13

Droga przebiegała tym razem bezproblemowo. Wkrótce dotarli do zepsutego samochodu koło nory mantykory. Było jasno, a to raczej zwierzęta nocne, więc nie powinna wyjść. Grave ostrożnie i po cichu zszedł w dół zbocza. Otworzył bagażnik i wyjął z niego wszystko, co się dało, w tym leki. Obyło się bez groźnych sytuacji. Następnym przystankiem był otoczony podniszczonymi budynkami Klub Rekina z nie do końca działającym neonem. Zostawili samochód na parkingu, płacąc okolicznemu pilnowaczowi pięć żetonów. Cała trójka weszła do baru, mijając bramkarzy z Thomps onami. Adam podszedł do tutejszego barmana i powiedział:

— Chcę pogadać z Donem Matteo, mam do niego ważną sprawę — pokazał mu emblemat w kształcie pistoletu.            

Barman przytaknął i wskazał mu schody prowadzące do góry.

— Dzięki — powiedział i rzucił mu żetona.

Na górze całą trójkę poddano rewizji. Zabrali ich ukrytą broń sieczną. W kieszeniach Adama znaleźli aż cztery noże do rzucania. Nie wzięli pistoletów, bo wiedzieli, że czeka ich rewizja. Gdy uznali, że nic niebezpiecznego już nie kryją, wpuścili ich do gabinetu. Ładnie obłożony mahoniowymi deskami, z grubą wykładziną na podłodze, solidnym biurkiem i podobnym krzesłem, ów gabinet nie pasował do zniszczonego miasta. Na krześle siedział wysoki człowiek w garniturze, z bronią na biurku, dwoma kieliszkami  i butelką jakiegoś bursztynowego napoju.

— Kim jesteście i czego chcecie?

— Nazywam się Adam. Mamy pewną propozycję — oznajmił Adam i pokazał krótko emblemat.  

— Słucham — zaczął nalewać Jacka Danielsa do trzech kieliszków, które na to czekały  — częstujcie się.

— Otóż Federacja Polska wyraziła zgodę na przejęcie władzy przez Vinazzinich w Poznaniu.      

— Mów dalej.

— Chcemy zaproponować zorganizowanie akcji przeciwko dwóm pozostałym mafiom.               

— To odważna propozycja — odpowiedział Don Matteo i pociągnął łyka, czerpiąc satysfakcję z niepowtarzalnego smaku.               

— Widzimy to tak, że twoi ludzie odwracają uwagę na dole i robią zamieszki, zaś ja się zajmę Vincenzem i Alessandrem.                 

Adam naprawdę wiedział, co i jak.

— Rozumiem, że oczekujesz nagrody za swoje dokonania... — oznajmił Don

Matteo.              

— Tak... chcę prawa do następstwa w tej rodzinie.


Zapadła cisza. Nikt się tego nie spodziewał. W sumie nadawałby się. Ze swoją charyzmą mógłby długo panować nad wszystkimi tymi gangsterami.  

— I oczekujesz, że przystanę na te warunki...

— Prawdziwy mężczyzna dba o rodzinę, czyż nie? Z całym szacunkiem, ale trzeba pomyśleć o przyszłości, a z tego, co wiem, nie ma pan dzieci. Usuwając pana wrogów politycznych udowodnię, że jestem tego godzien.           

— Muszę się nad tym zastanowić.

— Ach, jeszcze jedno. U którejś z tych rodzin najprawdopodobniej jest moja siostra, Ilena. Prosiłbym o zadbanie o jej bezpieczeństwo. Ma ciemne włosy i niebieskie oczy, jakieś sto sześćdziesiąt parę centymetrów.     

— Dobrze, jeśli taką znajdziemy, zadbamy o nią.

— Zacznijmy jak najszybciej, żeby się tego nie spodziewali. Proponuję północ.

— Ekhm — wtrącił się Grave — a co z nami?

— Ty możesz pomóc. Byłeś kiedyś u Pastallich, prawda? Zajmiesz się Vincenzem. Ja pójdę do Tartallich. Znam trasę, dzięki której łatwo dostanę się przez okno do środka. Zdejmę Alessandra i będzie w porządku. Równolegle do nas wyruszą oddziały Dona Matteo. Nie uda im się zapanować nad sytuacją, ani tym bardziej połączyć sił. A to byłoby możliwe, bo już od dawna się czają na  imperium szanownego Dona Matteo.

