w dalszym ciągu stał na tyłach.
— To może zamiast tak głupio stać, zaczniecie strzelać, albo rozmawiać? Pewnie macie mi coś do zaoferowania w zamian za wasze życia.
— Kim jesteś? — zapytał Grave, który nie widział jeszcze żywego homunkulusa.
— Jestem Ósmy. I to wszystko, co musicie o mnie wiedzieć. Tak naprawdę powinniście modlić się do swoich bogów o posiłki, bo, jak widzicie, wasza sytuacja jest naprawdę, naprawdę beznadziejna. Nie próbujcie sztuczek, zauważę to. Nie naradzajcie się w sprawie nagłego ataku, usłyszę to. Jeśli mnie pamięć nie myli, to ta dziewczyna uciekła nam jakiś czas temu. Tak, to na pewno ona — zastanawiał się, wskazując na Julię — Dobrze, dobrze.
Krzyknęła. Gigantyczny mutant zbliżył się, ale nie mógł przedostać się przez mniejsze od niego dwa razy drzwi.
— Nie drażnij go — oznajmił Ósmy — więc czas na to, byście poddali się po dobroci i zabieramy was do Żarnowca.
Grave włączył jakiś czas przedtem radio. Chciał, żeby ich przełożeni znali sytuację. Ale w końcu zdał sobie sprawę, że słyszy echo. To samo słychać było gdzieś w pobliskim pomieszczeniu. Czy to możliwe, że...?!
— Już do was dotarło? — kontynuował homunkulus — Zostaliście sprzedani. Tak, sprzedani! Wasi towarzysze z powierzchni pewnie już są wpakowani do ciężarówki.
Julia upadła na kolana — Jak to sprzedani...?!
Grave i Adam wymienili przerażone spojrzenia. Czy to możliwe?
— Zero jest bardzo bogaty. Poznań potrzebował pieniędzy na rozwój. Czy kilka miliardów złotych na rozbudowę nie jest warte utraty szóst ki ludzi i trochę sprzętu?
— Nie wierzę... miałem zostać następcą... i Don Matteo wysłałby mnie na śmierć?
Adam podniósł anti-materiela, swój wielkokalibrowy karabin wyborowy marki Steyr i strzelił, trafiając Ósmego prosto w głowę. Pocisk zatrzymał się jednak na zbrojonej czaszce. Oberwał jeszcze kilka razy i upadł, ale zdążył oddać kilka strzałów ze swojego pistoletu. Jednym trafił Adama w prawą dłoń. Wykluczyło to korzystanie z niej, a był praworęczny. Przepełniony bólem syk poprzedzający upadek karabinu na podłogę to zapowiedź jego końca. Kolejne dwa strzały otrzymał w klatkę piersiową. Upadł na plecy i obficie krwawiąc, patrzył na swoich przyjaciół, o których tak trudno w tym spaczonym świecie.
— Modliłem się o śmierć spokojną... we śnie...
— Przestań, nie umierasz! Adam! — Julia przeraziła się.
— Pogodziłem się z tym... Nie ma sensu się wściekać... Tak być musi...
Utkwiwszy oczy w lampach wysoko ponad nim, zamknął oczy.
Grave odwrócił głowę. Był bezsilny. Gdyby Adam poczekał jeszcze chwilę... Niemy miał przecież asa w rękawie... Miał, ale nie zdążył go użyć, Adam zareagował za szybko.
Teraz trzeba improwizować.
— Przekonani? Nie martwcie się, dostąpicie zaszczytu przeobrażenia.
— Przeobrażenia? Czy myślisz, że jesteście lepsi od ludzi? Za kogo się uważasz?
— Zero doskonale to wszystko zaplanował. Nie ma wariantu niepowodzenia. Nowa rasa z ulepszonymi zmysłami i zwiększonym intelektem zaopiekuje się planetą znacznie lepiej niż delikatni i krusi, aczkolwiek wojowniczy ludzie.
Wtedy nastąpił ten moment. Po wymianie spojrzeń Niemego i Julii, ta druga zaczęła krzyczeć, co rozdrażniło gigantycznego mutanta.
— Przestań! Cichaj! — ostrzegał ją homunkulus i odwrócił się, by zatrzymać olbrzyma.
W tym samym czasie Niemy otworzył szybko słoik z Krzysiem i rzucił go na plecy Ósmego, którego siła zdumiewała. Jedną ręką powstrzymał kilkadziesiąt razy większą należącą do jego ‘kolegi’ zniewolonego łańcuchami. To była kwestia czasu, aż mięs weżre się do mózgu, tak, jak w Łodzi.
— Wielu was jest?
