13

Elektrownia Jądrowa Żarnowiec to polskie źródło energii atomowej budowane już w latach 1982-1990 w miejscu zlikwidowanej wsi Kartoszyno nad Jeziorem Żarnowieckim na północy Polski. Zmiana warunków ekonomicznych w Polsce po 1989 roku, a także długotrwałe protesty aktywistów i negatywny odbiór części społeczeństwa, który wzmógł się szczególnie po katastrofie w Czarnobylu, spowodowały, że prace zostały przerwane. Jednak w 2010 roku Żarnowiec został uznany za najlepsze miejsce do budowy takiej elektrowni, co poskutkowało planami wysuniętymi dziesięć lat do przodu i ich realizacją. Mówi się, że ta w Suchorzowie, budowana w pośpiechu i z konieczności nie mogłaby mocą, jak i bezpieczeństwem i dopracowaniem dorównać tej na północy.

O ile na południu i w centrum Polskich Pustkowi było względnie znośnie, Północne Pustkowia, zwane też przez niektórych Mroźnymi, zapewniały ekstremalne warunki i przeżyć mogli tylko najwytrwalsi z najbardziej wytrzymałych mieszkańców. Mówią, że temperatura musiała spaść zaraz po wojnie. Nie jest łatwo to wytłumaczyć, ale to tylko jedna z wielu anomalii na tych terenach. Występowały tam mutanty, które musiały się jakoś przystosować do trudnych, nawet dla nich, warunków i zmuszone były do adaptacji w tym nieprzyjaznym środowisku. To tu, mawiają, udał się mityczny w niektórych kręgach Rorsarch, choć nie do końca było wiadomo, w jakim celu.

Wyczerpanie bardzo dręczyło bohaterów, szczególnie, że homunkulus nie dawał im nawet kilku minut na odpoczynek. Szczególnie dotknęło to Grave’a, który zmuszony był prowadzić. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie — co chwilę słyszał, że jeśli się zatrzyma, albo zjedzie z kursu, bez wahania zostanie zabity, a przed tym jego towarzysze. Zależało więc od niego bardzo wiele. Ale miał ten żal, czuł się, jakby prowadził ich na rzeź.

Już z daleka było to widać. Ponad siedemdziesiąt hektarów samej elektrowni i prawie pięćset przeznaczonych na zaplecze budowlane i obiekty wspierające. Dało się zauważyć w pewnym momencie Jezioro Żarnowieckie i elektrownię szczytowo— pompową, swoją drogą, największą w Polsce, która z początku miała być akumulatorem energii dla tej atomowej.

— Zatrzymaj się! — usłyszał Grave, gdy dotarli na miejsce — wysiadać! Wziąć broń! Tą z bagażnika zajmą się potem mutanci.

Na zewnątrz padał śnieg. Nie był to zwykły śnieg, przybrał barwę pomarańczową. Im bliżej celu, tym mniej zostawało na ziemi.

Wprowadzeni do głównych drzwi malowanego w szarych barwach budynku, wiedzieli, że oto zbliża się koniec.

Ze wszystkich stron oglądali ich mutanci, głównie ci humanoidalni. Więc to jest to miejsce, którego szukali. Mijali kolejne korytarze, drzwi i sale. Łatwo było się w tym pogubić. Dotarli wreszcie do pomieszczenia, które wyróżniało się. Ściany ozdobione zdjęciami i wycinkami z gazet, nawet sprzed kilkudziesięciu lat. Bogato wyglądający dywan we wschodnie wzory. Biblioteczka z różnymi tytułami. Naprzeciw wejścia drewniane biurko, na którym stał monitor podłączony do stojącego obok stacjonarnego komputera. Ponadto trochę pojedynczych papierów i książek. Jedną trzymała postać na obrotowym krześle siedząca do przybyłych na razie tyłem. Niemy rozpoznał książkę. Księga Życia.

