Pojawili się u bram Łodzi. Zaniepokoiły ich spore ilości martwych mutantów i mantykor i przylgnięte do nich mięsy i zmutowane szczury. Po pokazaniu się, zostali wpuszczeni. Zaparkowali jeepa i skierowali się do szpitala, gdzie spodziewali się Niemego.
„Poznajcie, że czyny wasze muszą iść za głosem szczerości, z głębin waszego serca.” Niemy przeczytał w myślach losowy fragment z egzemplarza Księgi Życia, który znalazł w tutejszej bibliotece. W części poświęconej cytatom znajdowało się kilka nieprzypisanych żadnemu autorowi, a to był jeden z nich. „Podzielony umysł to taki, ...” czytał dalej „...który nie jest zdolny poznać istoty samego siebie. Podzielony umysł rozszczepia ciało. Myśli skoncentrowane na jednym celu wzmacniają ciało. Poznając siebie, rośnijcie w siłę.”
Zastanawiał się nad znaczeniem tych słów. Podzielony umysł? Podzielony umysł nie może poznać samego siebie...
Czy on ma podzielony umysł? Czy jego cele, zamiast pokrywać się i nakładać, kierują go w dwóch przeciwnych kierunkach, skazując go na rozdarcie?
Była to książka idealna, którą można było zacząć czytać w dowolnym momencie, wzbogacać fragmentami wyciągniętymi kilkadziesiąt stron wcześniej czy później, zakończyć na końcu, początku, albo nawet środku.
„Wielka Wojna była tym, co przyniosło koniec, ale też nowy początek. Początkiem końca był jej początek i nowym początkiem był jej koniec. Sprzeczne cele były przyczyną, bo cóż innego? I nieważne, kto pierwszy czy ostatni zrzucił bomby. Wszyscy byliśmy tak samo winni. Rozdarcie było przyczyną. I rozdarcie było skutkiem. Poznawszy tę prawdę, mogę prawdziwie poznać siebie samego. Ta święta księga pozwoli na podtrzymanie wspólnego celu, jakim jest jedność wszystkich ludzi i to jest jej przeznaczenie. To jest Rok Zero, początek nowej ery. Ery, w której wszyscy ludzie będą żyć w jedności. Nie trzydzieści trzy triskaidekady, ani nie nawet trzydzieści trzy miriady miriad triskaidekad. Boże, pozwól nam żyć wieczność w jedności. Boże, nie pozwól, by wojna znów zniszczyła dziedzictwo naszej rasy. Boże, wybacz nam nasze błędy. Boże, zasiej świadomość w umysłach swoich dzieci, by wszystkie dążyły do tego samego celu — jedności. Boże, błogosław nas wszystkich. Nie pozwól spłonąć nam w ogniu tysiąca słońc. Amen.”
Sprzeczne cele... Rozdarcie... Czyż to nie to, co w tej chwili właśnie odczuwał? Do czego go to zaprowadzi? Jak może to zakończyć?
— Boże, pozwól nam żyć wieczność w jedności. Boże, nie pozwól, by wojna znów zniszczyła dziedzictwo naszej rasy. Boże, wybacz nam nasze błędy. Boże, zasiej świadomość w umysłach swoich dzieci, by wszystkie dążyły do tego samego celu, jedności. Boże, błogosław nas wszystkich. Nie pozwól spłonąć nam w ogniu tysiąca słońc. Amen.
Jeśli ktoś tam jest, myślał, to na pewno mnie wysłucha.
Zamknął księgę i zapytał panią odpowiedzialną za bibliotekę, czy może sobie wziąć jeden egzemplarz.
— Proszę bardzo. Wiele ci zawdzięczamy, proszę, przyjmij to jako prezent.
Niemy uśmiechnął się i poszedł w stronę szpitala, gdzie czekali już Ruda, Grave i Adam.
Z radości Ruda wykrzyczała jego imię i rzuciła się na niego. Ale czy naprawdę się cieszyła? A może uznała to za konieczność z przyzwoitości?