— O ile mutantów są tysiące, o tyle homunkulusów może kilkanaście... To teraz... — nie dokończył, bo mięs właśnie wchłonął chroniony przedtem twardą, wzmacnianą jakimś metalem czaszką mózg. Gdy udało mu się tam dotrzeć, nie było mowy o regeneracji. Homunkulus stracił świadomość i upadł na kolana, a potem na twarz, a mięs radośnie pochłaniał wnętrze głowy sztucznego człowieka. Stał się większy i był gruby na jakieś trzydzieści centymetrów.
— Już o jednego mniej... Dzięki, Krzysiu.
Za chwilę kolejny homunkulus padnie. To tylko kwestia sekund. W starciu z większą ilością ten patent się nie sprawdził, ale wszystko wskazywało na to, że tylko ta dwójka znajduje się w ogromnej sali. Dalej są większe drzwi, zamknięte, zapewne po to, by umożliwić wyprowadzenie gigant a.
— Wiem o Zerze — przyznał się Niemy — o jego planach z Abdullahem, itd. Odpowiedz mi na pytanie: czy spotkamy się z Zerem w Żarnowcu?
— Tak, będzie on tam na was czekał. Sam przerobił siebie na homunkulusa. Osiągnął więc nieśmiertelność ja ko pierwszy człowiek.
— A Abdullah?
— Nie chciał się na to zgodzić. Chyba widział coś złego w tego typu modyfikacjach. Jak dla mnie, to jest to jak najbardziej dobre. Zapewni długowieczność w dobrych warunkach najbardziej wartościowym jednostkom i...
Upadł. Mięs już się nim zajął.
— Krzysiu! — zawołał Niemy.
Gigant widząc upadek Ósmego, podniósł jego ciało, gdzie znajdował się także Krzysiu. Zjadł ich na dwa razy. Niemy zaniemówił, ale Grave nakazał mu zostawić to i uciekać. Zwolnili przy Adamie.
— Trzeba go jakoś pochować, albo coś... — zasmuciła się Julia.
— Nie ma czasu, musimy wyjść na powierzchnię i ogarnąć, czy z naszymi wszystko w porządku.
Wrócili drogą, jaką tam przyszli. Jednak przy wchodzeniu do kanałów pojawiła się wątpliwość.
— Jeśli to prawda, co mówił Ósmy, to na pewno obstawili wejście do kanałów.
— Nie może nas to przerazić, chociaż racja. Nie ma na tym piętrze okien, a musimy się spieszyć... chyba pozostaje zaryzykować.
— W porządku. Julia niech się trzyma z tyłu.
Ruszyli jak tylko szybko mogli i wkrótce znaleźli się przy drabinie na zewnątrz. Grave ostrożnie odchylił właz, by ogarnąć sytuację.
Było gorzej, niż mogli przypuszczać. Obok jeepu stali nie mutanci, a kolejny homunkulus. Tym razem nie było tajnej broni w postaci mięsa, więc starcie może być bardzo problematyczne. Co gorsza, najmniejszy ruch nie mógł mu umknąć, więc wiedział już, że zaraz wyjdą tym wyjściem. Grave planował strzelić ze swojego kałacha w jego głowę, wyskoczyć, i obezwładnić go, ale to było z góry skazane na niepowodzenie.
— Wyjdź, człowieczku — polecił odziany w metalową zbroję homunkulus — słyszę cię, widzę, czuję, nie ma potrzeby, byś się ukrywał. Pogódź się z tym, przegrałeś.
Nie, nie przegrałem, chciał odpowiedzieć i myślał intensywnie o rozwiązaniu.
— Tak, to koniec. Nad tobą stoi Dwunasty. Nie możesz się łudzić, że mnie pokonasz.
Rozsądek wziął górę nad emocjami. Niemy postąpiłby inaczej. Grave odsunął całkowicie właz i powoli wyszedł.
— Czy osoby w samochodzie są bezpieczne?
— Tak, jak najbardziej. Niech ci, którzy są nadal na dole, także wyjdą.
Niemy i Julia wyszli i stanęli obok Grave’a.
— Wyjść! — rozkazał Rudej i Łazarzowi Dwunasty. Ci posłuchali się i wyszli zza auta. Małym szczegółem był miotacz ognia w ręku Łazarza. Dwunasty, oślepiony swoją
pychą, nie odwracał się nawet — Na rozkaz Zero zostajecie przetransportowani do Żarnowca, gdzie dokona się wasze przeobrażenie. Odegracie wielką rolę w budowaniu Nowego Jeruzalem.
Wtem Łazarz pociągnął za spust. Urządzenie zapłonowe zadziałało, wypluwając na homunkulusa falę ognia z rury. Reszta odsunęła się, a on sam niezbyt przejął się atakiem. Skóra trochę mu się stopiła, ale nie czuł tego, ponieważ nie posiadał zmysłów somatycznych. Zbliżył się do Łazarza i wygiął rurę miotacza, zaś Zieloniaka złapał za głowę i oderwał ją.
— Nie! — wrzasnęła Julia — Nie! Nie! Nie! Konrad!