— „...Boże, pozwól nam żyć wieczność w jedności. Boże, nie pozwól, by wojna znów zniszczyła dziedzictwo naszej rasy. Boże, wybacz nam nasze błędy. Boże, zasiej świadomość w umysłach swoich dzieci, by wszystkie dążyły do tego samego celu, jedności. Boże, błogosław nas wszystkich. Nie pozwól spłonąć nam w ogniu tysiąca słońc. Amen.”

Postać przerwała i odwróciła się. Łysy mężczyzna, niezbyt urodziwy, z licznymi bliznami. Pomarszczona skóra o niejednolitym, acz jasnym kolorze. Drobne, niebieskie oczy, czarna szata. To on, Niemy już wiedział...

Abdullah podzielał zdanie swojego przyjaciela, którego imienia ni nazwiska nikt nie znał. Mówili o nim, używając pseudonimu Fallen 0. Był ważniejszy nawet od Abdullaha. On podzielał jego zdanie na temat tego, że nie każdy człowiek zasługuje, by dożyć utworzenia Nowego Jeruzalem.

— Stąd elitarność grupy... — zdał sobie sprawę Niemy.

— Oczywiście, dokładnie stąd. Postanowili wspólnie oczyścić kraj z ludzi nieprawych, zostawiając tylko wybranych, których starannie dobrał, zapewniając im nieco mniej rozgarniętych i poinformowanych ludzi koniecznych do rozrodu i przetrwania gatunku.

— Zero... — wydusił z siebie Niemy.

— Tak. I nie będę wam przedstawiał żadnego innego imienia — odpowiedział — zostaliście już na pewno poinformowa ni, że zostaliście legalnie sprzedani?

— Jak to możliwe?

— Po prostu. Poznań potrzebował dwóch rzeczy. Po pierwsze, jednolitej władzy zapewnionej przez ukrócenie wojen gangów. To załatwiliście im wy. Po drugie, pieniędzy. Można powiedzieć, że to również załatwiliście im wy. Doskonały wybór. Pastalli tak naprawdę wiele się domyślali. Usunęli Ibrahima. To dowód na to, że nie byli tymi, którzy zasługiwali na życie w nowym świecie.

— Dlatego zorganizowali ten zamach na Ibrahima...

— Tak. Federacja Polska próbuje poszerzyć swoje wpływy ze wschodu na zachód.

— Ale przecież Poznań należy do Federacji!

— W tym rzecz. Gdy pozostałym kantonom skończy się gotówka, będą musieli przystać na moje warunki.

— Co planujesz z nami zrobić?

— Nie jest to jakaś wielka tajemnica. Choć myślałem, że będzie was więcej... Nie chciałem robić łapanki na ulicach jakiegoś miasta. Po prostu poradzenie sobie z mafią dowodzi, że jesteście jednostkami wybitnymi. Zaczynając od początku: to wam Gorzów zawdzięcza powrót do bycia tętniącym życiem miastem, bo rozwiązaliście problem bandytów i to w sposób, jakiego bym się nie spodziewał. Przeciągnęliście ich przywódcę na swoją stronę i zabiliście, zanim dostał się do schronu, imponujące!

Ruda rzuciła Niememu ledwo zauważalne pełne wyrzutu spojrzenie, po czym Zero kontynuował.

— Pomijając już fakt, że to ta sama osoba, która przeszkadzała nam w Poznaniu, Suchorzowie i nie tylko. Idąc dalej, pozbyliście się zagrożenia ze strony bardzo niebezpiecznego kultu w Chwalęcicach. Muszę też podziękować osobiście tej pani — zwrócił się do Rudej — za transport Khashma do meczetu. Tak chciał umrzeć, blisko swojego Boga i ty mu to zapewniłaś. Dziękuję — nie spodziewając się cienia uśmiechu, mówił dalej — rozbiliście w pył imperia brudu dwóch mafii w Poznaniu, czym doprowadziliście Vinazzinich na sam szczyt. Ty — zwrócił się do Niemego — obroniłeś

Łódź przed armią mutantów, mało tego, z towarzyszącym im Piątym, czyli homunkulusem, które zgładzić jest niezwykle trudno. Nie mogłem uwierzyć, gdy to usłyszałem.