— A ja? — zapytała Ruda.

— Dobrze by było, gdybyś została. To dość niebezpieczna akcja, nie chcę ryzykować twojego zdrowia, poza tym masz zbyt ładną buźkę — uśmiechnął się i komplementem chciał przekonać ją, że ma rację.          

— No, dobra... zostanę tu, chyba Don Matteo nie ma nic przeciwko?

— Oczywiście, że nie. W przeciwieństwie do tamtych szanuję kobiety — odpowiedział Don Matteo.  

Po północy Grave i Adam, ubrani w czarne stroje i kamizelki kuloodporne, uzbrojeni w snajperkę M28, miniguna M134, krótkie Beretty i palniki byli gotowi do akcji.           

— Powodzenia

Uścisnęli sobie dłonie i ruszyli. Adam na północny wschód, a Grave na wschód. Oddziały Vinazzinich wyruszyły niedługo po nich w obu wspomnianych kierunkach. Zaczęli od gróźb, by niezwiązani z mafią mieszkańcy miasta opuścili kasyna czy domy publiczne.              

Adam, tak jak zapowiadał, użył tajnej ścieżki i wkrótce niepostrzeżenie znalazł się na zniszczonym, choć zamieszkanym budynku naprzeciwko głównego ośrodka w północno—wschodniej części Poznania. Nie miał nazwy, bo czy to tak naprawdę obchodzi klientów? Jego zaś obchodziło najwyższe okno, gdzie urzędował Don Alessandro. To był oczywiście pseudonim. Był Polakiem, podobnie, jak wielu mu podobnych, ale wzorując się na włoskiej mafii przybrał taki pseudonim. Czekał. Czekał, a trwało to wiele dziesiątek minut. Czekał, aż Alessandro wyjrzy przez okno. Lubił czerpać świeże powietrze, a przynajmniej jego złudzenie. To nadal był ten sam postapokaliptyczny świat.

Grave wiedział, że taktyka na snajpera nie zadziała, bo Vincenzo z pewnością nie będzie ryzykował wyglądania przez okno. Miał wiele obsesji, podobnie, jak Grave.

Postanowił, że wejdzie do środka razem z tłumem. Tak właśnie zrobił.           

— Pastallo Gravi! — ktoś zawołał i długo nie pożył, bo oberwał z serii.

Dzierżyciel działka szedł powoli. Doszedł do schodów. Ochraniali go przypadkowi Vinazzini. Wejście na górę było prostsze, niż myślał. Teraz musiał posłać do piachu kilku swoich dawnych kompanów. Nie było to dla niego przyjemne, ale wiedział, że to konieczne. Bał się, że będą go prześladować koszmary, ale nie spodziewał się powrotu na zewnątrz. Wierzył, że tu nastąpi jego koniec. Stąd jego determinacja i znieczulica. Nikt by nie pomyślał, że ten spokojny na co dzień człowiek byłby zdolny do czegoś takiego. Ale gniew, nienawiść dojrzewa latami, by na końcu wybuchnąć i opryskać wszystkich dookoła. Wiedział dobrze, w którym gabinecie będzie Vincenzo. Otworzył drzwi.  

Adam wreszcie namierzył Alessandra. Tak, jak sądził, mafiozo otworzył okno i wyjrzał przez nie. Już po chwili jego głowa wybuchła pod wpływem snajperskiego pocisku. Teraz misja Adama polegała na poszukaniu siostry. Po strzeleniu do kilku dresiarskich towarzyszy dona, którzy pojawili się w oknie krótko po nim, pobiegł tajną ścieżką, którą wybadał, gdy mieszkał tu parę lat temu. Udało mu się wejść do budynku. Nie był pewien, gdzie szukać, ale pomyślał, że kobiety trzymają na dole. Jednak to, co zobaczył po drodze, przerosło jego oczekiwania.               

— Pastallo Gravi! A więc to prawda, że wróciłeś! — zawołał Don Vincenzo — zanim naciśniesz spust, waż na to, że mam w dłoni detonator.        