— Już jesteś zdrowy! — zawołała.
— Tak, jestem w doskonałym zdrowiu, ale mało brakowało.
— Co się stało?
— Mutanty, mutanci, mutantowie najechali Łódź.
— To straszne!
— Mało tego, musicie coś zobaczyć. Doktorze Piwnica! — zawołał go — może im pan pokazać homunkulusa?
Wszyscy z żywym zainteresowaniem podążyli we wskazanym przez niego kierunku, by zobaczyć zwłoki sztucznego człowieka.
— Początkowo mieli służyć do oczyszczenia Polskich Pustkowi z mutantów, którzy z kolei mieli wyczyścić je z ludzi nieukrytych w schronach.
— Czy to może być to, o czym mówił Don Matteo? — zastanowił się Grave.
— Don Matteo?
— Głowa rodziny Vinazzinich, której teraz jesteśmy członkami. Przewrót się udał, pozostałe mafie już nie będą próbowały przejąć władzy.
— To doskonale, czyli teraz Poznań będzie już spokojnym miastem?
— Tak powinno być. Dowiedzieliśmy się, że to właśnie ukryty cel Upadłych oczyszczenia Polskich Pustkowi był powodem, dla którego Zapomnieni chcieli uświadomić ludność. Nie zrobili jednak tego wystarczająco szybko i zawisnęli.
— Ja też się czegoś dowiedziałem. Nie tyle winny jest Abdullah, co jego kumpel zwany Fallen 0.
— Fallen 0?
— Tak. Chcieli utworzyć Nowe Jeruzalem... Homunkulusów jest ledwo kilkanaście, ale każdy jest śmiertelnie groźny. Na własne oczy widziałem, jak rzucał ludźmi na prawo i lewo. Są silne jak mutanty, a nawet silniejsze. Kule się ich nie imają, bo mają zdolność regeneracji, jak Zieloniacy, a nawet ulepszoną. Do tego mają inteligencję przewyższającą tę człowieka i wyczulone zmysły, jak u zwierzęcia, za wyjątkiem jednego — tu pacnął ciało dłonią — nie czują bólu, a zatem i zmysł dotyku u nich szwankuje. Dzięki temu i moj emu zwierzątkowi udało mi się go pokonać.
— Zwierzątkowi?
— Poznajcie Krzysia — Niemy wyjął z kurtki słoik z mięsem, którego miał teraz zawsze przy sobie.
— To mięs...?! — zdziwił się Grave
— Tak, oswojony. Kiedy wróg nie patrzył, rzuciłem mu to na głowę, a ten dogryzł mu się do mózgu.
— Ich kości są wzmacniane metalem — wtrącił się doktor — a skóra i mięśnie się regenerują, więc nawet broń palna ma trudności z wyrządzeniem im szkód. Dobrym pomysłem są materiały wybuchowe, żeby ich szybko rozerwać; impulsy elektromagnetyczne, żeby porazić ich układ nerwowy; miotacze ognia, żeby rozgrzać ich od środka i uszkodzić rdzeń kręgowy.
— Czy to znaczy, że mamy odstawić prawie cały nasz aktualny arsenał?
— W żadnym wypadku. Ponoć jest ich kilkanaście, mutantów jest dziesiątki razy więcej. A oni często noszą ciężką broń, więc miotacze ognia podejrzewam, że będziecie podnosić z ziemi hurtem.
— Coś jeszcze?
— Nie jestem pewien, czy szpary w dole czaszki, przez które przedostał się mięs, to wada produkcyjna, czy celowy zabieg, który mógłby na przykład służyć usunięciu w razie problemów. Upchnęli też tam inne ważne organy, jak u ślimaka. Są trochę problematyczne, ale na pewno sobie poradzicie. Macie jakąś obstawę?
— Robimy zwiad, trzeba wiedzieć, ilu ludzi jest potrzebnych. Owa baza znajduje się przy elektrowni w Suchorzowie.
— Cóż, mam nadzieję, że wrócicie. Potem jakieś plany?