— Nie byłem sam — odpowiedział. Postanowił przemilczeć to, jak mu się to udało.

— Nie mniej jednak, przeżyłeś. Mało komu by się to udało. Pomijając już fakt, że przetrzebiłeś moją armię, to był to czyn godny wyrazów uznania. I te wszystkie elementy składają się na pełny obraz was jako bohaterów wielu miast. Bohaterów całej powojennej Polski. Anonimowych, których zniknięcia nikt nie zauważy. Nie, to złe słowo. Nie znikniecie. Dokonacie przeobrażenia.

— Co masz na myśli...?

— Staniecie się czymś więcej, niż ludźmi, czymś więcej, niż mutantami. Uczynię z was homunkulusy.

— Nie! — krzyknęła Ruda i z ukrytego dotąd pistoletu strzałkowego wystrzeliła pocisk z kwasem prosto w mostek Zero.

Spotkało się to z natychmiastową reakcją Dwunastego, który złapał ją od tyłu i podniósł do góry, a ta machała nogami. Zero nie przejął się tym za bardzo, wyjął po prostu strzałkę, nie trudząc się domyślaniem, co też było w środku.

— Dziewczyna zostaje tutaj, a mężczyzn wrzuć na arenę.

— Co to ma znaczyć? — oburzył się Grave.

— To, że... sami zobaczycie.

Cała trójka dostała niepostrzeżenie zastrzyki na uśpienie ich na jakiś czas. Nagle, bez ostrzeżenia. Ciemność.

*

Niemy otworzył brudne powieki i z niesmakiem zauważył, że nadal żyje. Gdy był nieprzytomny, założono mu obrożę, do której łatwo przypiąć smycz. Tak samo Grave, który obudził krótko przed nim. Znajdowali się w małym pomieszczeniu z dwojgiem drzwi. Jedne były zamknięte, drugie to właściwie kraty, za którymi w oddali dało się zauważyć mutantów na trybunach. Zapewne to elita intelektualna gatunku, bo stali na miejscu, wznosząc czasem jakieś okrzyki ekscytacji.

— Jak się czujesz? — zapytał Grave.

— Bywało lepiej... gdzie my jesteśmy?

— Wygląda na to, że zaraz wyjdziemy na arenę.

— Arenę...

— To chyba oznacza, że będziemy musieli walczyć — przyznał z niechęcią.

— Walczyć, powiadasz... — Niemy ukrywał pewnego rodzaju satysfakcję. Rozwiązanie objawiło się samo. O to przecież chodziło mu od dawna.

— Chcę, żebyś wiedział, że naprawdę mi przykro z tego powodu. Ale gdy już przejdziemy przez te drzwi, proszę, nie miej mi za złe, że próbuję przeżyć.

— Nie przejmuj się. Walcz najlepiej, jak potrafisz. Wiadomo coś o broni?

Zapewne bardzo różnorodna. Biała, palna, jaką sobie tylko wymarzysz. Podobno pobawimy się ze zwierzętami i będziemy musieli współpracować. Co potem, nie wiem.

— Chcę mieć to już za sobą.

— Dziękuję ci za wszystko — Grave wyciągnął rękę do uściśnięcia.

— Również dziękuję — po chwili zastanowienia Niemy odpowiedział mu nie do końca szczerze i uścisnął jego dłoń – chodźmy. Musimy żyć, póki nie umrzemy.

Z łatwością podnieśli kraty i skierowali się w stronę centrum areny. Przeszli po zimnym podłożu obsypanym sporą ilością piasku. Gdy wyszli, przywitały ich okrzyki w znacznej mierze negatywne. Ponad wejściem zauważyli lożę z Zero, który trzymał na smyczy Rudą. Otoczył się ochroną złożoną z kilku homunkulusów.