— Detonator?

— Tak, bez wahania wysadzę cały ten budynek. Beze mnie nie Pastallo nie mają racji bytu.           

— Nie zrobisz tego.

— Wiesz, że mogę. Czyż nie z mojego powodu wraz z twoim kochasiem uciekliście na zachód? Tam, gdzie mój człowiek dokonał udanego zamachu na Ibrahimie bin Laballahu w jego własnym pałacu?            

— Był moim przyjacielem.

— Był? Och, zatem musi nie żyć. Przykre. Podejrzewam, że nieźle sobie poradził, w przeciwieństwie do ciebie. Zmów modlitwę do swojego boga, bo jakkolwiek nie spojrzysz, dzisiaj jest ostatni z twoich dni.         

— Dziś jest dopiero pierwszy z moich ostatnich dni. W przeciwieństwie do ciebie.  Grave wypuścił serię po lewej i prawej stronie pokoju, wiedząc, że ukrywają się tam ludzie Vincenza. W końcu wycelował także w niego. Pociski wchodziły w niego jak w masło, a on nacisnął przycisk.               

Wybuch? Zdziwił się Adam, widząc w oknie daleki błysk. Zdziwiły się też ogromne, spocone, tłuste stwory w głównym pomieszczeniu przybytku Alessandra. Z twarzy, choć przerośniętej, widać było, że to ludzkie mutanty, ale to, co działo się niżej, przerażało. Ich ręce zakończone były otworami gębowymi, a brzuchy rozlewały się na podłodze. Rumiankiem to oni nie pachnieli. Była ich ze czwórka i obok siebie mieli roznegliżowane kobiety. Czy to możliwe, że byli to klienci? Wtedy Adam zobaczył, że oni je jedzą. Chwytają obiema rękoma, czy raczej otworami gębowymi i gryzą też tą główną gębą, rozrywając krzyczące w agonii ciało na trzy części. Był to makabryczny widok, ale starał się zachować zimną krew i znaleźć jak najszybciej zejście na dół. Udało mu się dostrzec schody w dół. Żeby tam dojść, prawdopodobnie będzie musiał dać się zauważyć. A do budynku wchodziło już coraz więcej Vinazzinich. Kilku Tartallich było również w tym pokoju, próbując strzelać do stworów. Skąd one mogły się wziąć? Wykorzystując moment zamieszania, Adam niepostrzeżenie zbiegł po schodach do piwnicy, gdzie faktycznie trzymali kobiety. W nieludzkich warunkach. Przywiązane łańcuchami do zimnego, brudnego podłoża. Adam dostrzegł swoją siostrę, minął krzyczące i wołające o pomoc ofiary, by najpierw pomóc jej.  

— Ilena!

— Adam!

Korzystając z podręcznego palnika roztopił łańcuch, co chwilę zajęło.

— Musimy też je uwolnić! — powiedziała ciemnowłosa.

— Nie mamy na to czasu, nie da rady, na górze jest bardzo niebezpiecznie...

— Da radę, zawsze da radę — mogła mieć z paręnaście lat.

— Popilnuję schodów, a ty uwolnij jedną i zostaw jej palnik, by uwolniła pozostałe. Szybko.     

Jeden ze stworów wlewał się po schodach na dół. Adam strzelił ze snajperki między oczy wytworu promieniowania. Ten zawył i upadł, staczając się na dół.         

— Ilena, biegniemy na górę!

Ta zdążyła wykonać swoją robotę i pomimo bólu i zmęczenia, pobiegła za bratem. Mijali kolejne stwory i mafiozów, którymi zajmowali się zarówno pożeracze, jak i Vinazzini. W końcu wybiegli z budynku.            

Dotarli do południowo—zachodniej dzielnicy, do siedziby Dona Matteo.

— Akcja zakończona powodzeniem! — oznajmił, wchodząc do gabinetu. Nie był już przeszukiwany, bo strażnicy wiedzieli, gdzie wyrusza — dajcie jej jakieś porządne ubranie, bo tych szmat ubraniem nie nazwę.                

Faktycznie, nie była zbyt ładnie ubrana. Do tego jej skóra i włosy były w stanie, który wskazywał na znaczne zaniedbanie higieny.          