— Inna jest w Żarnowcu. Może tam.
— Powodzenia.
Wszyscy założyli swoje metalowe pancerze i spakowali wszystko do jeepa.
— Jest jeden problem — zauważyła Ruda — nawet, jeśli zwiad nam się uda, to skąd weźmiemy odpowiednie ilości ludzi do przetrzęsienia bazy? Mafia? Tu trzeba wojska!
— Może i tak. To będzie dobry pretekst do zjednoczenia ludu — odpowiedział Niemy.
*
Pierwszym ważniejszym przystankiem na trasie miał być Piotrków Trybunalski. Puste domy mijane po drodze przygnębiały. Dawały świadectwo o tym, że tak naprawdę nie ma już milionów w naszym kraju. Zostało może kilkaset, czy może w lepszym wypadku kilka tysięcy. A oni już tylu zabili podczas swojej drogi. Coraz częściej zdarzały się kratery po rakietach i bombach. Miasto było doszczętnie zniszczone.
— Mamy licznik Geigera?
— Nie.
— Cholera. Dobrze by było ominąć miasto jak najszerszym łukiem.
Szukając objazdu, natrafili na namioty z Zieloniakami. Żyli swoim życiem, nie przejmując się zupełnie zabójczym promieniowaniem. Jeśli życiem można nazwać ich sposób egzystowania. Zdawało się to być nieustannym cierpieniem. Skóra im odpadała, po czym odrastała, by wkrótce znów opuścić właściciela. Każda chwila przepełniona była udręką. Nim zasną, czują na całym ciele pieczenie związane ze stycznością z podłożem. Ponadto nie mają zbyt przyjemnego zapachu, a wyglądają jak żywe trupy, więc o kontaktach towarzyskich z tak bliskimi im ludźmi nie ma raczej mowy. Przykre. Ten temat był zupełnie obcy podróżnikom przejeżdżającym właśnie obok Piotrkowa, aż do pewnego czasu.
Jechali prawie pustą ulicą, gdzie niegdzie stały opuszczone samochody. Był to teren zamieszkały przez Zieloniaków. Jeden z nich postanowił skoczyć pod koła.
Trochę podskoczyli, a pod spodem chrupnęło.
— Stój! — powiedziała Ruda do Grave’a, który kierował — Stój!
— Czemu?
— Potrąciłeś kogoś, nie zauważyłeś?
— To Zieloniak... Nie warto się nimi przejmować, skoro skoczył, to...
Dziewczyna zaciągnęła ręczny, otworzyła drzwi, wyszły i zbliżyła się do potrąconego. Nie wyglądał specjalnie różnie od pozostałych ofiar radiacji. Zgniło— zielonkawa skóra sprawiała wrażenie spływającej po nim. Ubrany był w starą, podartą przedwojenną kurtkę i dżinsy w podobnym stanie.
— Nic ci nie jest?
— Niestety nie... — odparł.
— Niestety? Próbowałeś się zabić?
— Już nie raz. Zawsze się trochę połamię, ale nigdy nie udaje mi się zakończyć tej udręki... — jęknął
— Jak się nazywasz?
— A czy to istotne? Wszystko przemija. Imiona nie mają najmniejszego znaczenia.
— W takim razie nie poznasz też mojego.
— Nie przeszkadza mi to... Co wy robicie w Nekropolis?
— Uch, Nekropolis?
— Ano... Nie uświadczysz tu gładkoskórków. Sami Zieloniacy. I ich miasto. Budynki, sklepy, mieszkania... I niekończąca się męka...
— Cóż, powodzenia — pożegnała go, po czym skierowała się z powrotem w stronę auta. Zatrzymała się jednak, bo nie mogła go tak zostawić. Postanowiła kontynuować rozmowę — Czekaj. Są tu jakieś mutanty?
— Oprócz nas? Najczęściej dzikie psy, ale nie atakują nas, bo wiedzą, że nie jesteśmy smaczni. Utopce, próbowaliśmy się z nimi porozumieć, ale im kompletnie odwaliło. Czasem zdarzy się przemarsz tych dużych mutantów na południowy wschód bądź w przeciwnym kierunku. Wystarczy udawać martwych. Wychodzi to nam świetnie.