Arena nie była pusta. Pośrodku ustawiono kilka rzędów otwartych metalowych szafek z półkami z różnego rodzaju bronią. Dlaczego pośrodku? Zapewne dla urozmaicenia, poza tym stanowią ochronę przed pociskami. Z drzwi naprzeciwko wyprowadzonych na łańcuchach zostało kilka stworzeń. Po pierwsze, znany już im obojgu grubas, tym razem z rękoma chwytającymi zębami wielki podwójny topór — labrys, który składał się z dwóch obuchów w kształcie zaostrzonego klina i styliska z twardego metalu. Poruszał się ociężale powoli do przodu. Wiele blizn zdobiło jego tłuste ciało, gdzie niegdzie został wykolczykowany. Po drugie, dwumetrowa, brązowo— brunatno owłosiona małpa — yeti, groźny przedstawiciel miejscowej fauny. Mówi się, że potrafią przerwać człowieka na pół. Po trzecie, nieco mniejszy, ale zapewne równie groźny, czworonożny gad o ciemnozielonej łusce. Nie było trzeba długo czekać, żeby przekonać się, na czym polega jego wyjątkowość. W niewiadomy sposób udało mu się wywołać z paszczy płomień, który poszedł do góry. Całą trójkę groźnych stworzeń prowadziło razem sześciu mutantów. Odpięli ich łańcuchy i nie trzeba było długo czekać, aż jeden skończył ze ściętą głową, drugi podpalony, a reszta zdążyła uciec. Niemy i Grave pobiegli w stronę szafek, by wziąć prędko jakiś karabin, bo to wydawało im się najodpowiedniejsze w tym momencie. Na prowadzenie wysunął się yeti, który skoczył na szafkę i spowodował jej upadek. Mężczyźni zdążyli wyjąć pierwszą lepszą broń. Grave’owi udało się złapać za miniguna Wulkan, z którego szybko zaczął strzelać.

Niememu trafiła się dziwna rura bambusowa wypełniona czymś w środku. Przypominał sobie, co to jest. Podobną broń, tylko znacznie starszą, Niemy widział w arsenale Asili, córki Ibrahima. Z tą wiedzą i ze smokiem w pobliżu, będzie w stanie to wykorzystać. Pobiegł szybko w stronę smoka, który również się zbliżał. Nie trzeba było długo czekać, a paszcza wypuściła strumień ognia, który zapalił lancę. Na zasadzie działania miotacza ognia, udało się obrócić to przeciwko yetiemu, który unikając pocisków z jednej strony, z drugiej oberwał z ognia i gorących kawałków żelaza i ołowiu. Wiele pocisków trafiło go w plecy i głowę, po chwili padł na ziemię bez życia. Niemy prawie zapomniał o grubym mutancie z labrysem, który z szybkością niewspółmierną do właściciela, przeciął powietrze pomiędzy Niemym a smokiem. To również można łatwo wykorzystać. Niemy, unikając po raz kolejny zionięcia, wskoczył na plecy smoka. Ten próbował go zrzucić, ale pożeracz był szybszy, topór odciął głowę gada. Porzucał się jeszcze chwilę, a Niemy odbiegł na bezpieczną odległość, by móc szukać nowej broni. W tym czasie Grave z miniguna zakończył żywot mutanta, po czym upuścił broń.

— Łatwo poszło — wyraził swoją ulgę Niemy, biorąc z półki katanę. Tak, jak kiedyś załatwił kapłana demonicznego kultu, tak dziś odbierze życie temu, który uwiódł dziewczynę podającą się za jego żonę. Zapakował sobie też dwa granaty do kieszeni.

— No, już po nich, co teraz? — Grave rzucił spojrzenie w stronę Zero, który uśmiechał się dziwnie — nie musisz podnosić broni, wygląda na to, że to już wszystko...