— Przebiegło bez komplikacji?

— Były tam jakieś dziwne mutanty, pożerały ludzi i były bardzo odporne na obrażenia.                

— To nasza tajna broń, wszystko pod kontrolą.

— Wasza tajna broń...?

— Tak. Złapaliśmy je kiedyś przy granicy miasta, obezwładniliśmy gazem usypiającym. Ciężko było z ich transportem. Głodziliśmy je długo i czekały na taką okazję, jaka nadarzyła się dzisiaj. Przywieźliśmy je tam na krótko przed rozpoczęciem akcji.  

— Cóż, na szczęście nic nam nie zrobiły. Grave jeszcze nie wrócił?

— Niestety, żadnych wieści o nim.

Minęło kilkadziesiąt minut. Ruda oznajmiła:

— Nie mogę, muszę sprawdzić, co z nim... nie mogło mu to zająć tak długo...

— Spokojnie, poradzi sobie. Wierzę w to — pocieszył ja Adam.

Tymczasem Grave leżał pod gruzami budynku. Był bardzo osłabiony. Bał się, że zaraz straci przytomność i już się nie obudzi. Próbował krzyczeć i wołać o pomoc, ale z jego gardła wyrywał się tylko niezbyt głośny dźwięk. W końcu ktoś z Vinazzinich go zauważył, a raczej jego wystającą rękę. Szary płaszcz. W porządku. Zawołał kilku swoich kumpli i razem podnieśli kolejne kamienie. Wtedy Grave spojrzał, że jego noga jest przygnieciona zbyt masywnym kamieniem, by go podnieść czy przesunąć.

Zdrętwiała mu strasznie, bał się, że straci w niej czucie, albo... ją samą...      

Ale czy to nie lepsze, niż stracić tu życie?

Czekał. Minęły dwie godziny. Był na skraju wyczerpania. Wziął wcześniej tabletki przeciw zasypianiu, więc raczej nie zaśnie. W końcu widzi ratunek. Nie ten, którego chciał. Odetną mu nogę. Odpiłują ją. Jęczał z bólu, choć nie chciał. Wolał zginąć. Zrobili to. Wstrzyknęli mu jakieś leki przeciwbólowe i uspokajające. Zasnął. Przetransportowali go bezpiecznie do małego szpitala należącego do Vinazzinich. Tam obudził się i nie chciał sprawdzać, co z nogą. Nie czuł zbyt wiele, leki jeszcze musiały działać. Wiedział, że jej nie ma. Po chwili podniósł kołdrę. Proteza. Metalowa proteza na miejscu jego lewej nogi. Chociaż taka ulga, że   nie zostanie kaleką.

— Gratuluję udanej akcji — oznajmił mu sam Don Matteo — niezmiernie mi przykro, że została okupiona takimi stratami, ale Don Vincenzo przeszedł już do historii. Znaleźli jego ciało, trafiłeś siedemnastoma pociskami.     

 Grave milczał. Nie wiedział, jak zareagować. Chciał zapomnieć o wczorajszej nocy.    

— Protezę sam zafundowałem — oznajmił Matteo — należy ci się odpłata za ogromny ból, jakiego doznałeś. Najlepsza, jaką mogliśmy załatwić. Poza tym czeka na ciebie nagroda pieniężna. Dwadzie       ścia tysięcy żetonów.

Grave uśmiechnął się nieznacznie.

— Nie mów więcej, niż potrzeba. Odpocznij i musimy jechać do Łodzi — odezwała się Ruda.    

— A co z Adamem...? Akcja się udała? — zapytał ranny.

— Tak. Całe miasto należy do naszej rodziny — odpowiedział Don Matteo.

— Naszej...?

— Co prawda byłeś członkiem Pastallich, ale udowodniłeś swoje oddanie dla Vinazzinich. Jesteście oficjalnie honorowymi członkami naszej rodziny. A członków rodziny się szanuje. Zostańcie tu tak długo, jak tylko chcecie, zapewnimy wam najlepsze warunki, jakie możemy.       

Do sali wszedł Adam z siostrą, już wystrojoną. Sam miał na sobie szary płaszcz i czarny garnitur, podobnie, jak Don Matteo.    