— Coś jeszcze potrafisz? — zainteresowała się.
— Niekoniecznie. Czy ty chcesz mi coś zaproponować?
— Być może przyda nam się pomocna dłoń.
— A jedziecie dokądś w konkretnym kierunku?
— Do Suchorzowa.
— Do Suchorzowa? Tam jest elektrownia! I mutanci! Mnóstwo!
— Skąd to wiesz?
— To się słyszy... to nie do końca prawda, że nie ma u nas gładkoskórków. Chodźcie, a pokażę wam, kogo złapali nasi strażnicy. A tak przy okazji, mów mi Łazarz.
Ruda również się przedstawiła, uznając jego imię za oryginalne. Zaprosiła go do samochodu, by ten wskazał im odpowiedni kierunek. Nie pachniał zbyt ładnie, ale pewnie kwestia przyzwyczajenia. Towarzysze zareagowali na niego zaskoczeniem, ale skoro Ruda uważa go za wartościowy nabytek do drużyny, to uszanowali jej wybór. Chociaż to wcale nie zostało powiedziane. Dojechali do siedziby straży miejskiej. Stało tam kilku Zieloniaków w strojach sugerujących ich przynależność. Potwierdzały to ośmioramienne gwiazdy przybite do klatek piersiowych. Cała piątka weszła do środka. W wytrzeźwiałce, która widać stanowiła substytut więzienia, nie było zbyt wiele ubezwłasnowolnionych osób. Ale jednak ktoś był. I nie była to osoba o zielonawej cerze.
Kilkunastoletnia dziewczyna o bladej cerze, czarnych włosach i zielonych oczach leżała na podłodze odziana w starą przedwojenną czerwoną sukienkę. To, że była podarta i brudna, nie odbierało dziewczęciu urody. Spała.
— Obudź się, Julio.
Julia niezbyt chętnie podniosła się, przetarła oczy i przeciągnęła i po części leżąc, po części siedząc, zadała pytanie:
— Co to za ludzie, Łazarzu? Więźniowie? Będę miała kolegów w celi?
— Nadszedł dzień, w którym odzyskujesz wolność. Obiecano mi, że zostaniesz uwolniona i przekazana pierwszym ludziom, których uda się spotkać na tych terenach i nawiązać z nimi kontakt. Niestety większość do nas strzela, ale na szczęście ta czwórka okazała się bardziej miła.
— O, tak! — ucieszyła się — Dziękuję wam! — i po otworzeniu krat rzuciła się na każdego z uściskiem, obcałowując, kończąc na Łazarzu, który się odsunął.
— Chyba tego nie chcesz...
— Oj tam, oj tam — i pocałowała go w policzek — słodki z ciebie Zieloniak, wiesz?
— Do rzeczy — przerwał Niemy — jedziemy do Suchorzowa i ponoć wiesz co nieco o tym miejscu.
— Ba, nawet tam byłam!
— Byłaś tam?!
— A i owszem. Istnieje wejście przez kanalizację. Mieszkałam w mieście, ale gdy mutanty z całego południa zaczęły się tam zjeżdżać, trochę mnie to zaniepokoiło. Podejrzewam, że nikomu nie udało się uratować. Postanowiłam przeczekać zagrożenie w kanałach, ale nie mogłam znieść bezczynności. W końcu doszłam do jakiejś drabiny i chciałam zobaczyć, co jest na górze. Okazało się, że było to awaryjne zejście z elektrowni atomowej. Poznałam po naklejkach, wiecie, o co chodzi. Zasłoniłam wejście różnymi papierami i wzięłam się przeszłam korytarzem. Tam mnie znaleźli i wzięli do Żuka, chociaż nie bardzo wiem, w jakim celu. To były najgorsze chwile mojego życia, bałam się, że mnie zabiją. Nie są zbyt roztropni, więc jakoś udało mi się wyskoczyć z samochodu. Jak się okazało, byłam niedaleko Piotrkowa. Postanowiłam znaleźć jakieś mieszkanie. Znalazłam tam jedzenie, spanie i w ogóle, ale okazało się, że jakiś Zieloniak już sobie zaklepał tę miejscówę. Wylądowałam więc tutaj. Zakumplowałam się z Łazarzem, który, jak widzicie, znalazł sposób na uwolnienie mnie zupełnie na legalu. Gdyby nie wy, to by się nie stało.