Wtedy Niemy zamachnął się mieczem na Grave’a. Wszystko stało się jasne. Celował w głowę. Ten zdążył paść i zablokować uderzenie swoją lewą nogą, metalową protezą. Wymierzył kopniaka w twarz Niemego, cofnął się i powstał. Ruda obserwowała to wszystko z przerażeniem, zaś Zero z satysfakcją, widocznie pranie mózgu nie będzie potrzebne.

— Jak po tym wszystkim możesz...?!

Przerwał, bo prawa ręka Niemego właśnie wybiła mu ząb. Pochylił się. Trochę krwi skapnęło na ziemię. Zrobił szybki przewrót w przód, by dobyć jakiejś broni, udało mu się złapać wekierę z metalowym styliskiem i głowicą nabijaną ostrymi kolcami. Teraz on się zamachnął i napotkał blokadę ze strony katany Niemego. Prędkość kolejnych uderzeń zdumiewała. Wtedy Grave kopnął przeciwnika swoją metalową nogą prosto w wątrobę. Niemy upadł obok szafki i wziął w drugą rękę jeden z leżących pistoletów i strzelił kilka razy. Dwa pociski trafiły, ale w przypływie adrenaliny Grave niewiele sobie z tego zrobił. Niemy zostawił pistolet i wykonał pchnięcie, w tym samym czasie Grave uderzył swoją bronią.

— Dlaczego...? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... — wydusił z siebie Grave. Lewy bark Niemego został prawie zmiażdżony wekierą. Jego katana zaś przebiła Grave’a między żebrami.

— Od samego początku chciałeś odebrać mi tę, która podawała się za moją zmarłą żonę... Może to nie ona, ale jednak zapałałem do niej u czuciem...

— Nie wiesz, co mówisz... to naprawdę ona...

— Powinieneś był poznać... to ty wygrawerowałeś dla nas login i hasło na obrączkach...

— A ty zabiłeś z zazdrości Szefa, czyż tak nie było? I dlatego czerpiesz satysfakcję również z tej chwili?

— Gdyby nie to, on zabiłby nas. Przejąłby schron razem ze swoim gangiem.

— Mylisz się. Spędziłem z nim dobre parę lat i jestem pewien, że chciał postąpić dokładnie tak, jak powiedział.

No nic, zdarza się.

Grave podniósł brwi i odrzucił broń, Niemy wysunął z niego miecz. Grave przybliżył się i sięgnął do kieszeni Niemego. Wyjął opakowanie tabletek. Risperidon.

Otworzył.

— Nie połknąłeś ani jednej tabletki...

— Chcieliście mnie otruć, jak mogłem jeść tabletki od was?

— Nie chcieliśmy cię, uch, otruć... chcieliśmy dla ciebie dobrze, żebyś nie miał tych dziwnych wizji, przywidzeń, przesłyszeń... żebyś żył w prawdziwym świecie, a nie tym swoim...

Niemy uderzył go, a ten upadł.

— Nie ma prawdziwego świata, Grave.

Ten zdążył wypowiedzieć imię Rudej, po czym ostrze miecza zostało zatopione pod jego gardłem, przebijając serce.

Grave zginął.

Ruda zapłakała.

Niemy się zaśmiał.

Zero wstał i zaklaskał.

— Mieliście naprawdę niewyobrażalne szczęście. Zwykłym ludziom nigdy nie było dane przeżyć apokalipsy.

I właśnie tę szansę zmarnowałeś.

— Imponujące widowisko. Brawo — pochwalił go Zero — za jakiś czas będziesz gotowy do przeobrażenia. Oczywiście twojego kolegę też wykorzystamy. Jego mechaniczna noga będzie wspaniałym dodatkiem, nie uważasz?

— Może i racja. Najpierw jednakże potrzebuję czasu na rekonwalescencję.

Ruda patrzyła na niego z niesmakiem.