— Grave! Jak się trzymasz? — spostrzegł jego metalową nogę i trochę spochmurniał.

 

— Nie jest źle. Ogólnie okazało się, że to Pastallo wysłali Kacpra do Santocka, wiecie? Oprócz hazardu, mają też słabość do materiałów wybuchowych. Wydaje mi się, że moglibyśmy tu zostać i nie ma sensu szukać szczęścia w Warszawie, o ile coś tam w ogóle jest.           

— Też tak myślę — przyznała mu rację Ruda — myślę, że pojadę do Łodzi po chłopaka, co?         

— Co byście nie zdecydowali, ja podjąłem własną decyzję. Zostaję tutaj już na zawsze — wyjawił Adam — po Donie Matteo ja zostanę donem, a do tego czasu będę mu pomagał ogarnąć całe miasto. To w końcu jakiś kilometr kwadratowy. Na razie, to ja tu tylko sprzątam.    

— Słuchajcie... — zaczął Don Matteo — skoro jesteście członkami mojej rodziny, muszę wam coś wyjawić. Pastallo mieli określony cel w usunięciu Ibrahima, tego bogatego Araba, który rządził swoim niezależnym państwem. Jego ojciec miał plan, o którym niewielu wiedziało. Stąd tak bardzo Zapomnieni chcieli go obalić.         

— O co chodzi?

— Rzecz w tym, że... zacznę może tak. — Zwykłym ludziom nigdy nie było dane przeżyć apokalipsy — kontynuował Don Matteo.  

— Co masz na myśli? — ożywiła się Ruda.

— Abdullah nie był zły, ale miał dość niebezpieczne poglądy. Co prawda życzył dobrze ludziom i chciał, by żyli w zgodzie i tak dalej, ale tylko tym, jak to uważał, wartościowym ludziom.     

— Wartościowym?

— Tak. Przestępcy, stary rząd, zwykli ludzie bez żadnego przeznaczenia nie mieli dla niego znaczenia. Jeden z naszych ludzi, który do końca życia pozostanie anonimowy i d bamy o jego bezpieczeństwo, był Upadłym.

Ruda zaniemówiła. Upadłym?!

— To on poinformował hakerów, zwanych później Zapomnianymi, których Abdullah wyśledził i brutalnie ukarał ku przestrodze. Dlatego chcieli rozgłosić prawdę o Upadłych i stąd właśnie nazwa. Abdullah chciał oczyścić świat niczym Hitler. Cóż, miał dobre chęci i nie kierowały nim rasistowskie pobudki, a dobro ludzkości, z tym pewnie się zgodzicie. Ale czy można posuwać się do takich rozwiązań? Cóż... — wziął łyk whisky — stąd Pastallo, chcąc zdobyć jak największe wpływy w ogóle, postanowili usunąć wszystkich związanych z Abdullahem, o którym mówi się, że nie żyje. Nie wiem, czy to prawda, ale Upadły, którego chronimy, wierzy, że tak jest. Wielu u nich miało słabość do materiałów wybuchowych.             

Kacper otworzył drzwi. Wszyscy byli zajęci modlitwą, więc ten podszedł do Ibrahima. Wiedział, co się stanie.                 

— Racja. Mieli takie szczęście, że w ich szeregach znalazło się wielu piromanów mających wiedzę w tym temacie. Ja również mam jako taką wiedzę na ten temat, ale Vincenzo miał na tym punkcie prawdziwego fioła. Chodziły plotki, nawet wśród jego ludzi, że chce wysadzić wszystko łącznie z sobą. I dokonał tego. Tylko bez wszystkiego —  wtrącił Grave, który był w przeszłości powiązany z tą mafią.

— Postanowili wykorzystać do swojego dzieła mutantów — mówił dalej Don Matteo  — wiecie już na pewno, jak powstawały?

— Elektrownie, prawda?

— Tak. Z początku nie było z nimi tak źle, ale jakieś czynniki sprawiały, że traciły inteligencję i stawały się wspaniałą siłą roboczą jak i militarną. Dążenie za podstawowymi potrzebami. Nie trzeba było im nic więcej, żadnych wyższych uczuć. Nie trzeba się martwić też o ich rozród. Pomijając sam fakt, że promieniowanie ich wysterylizowało, mam nadzieję, w całości, to większość mutantów to faceci. A nawet, jak nie, to szybko nabierali męskich cech.        