— Do usług. Fascynująca historia. Twoja wiedza może nam się przydać. Pojedziesz z nami?
— Żeby mutanci mnie znów porwali? Mowy nie ma! — przerwała — Chociaż... w sumie co mi pozostało. Przynajmniej będzie ciekawie. A po co tam jedziecie?
— Troje z nas to honorowi członkowie mafii z Poznania.
— Mafia? Ja cię! Mafia! Nie, wkręcacie mnie!
— No i jedziemy zinfiltrować elektrownię. Kiedyś kręcili się tam Ruscy, ale teraz jest o wiele groźniej. Dlatego mamy pełne wyposażenie, jak widzisz. Niestety nie mamy zbroi dla was.
— Ale fajnie, to Łazarz też jedzie?
Ruda rzuciła spojrzenie do Zieloniaka, którego ten unikał.
— Naprawdę wam się na nic nie przydam... chyba, że na mięso armatnie...
— Nieprawda! — zaprzeczyła Julia — a o sokolim wzroku i torbie z niespodzianką to im nie powiesz?
— Jesteś snajperem? — zapytał Adam.
— Nie jestem żadnym snajperem. Po prostu mam świetny wzrok. Węch i dotyk przestały mieć takie znaczenie, więc...
— Poradziłbyś sobie z karabinem snajperskim?
— No nie wiem, może...
— Przestań, wiem, że byś sobie poradził — wtrąciła się Julia — w końcu ustrzeliłeś tego minotaura z parudziesięciu metrów... umiesz korzystać z broni, jesteś w straży miejskiej...
— Och, nie musieli tego wiedzieć...
— Nie wstydź się. Tak samo ta torba, w której...
— Jeśli zajdzie taka konieczność, użyję jej. Dobra, chyba nie mam wyboru. Idę z wami, umrę na polu bitwy przynajmniej.
Wziął na pierwszy rzut oka zwyczajną papierową torbę, w której coś się znajdowało, tylko nie wiadomo, co.
— Co tam w środku jest? — zapytał Niemy.
— Nieważne. Jak zajdzie potrzeba, użyję tego.
— Doskonale. Aby wyruszyć w podróż, należy zebrać drużynę. A my już ją mamy! — z satysfakcją zauważyła Ruda.
— Tak! — pisnęła z radości Julia.
Wyszli na zewnątrz. Zanim doszli do samochodu, Julia zwymiotowała na ziemię, upadając na kolana.
— Co jest?
— Choroba popromienna, podejrzewam — poinformował niepokojącą się resztę Łazarz — w końcu spędziła trochę czasu w elektrowni i jeszcze więcej tutaj. Proponuję, byście się zaopatrzyli po drodze w jakieś środki przeciw promieniowaniu, a ją jakoś odradiowali, bo tak od paru dni już jest. To chyba już postać jelitowa.
Dziewczyna zawstydziła się, Zieloniak pomógł jej wstać.
— To bardzo źle — zauważył Grave — postać jelitowa...
Julia jeszcze bardziej się zawstydziła i przyspieszyła kroku.
— W Kielcach kupimy Lugolę i coś...
— Mam Lugolę! — wyrwała się Ruda — dostałam jako część wyposażenia do pistoletu strzałkowego. Co prawda miał służyć do osłabiania mutantów, ale może trochę pomoże Julii. Sami weźmiemy to przed wjazdem do miasta.
— Dużo tego masz?
— Niekoniecznie, może parę ampułek.
— Mam nadzieję, że mi się poprawi — wypowiedziała się Julia.