Bark Niemego został opatrzony. Leżał w szpitalu. Nikt do niego nie przyszedł. Tak, jak zaplanował. Po paru dniach, gdy poczuł się już lepiej, postanowił poszukać reaktora. Nauczył się, jak tam dojść z gabinetu Zero. Teraz pozostało tylko wszystko zorganizować.

Wizyta u Zero w towarzystwie milczącej żony Niemego.

— Zatem uważa pan, że nie powinno być żadnych podziałów na partie polityczne i rządy powinien sprawować jeden jednolity rząd o centralnych poglądach?

— Tak — odpowiedział Fallen 0 i pokazał na Księgę Życia — tu wszystko spisaliśmy. To klucz do dobrego przeżywania czasu, jaki został nam dany.

— Być może coś w tym jest. To samo, jeśli idzie o religie, racja?

— Tak. We wszystkich są jakieś wspólne elementy, po prostu zostały inaczej przedstawione. Udowadniamy, że mity o powstaniu świata to tylko przypowieści spełniające rolę dydaktyczną, Jezus był równie prawdziwy co Budda czy Mahomet, żyli tylko w innym miejscu i czasie, a Bóg nazywany różnymi imionami to ten sam Bóg.

— Czy nie odczuwa pan wrażenia, że to człowiek stworzył Boga, a nie na odwrót?

— Istotnie, tak właśnie jest. Bóg to idea. Potrzebna idea. Idea, o którą można się kłócić, ale która może być również pretekstem do zjednoczenia wszystkich. W tych czasach to jeszcze trudniejsze, ludzie raczej myślą, że Bóg ich opuścił, porzucił, zostawił, rozumiesz.

— Tak... wie pan, mam pewną prośbę. Chciałbym porozmawiać na osobności z moją ż oną.

— Ależ proszę, nie ma problemu.

Gdy zostali umieszczeni w odosobnionym pomieszczeniu, Niemy zaczął.

— Chcę cię przeprosić. Wiem, że to, co zrobiłem...

— To, co zrobiłeś było niewybaczalne! Nie dość, że już kiedyś zabiłeś z zazdrości Szefa, to tera z jeszcze Grave... Grave! On nam robił obrączki!

— Ale faktem jest, że go pokochałaś, czyż nie?

Dziewczyna zamilkła. Uroniła łzę. Miał rację. Nie czuła już nic szczególnego do Niemego. Bała się go. W każdej chwili mogła się spodziewać krzywdy z jego strony. Ten spuścił głowę i posmutniał.

— A jednak miałem rację... mimo wszystko, uwierzyłem, że jesteś prawdziwa.

Jesteś moją żoną. I wierzę, że zaakceptujesz to, co chcę zrobić.

— Co... co ty chcesz zrobić...?

— Nie mamy drogi ucieczki, a jedynym sposobem na przeżycie jest zgoda na przeobrażenie.

— Co ty...?

— Pójdę do reaktora i wysadzę go. Mutanty zebrały się w jednym miejscu. Może tu być ich nawet kilka tysięcy, jak nie więcej! Uratujemy Polskie Pustkowia...

— Ty... chcesz nas wszystkich zabić... — zatrzęsła się z zimna.

— I tak nie ma już dla nas ratunku. Weź to — pokazał jej tabletkę.

— To twoja tabletka?

— Tak.

— Ona nie jest zatruta. Naprawdę nie chcieliśmy cię otruć.

Niemy sposępniał i rzucił tabletkę na podłogę.

— Skoro nie ma innego wyjścia... — kontynuowała Ruda i wyjęła własną tabletkę, nasenną. Poobracała ją w dłoni. Demalgon, czyli karbromal. Dzięki temu mogła spokojnie spać — czy to naprawdę koniec?

— Nie. Najpierw zabiję Zero. Chcę być pewny, że nie przeżyje tego.

— Jak to zrobisz? Nie masz już mięsa...

— Nie potrzebuję mięsa. Bądź wtedy przy mnie, a przekonasz się, dlaczego.

— Kocham cię — wyznała mu, ale trzęsła się z zimna.