Konrad był kiedyś policjantem, ale podczas wojny postanowił dołączyć do wojska, by walczyć w obronie ojczyzny. Rosjanie zamknęli go w bazie wojskowej i zmuszali do pracy przy elektrowni atomowej w Suchorzowie. Wywarło to na niego tragiczny skutek. Choroba popromienna nie zakończyła się jednak śmiercią, a po wyłysieniu i poparzeniu przechrzcił się na Łazarza, gdyż zmartwychwstał. Uratował go ktoś z rosyjskiej armii w czerwonym berecie. Szpieg, któremu zrobiło się żal biednego jeńca. Za złamanie zasad i uwolnienie Łazarza, został skazany na kilka lat, ale uciekł do Poznania. Łazarz zaś wrócił do Piotrkowa. Stan, w jakim zastał miasto, pozostawiał wiele do życzenia, ale odnalazł ocalałych, którzy okazali doświadczyć podobnego losu, choćby jeśli chodzi o zamianę w Zieloniaka. Jakiś czas później miał szczęście poznać Julię, której udało się uciec z tej samej bazy wiele lat później, ale wtedy już okupowanej przez mutantów, a nie przez Rosjan. Łazarz miał sobie za złe, że dał się złapać, chciał odegrać znaczącą rolę w wygranej Polski. Jak się okazało, w tej ostatniej, największej wojnie, trudno mówić o zwycięzcach. Wszyscy są przegrani.
Ciało Łazarza, wciąż trzymające broń, upadło, a tuż obok jego głowa zamarła w kaprysie wiecznego niezadowolenia z życia. Jego marzenie, o którym myślał po przegranej, spełniło się, nie żył.
Julia rzuciła się na jego zabójcę i jednym ruchem dłoni została pozbawiona większości narządów. W przypływie adrenaliny nie poczuła bólu tak mocno, ze wszystkich sił próbowała okładać bezlitosnego przeciwnika. Działanie to, oczywiście z góry skazane na niepowodzenie, to ostatnia rzecz, jaką zrobiła w swoim życiu obok wrzasków.
— Konrad! Konrad! KONRAD!
Homunkulus złapał i oderwał jej ręce, jednocześnie kopiąc ją w brzuch. Upadła kilka metrów dalej, ciągle próbując się poruszać.
Zostali tylko Niemy, Ruda i Grave. Zupełnie tak, jak gdyby nigdy nie spotkali Adama, Łazarza i Julii. Z niedowierzaniem patrzyli na to, co się tu rozgrywało i w całą trójkę wstąpiło przeczucie, że lepiej jednak poddać się i potem powstać, niż walczyć w sytuacji, w której szans pozbawieni są już na starcie.
— Miejcie więcej rozumu. Nie walczcie, poddajcie się. Nie musicie odkładać broni. I tak was zabiję, jeśli spróbujecie do mnie strzelać. Ten, kto potrafi tu najlepiej prowadzić, siada za kierownicą i będzie jechał zgodnie z moimi wskazówkami. Jeśli zboczy z kursu, może obawiać się o swoje zdrowie. Jeśli będziecie postępować zgodnie z moimi instrukcjami, nikomu nic się nie stanie — oznajmił, wyrzucając gdzieś na bok ręce Julii.
Strach.
Niepewność.
Rezygnacja.
Ruda podsumowywała sobie sytuację i wspominała utraconych przyjaciół.
Adam z tej trójki towarzyszył nam najdłużej i najbardziej zdążyłam się z nim zżyć. Niezwykle utalentowany, nie tylko w walce, ale i retorycznie. Wspaniały mówca, każdego potrafił przekonać do swoich racji. Czy faktycznie mógł zostać oszukany? Czemu wysłano nas na śmierć...? Czy istniał choć cień szansy, że tak naprawdę Adam nie umarł i udał się w pogoń za nami...?
Łazarz... Współczułam mu. Bez nadziei na bezbolesne i normalne życie próbował je sobie odebrać. Pewnie poczuł pewnego rodzaju ulgę; nie będzie musiał się męczyć już na tym świecie. Ale i tak nie mogę się z tym pogodzić.
Julia była taka młoda i sympatyczna... promieniowała radością niczym ruda uranu, jak to się czasem mówi. A jednak teraz leży gdzieś na pustkowiach i nie powstanie już...
Czy ich czeka taki sam los? Czy słońce będzie prażyć ich kości na złowieszczych piaskach dawnej Polski? Im dalej na północ się poruszali, a droga była to bardzo długa, tym stawało się coraz zimniej. Zdezorientowani nie zdawali sobie sprawy, gdzie tak naprawdę są, a zdenerwowanym i roztrzęsionym Grave’m kierował Dwunasty. Tylko on wiedział, jaki jest cel tej długiej, żmudnej, męczącej drogi do piekła.