Ani Ruda ani Grave nie przypominali Niememu o tabletkach. Ten miał je cały czas przy sobie, ale nie zażył ani jednej. Jaki to może mieć skutek?
Jechali tej nocy, a jego ukochana była przy nim. Gorączka i halucynacje nie dawały mu spokoju.
— Może dam mu jeszcze jedną tabletkę...? — zaproponowała zaniepokojona dziewczyna, nie wiedząc, że nie przyjął ani jednej.
— Nie może ich brać za dużo. Na pewno brał, zanim zasnął, lepiej nie ryzykować i nie zwiększać dawki — uargumentował swoją odmowę Grave.
Tymczasem w głowie Niemego coraz bardziej się nasilały głosy. Były to głosy osób, które zabił i które zginęły przez niego. Przed i po Szefie, ale to właśnie on im przewodził. Osoba, która wywarła ogromny wpływ na przebieg zdarzeń. Osoba, która łączyła Niemego, Rudą i Grave’a. A kto wie, może Julia i Łazarz też są powiązani? Nic nie jest wykluczone... Szef... Ibrahim... Asila... Kierowca... Krzyk, krzyk kierowany w obec Niemego w nierzeczywistości i krzyk jego samego w realnym świecie.
— Ona musi umrzeć — powiedział mu ten drugi.
— Muszę... — odpowiedziała mu Ruda, leżąc na szpitalnym łóżku.
— Dlaczego? Nie możesz mnie opuścić... Zostań, będziemy mogli razem wycho wać nasze dzieci, jeśli nam się uda...
— Nie uda się. Obiecałeś, że nigdy nie weźmiesz już tych pigułek. Ciągle się trujesz prochami. Nie mogłabym znieść myśli, że w takim stanie możesz zajmować się naszymi dziećmi. Usunęłam ciążę.
— Nie, to niemożliwe...! Nie może być...! Nie!
— Wszystko przez twoje puste słowa. Gdybyś nic nie mówił, byłoby znacznie lepiej, wiesz? Tylko kłamiesz. Wykorzystujesz wszystkich, łącznie ze mną. I wszystko to, by zdobyć te prochy.
Gdyby nic nie mówił... Wkrótce potem uwierzył, że zmarła, ale ona tak kazała powiedzieć lekarzom. Sypnęła im trochę i oni za jego kłamstwa zrewanżowali się oszukaniem jego samego. I nie rozmawiał już z ludźmi w dzień. Czasem w nocy, gdy wszyscy najczęściej spali, on jak gdyby modlił się do swojej ukochanej. W pewnym sensie jego modlitwy zostały wysłuchane, gdy spotkał ją na nowo. Zupełnie na nowo, bo nie wiedział, kim ona była naprawdę. I doszli aż tutaj.
— Bandyci? Arabowie? Upadli? Zapomnieni? Kultyści? Mafia? Mutanci? Homunkulusy? Kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem w tej wojnie z samym sobą? Może wynegocjować z mutantami układ? Może skłonić resztę do zdrady rodziny mafijnej? W końcu do niej nie należysz, co ci szkodzi? Może podążyć śladem Zapomnianych? A może zgodzić się z poglądami Upadłych? Dołączyć do jakiegoś kultu i będąc karmionym religijnymi kłamstwami wieść beztroskie życie w oczekiwaniu na obiecane zbawienie? Stać się kimś lepszym, przejść na wyższy poziom egzystencji albo wyższe stadium rozwoju człowieka, dając się zmienić mutantom? Co zrobić? Czemu nie warto zostać przy obieranej dotąd drodze? A może jednak warto? Czego oczekujesz od życia po apokalipsie? Wygody? Zadowolenia? Satysfakcji? Radości? Przyszłości? A może raczej zagłady, smutku, zniszczenia, przykrości, bólu, udręk i i śmierci?
— Nie wiem...
— A może powiesz mi, kim są osoby, którym próbujesz zaufać? Twoi towarzysze? Co sądzisz o Zieloniaku? Skóra i kości, zero pożytku. Skłonności autodestruktywne, wartość bojowa dość wątpliwa. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na nic się nie przyda.