— Ja ciebie też. Zawsze cię kochałem — odpowiedział z lekkim uśmiechem, po czym jego wyraz twarzy spoważniał — czas to zakończyć.

*

Ktoś kiedyś powiedział, że coś może być niczym, ale nic nie może być czymś.

Pewnym krokiem Niemy i Ruda wstąpili do gabinetu Zero. On w swojej brudnej koszuli i dżinsach, ona w spódnicy, oboje w obrożach. Ona trzymała pistolet strzałkowy na wszelki wypadek, on całkowicie zamierzenie trzymał pistolet Gaussa. W kieszeniach ukrył granaty, które wziął sobie podczas pojedynku.

Zero w czarnej szacie, z Dwunastym i kilkoma innymi homunkulusami przy boku w ramach ochroniarzy. Ekscytował się, bo już niedługo do tego grona, według jego zamierzeń, miał dołączyć Niemy z nowym, wzmocnionym szkieletem i ciałem, które będzie zdolne do regeneracji. Niemy tego nie chciał. On wolał zginąć jak człowiek, nie ulepszać siebie. I tak miał przeszczepioną rękę.

Zrobi coś dla Polskich Pustkowi. Zupełnie anonimowo.

Niemy stał przed gabinetem, jak gdyby czekając na Zero, który akurat wciągał tabakę przy swoim biurku. Zauważył przybysza i sam podszedł, zostawiając ochronę daleko w tyle. Minął Rudą, która weszła do pomieszczenia, gdzie stały same homunkulusy. Usiadła na krześle przed biurkiem. Kilka chwil wcześniej połknęła tyle tabletek nasennych, ile się dało, by nie było boleśnie. Przynajmniej Niemy uważał, że wzięła.

— O czym chciałbyś dzisiaj porozmawiać?

— Najpierw chciałem spytać o pana przeszłość. Bardzo mnie to ciekawi. Gdzie pan poznał Abdullaha, gdzie pan pracował i tak dalej.

— Byłem dość światowym człowiekiem. Moje prace były równie różnorodne, co kraje, które odwiedzałem. Zdarzyło mi się pracować w latach dziewięćdziesiątych w sierocińcu w Wielkiej Brytanii. Parę lat później wziąłem się za pomoc niemieckim politykom. Tam poznałem Abdullaha. Uznał, że przyjedzie do Polski i rozkręci interes, zadba o prawa mniejszości narodowych i religijnych, bo w Niemczech bardzo mu się to udało. Okazało się, że mamy podobne poglądy.

— Podobne poglądy?

— On również uważał, że źródłem niezgody jest religia. Po co kłócić się o to, skoro najpewniej i tak wszyscy czczą tego samego boga, tylko na różne sposoby? Nie można powiedzieć, że jedna religia jest lepsza od drugiej. Wszystkie są równe. I dlatego powinny były stać się jednością.

— Mam pytanie. Czy uważa pan, że dobro i zło istnieją?

— Myślę, że to zależy od punktu patrzenia na to. Na przykład zabicie w imię dobra narodu złego dyktatora będzie dla narodu dobre, ale dla niego raczej nie bardzo, prawda?

— Tak, myślę, że coś w tym jest. Doskonały przykład.

Znajdowali się przed drzwiami do elektrowni.

— Co masz na myśli?

Niemy strzelił, celując w mostek. Nie było to przypadkowe miejsce, parę dni wcześniej kwas zaimplementowany przez Rudą wyżarł część mostka i dał bezpośredni dostęp do serca. Pocisk się do niego dostał, ale Niemy na tym nie chciał poprzestawać; wiedział, że homunkulusa z abić jest niełatwo.

— Ja chciałem... uch... tylko idealnego świata... — mówiąc to, osłabił czujność Niemego, po czym wystrzelił w jego kierunku macki i starał się go oplątać. Ten walczył i udawało mu się to całkiem nieźle. Oswobodził się i prędko wyjął granat, grożąc, że wrzuci go do sali z reaktorem.