— Szczerze mówiąc, nie wyrobiłem sobie jeszcze o nim zdania. Ale podał nam pomocną dłoń. I ponoć ma niezły wzrok.
— Kto ci to powiedział? Ach, młoda uciekinierka. Zakochana w zmutowanym odpadzie dewiantka. Trudno ją sobie wyobrazić na polu bitwy. Do tego dotknęła ją choroba popromienna. Jak myślisz, dlaczego? Czy spędziła w bazie mutantów aż tak wiele czasu?
— Nie obchodzi mnie, co czuje do Łazarza. Może nie była tam długo, ale jej wiedza o ukrytym wejściu może się okazać przydatna.
— Równie przydatna co wiedza nowego kochasia twojej dziewczyny? Ostrzegł cię przed mantykorami i utopcami, ale czy to on bronił Łodzi przed kolejnymi falami mutantów? Może i wie wiele, ale odwagi to on nie ma wystarczającej, by być godnym towarzyszyć ci. Na pewno nie powiesz, że jest ci potrzebny.
— Może nie jest, ale...
— A dziewczyna? Czy ona naprawdę cię kocha? Nie. Spójrz tylko, jak na niego patrzy. Widzisz to, ale nie chcesz dostrzec. Nie chcesz, bo sprawi ci to ból. Czas, abyś ty sprawił im wszystkim ból. Są bezużyteczni. Są tylko narzędziami, które już dawno się stępiły. Czas je zastąpić tak, jak zastąpiono ci twoją uszkodzoną rękę wbrew twojej woli. Gdyby nie oni, sam byś sobie doskonale poradził, czyż nie?
— Wątpię...
— Pomyśl o tym...
A może tak naprawdę nie było w ogóle apokalipsy? Może to wszystko to wytwór mojej wyobraźni? Może to się nie dzieje? A może w ogóle nie istnieję? Jeśli rzeczywiście mnie nie ma, to w jaki sposób mogę doznawać bodźców zmysłowych? Czy one też mogą być złudzeniem? Czemu się nad tym zastanawiam?
Rzeczywistość się rozpadała, widział wysokie wieże niszczone przez fale i sztormy, zawalające się na miasta nie będące tylko miastami, a zbiorową świadomością ich mieszkańców, udręczoną i obolałą od cierpienia każdej pojedynczej istoty. Ruiny zapadały się pod ziemię, spadając bez końca, a on sam spadał z myślą, że jeśli piekło istnieje, to na pewno do niego trafi, czego to by jeszcze nie dokonał w życiu dobrego. Za dużo było zła. I będzie jeszcze równie dużo, a może nawet więcej. Świat jest zły. Nie akceptował go od początku, bo był inny. Odrzucili go. Zostawili na pastwę bezlitosnego losu. I musiał sobie jakoś poradzić, musiałeś sobie jakoś poradzić, czyż nie?
Obudził się rano, mając w pamięci swoje wizje z minionej nocy. Wolał ich nie mieć, ale musiał. Gdyby tak nie było, wyrzuciłby je ze swojego umysłu razem z tym drugim ja. Dręczył go. Zmuszał do szkodliwych rozmyślań, które popychały go do uczynienia tego, czego tak naprawdę nie chciał.
A ona była przy nim cały czas. Gdy się obudził, przywitała go uśmiechem, który sprawiał, że można było zapomnieć o rzeczywistości, która rozgrywa się na zewnątrz, jak i wewnątrz. Ale i tak dręczyło ją poczucie winy po zdradzeniu go z Grave’m.
— Nie mogę — zaczęła później rozmowę ze swoim kochankiem.
— Czego nie możesz? — zapytał niepewnie.
— Pamiętasz, co się stało... Nie chciałabym, żeby to się powtórzyło... Mimo wszystko, nadal jestem zobowiązana przysięgą małżeńską, prawda? I te obrączki, na których wygrawerowałeś login i hasło ciągle nam o tym przypominają.