— Nie, nie zrobisz tego. Nie zrobisz — jego przeciwnik poważnie się przeraził perspektywy końca — Odłóż to, porozmawiajmy na spokojnie... Wiesz, że to się nie dzieje naprawdę, proszę, odłóż to...

— Dzieje się. Bo to moja rzeczywistość.

Zero nie zauważył, że za nim stała Ruda, która strzeliła w jego głowę pistoletem strzałkowym kilkukrotnie, by zakończyć całość pociskiem z mięsem w środku. Ból, gdyby przeciwnik mógł go odczuwać, musiałby być niewyobrażalny. Ostatecznie Zero padł. Jego plany o idealnym świecie już nigdy się nie udadzą. Nikt nie będzie kontynuował jego idei, a nawet jeśli, to nie wystarczająco skutecznie.

I tak jedyna kobieta wśród Upadłych zabiła anonimowego mistrza, pozostawiając tysiące mutantów bez jedynego dowódcy. Z pełnym satysfakcji uśmieszkiem zbliżyła się do Niemego, mijając po drodze truchło homunkulusa stworzonego samego przez się. Wypowiedziała jego imię, ale nim dokończyła, jego ostrze zatopiło się w jej szyi. Krztusząc się własną krwią i patrząc ze zdziwieniem i przerażeniem na Niemego, upadła na kolana. Całe życie stanęło jej przed oczyma. Chwila, jak go poznała. Jak wzięli ślub. Chwila, w której ją zabił. Chwila, w której sam zginął.

W głowie rozbrzmiewała mu muzyka, którą słyszał, gdy włożył tajemniczą piracką płytę podpisaną jedynie liczbą „13” w domu Asili. Niepokojące dźwięki zaczynające łączyć się w pewną całość i całkowicie miażdżyć jego wnętrze, rozszarpywać i rozrzucać na wietrze w postapokaliptycznych ruinach tego, co niegdyś było Polską.

— To koniec — rzucił i nie zważając na hałas sugerujący zbliżających się mutantów oraz krwawiącą i płaczącą dziewczynę, wszedł do pomieszczenia obok. Nagle oprzytomniał i zdał sobie sprawę z tego, co zrobił; a raczej z tego, co zrobiła jego prawa ręka.

— Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego musi zginąć?!

— Sam tego chciałeś. W końcu nie była prawdziwa.

— Była! Była! Czemu to zrobiłeś?

— Bo tego chciałeś. Teraz możesz odłożyć ten granat i uciekać, póki cię jeszcze nie złapali.

— Nie.

— Nie? Jak to nie?

— Wysadzę to wszystko, łącznie z tobą.

— Nie! Nie! Nie wolno! Stój!

Niemy nie słuchał. Wyciągnął zawleczkę.

— Przepraszam.

Uśmiechnął się. To koniec.

Ruda podniosła jeszcze na niego wzrok ostatkiem sił i próbując złożyć ręce do modlitwy ostatecznie upadła, by nigdy nie powstać.

Wielki atomowy wybuch rozświetlił zachmurzone niebo.

Błysk. Blask. Promieniowanie. Tysiące mutantów, które odbyły swoistą pielgrzymkę do tego miejsca, wyparowały. Podobnie homunkulusy, które właśnie tam przebywały. Zagrożenie z ich strony zostało częściowo zażegnane. Tego samego dnia zakończył swój żywot niegdysiejszy członek mafii, który mimo wszystko starał się być dobrym człowiekiem; zginął też pierwszy Upadły, który mimo swoich dość radykalnych metod zrobił za swojego życia wiele dobrego; trzydziesty trzeci Upadły, rudowłosa kobieta, której imienia nikt z żyjących nie zna, podobnie jak ostatniej osoby — niemego przez kilka lat z wyboru mężczyzny z przeszczepioną ręką, który cały czas walczył ze swoją chorobą. Do samego końca...

Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.