— Cóż, może to nieodpowiedni moment na rozmowę o tym. Tak czy inaczej, może po prostu o tym zapomnijmy. Teraz mamy na głowie mutantów i dowodzącego nimi Zero, który myśli, że jest pieprzonym Kirą czy innym Raskolnikowem i może oczyścić świat z przestępców i innych bezwartościowych ludzi.
— Skończy pewnie podobnie. Mam nadzieję, że nie masz na myśli tego, że my się tym zajmiemy. My jedziemy tylko na zwiad, prawda?
— Nie po to mamy wyrzutnię rakiet, żeby robić tylko zwiad. Może nawet uda się...
— Uważasz, że w szóstkę sobie z tym poradzimy? Że jesteśmy jakimiś superżołnierzami, ech? Ja ci powiem, że nie jesteśmy. Zdecydowanie nie jesteśmy. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy mieli sporo szczęścia w nieszczęściu i udało im się jakoś dożyć obecnej chwili w postapokaliptycznej Polsce. Myślę, że niepotrzebnie ryzykujemy. Ktoś z nas może zginąć! Czemu po prostu nie osiedlimy się gdzieś na stałe? Czy to w Gorzowie, czy w Łodzi, Poznaniu, gdziekolwiek? Czemu nie próbujemy prowadzić normalnego życia, tylko podejmujemy się tego, czego się podejmujemy?
— Nie wiem, czy potrafię ci wytłumaczyć mój tok myślenia. To nie ma większego sensu tak naprawdę. Ale czy cokolwiek ma?
— Chcesz powiedzieć, że jedziemy tam, bo ty szukasz sensu w całości? W życiu? Czyż sensem życia nie jest czerpanie z niego jak najwięcej przyjemności, unikając bólu i cierpienia? Zaprzeczasz temu, ciągle pakując się tam, gdzie nie trzeba i doznając więcej ran, niż my wszyscy razem wzięci.
— A nie jest sensem szukanie doznań, które zapadną w pamięci? Nie doświadczysz niczego takiego, siedząc spokojnie na fotelu i zastanawiając się, kiedy ceny pójdą w górę, a cywilizacja osiągnie poziom sprzed wojny. Szara codzienność. Monotonia.
— W każdym poglądzie jest trochę racji, ale widzisz, cenię sobie stateczność. Nie nazwałabym tego monotonią, stateczność to bardziej odpowiednie słowo. Bezpieczeństwo. Pewność. Ty podążyłeś w zupełnie inną stronę.
Julia siedziała z tyłu obok Łazarza, spoglądając co chwilę na posadzonego obok nich Niemego.
— Gdy podróżuję po tych pustkowiach, czuję się jak Dante schodzący coraz niżej do coraz głębszych kręgów Piekła. Tylko zamiast kosy mam M4, a zamiast demonów, grzeszników i nieochrzczonych dzieci, mamy szeroko pojęte mutanty.
— Co?!
— Ach, nie żyłaś w moich czasach, to nie zrozumiesz.
— A kim był ten Dante?
— Na przełomie XIII i XIV wieku we Włoszech żył pewien pisarz, Dante Alighieri. W jednym ze swoich utworów, który nazwał Boską Komedią, główną postacią uczynił samego siebie i opisał tam swoją wędrówkę po Piekle, Czyśćcu i Raju. Gdybyśmy jakimś cudem zahaczyli o jakąś bibliotekę, chętnie bym do niej zajrzał i poszukał egzemplarza.
— Nie słyszałam wcześniej o tej książce.
— Cóż, trudno się dziwić. Dziś nie ma miejsca na kulturę w naszym świecie. To niepraktyczne. Ale ci, co mieli nie zapomnieć, nie zapomnieli. I kiedy już świat zostanie odbudowany, spiszą dawne historie na nowo, by nie zostały zapomniane na zawsze.
— Ile ty masz właściwie lat, Łazi?
— To nie ma już znaczenia. Umarłem już dawno temu.
— A... ha...