— To chyba o czymś świadczy... — wtrąciła pół żartem Ruda.

— Oni mieli oczyścić Polskie Pustkowia z bezwartościowych ludzi, w porządku, ale kto miał wyczyścić Polskie Pustkowia z                 nich? Mówi się o sztucznych ludziach.

— Roboty?

— Nie, coś lepszego niż roboty. Nie wszyscy znali szczegóły, ale jeśli coś miało służyć do eksterminacji mutantów, to na pewno jest cholernie niebezpieczne.             

— Rozumiem...

— Da się coś z tym zrobić? — zapytał Adam.

— Ponieważ nie mogą się same rozmnażać, pozostaje chyba wytępienie tych żyjących i uniemożliwienie stworzenia nowych.     

— Jak to zrobić?

— Wyśledzić główne bazy i natrzeć tam dobrze przygotowanymi oddziałami.

— Moglibyśmy pogadać z owym Upadłym, którego chronicie?

— Nikt nie może...

Ruda pokazała mu obrączkę z hasłem — Mogę pokazać, jak loguję się na ich forum. Mam tu laptopa.

— Myślisz, że na tym forum będą informacje o bazach mutantów? — zapytał

Grave.                

— To całkiem niegłupi pomysł, wiesz? Już dawno mogłam to zrobić...

Włączyła laptopa. Zostało baterii na jakąś godzinę, przydałoby się go podładować. Po paru minutach włączyła przeglądarkę internetową i wpisała odpowiedni adres. Wstukała login i hasło, co wywołało żywe zdziwienie      na twarzy głowy rodziny.

Dział Zagrożenia wydawał się idealny na skorzystanie w tym momencie. Zaskakująco kompletne informacje na temat niemalże każdej zmutowanej formy życia, jaką mogli napotkać, a także o gangach czy działających grupach przestępczych.             

— Patrzcie, jest nawet o naszej rodzinie — wtrącił Grave.

— Weź mutanta — polecił Adam.

— „Skóra strasznie zniszczona, pomarszczona i brzydka, barwy brunatnej. Z twarzy przypomina raczej groteskową małpę, niż człowieka...” Opisali wygląd, żeby łatwiej było rozpoznać. Występowanie: wszędzie, szczególnie okolice elektrowni atomowych (Żarnowiec, Suchorzów). Skala zagrożenia: cztery, mogą używać broni. Żarnowiec i Suchorzów. To może być dobry trop.          

— Budowę elektrowni w Żarnowcu ukończono w 2020. Jest kilka Żarnowców, ale ten z elektrownią znajduje się na Kaszubach, co oznacza, że by tam się dostać, trzeba będzie pokonać Północne Pustkowia. Suchorzów mamy na południowy wschód,

Podkarpacie.  

Byłem też jednym z niewielu Polaków, którym udało się wejść w szeregi rosyjskiej armii w charakterze szpiega. Baza rozciągająca się gdzieś tam koło Sandomierza, Suchorzów —Baranów, przestrzeń dziesięciu kilometrów, baza wojskowa.

— Szef tam był! — przypomniała sobie Ruda.

— Dokładnie, masz rację. Echo, pan Ryszard, Ain z oswojonym mutantem Robertem, jak Szef mi wspominał, wywołali tam niemałe zamieszanie. Nie wiem, co z tego, co mówił, było prawdą. Ponoć Echo załatwił samego majora Smirnoffa. Im przypisał całkowite przeczyszczenie bazy, ale nie był już tego świadkiem, bo uciekł stamtąd do Poznania. Wtedy się poznaliśmy.

 

— Dojedziemy do Łodzi. Stamtąd możemy dojechać do Suchorzowa, przejeżdżając przez Piotrków Trybunalski i Kielce. Dwieście pięćdziesiąt kilometrów. — To najpierw tam, a później na północ, do Żarnowca?

— Szczerze wątpię, by były tam mutanty, za zimno. Słyszałem, że teraz tam jest bardzo zimno  — powiedział Adam.

— Zaraz, czy wy chcecie jechać tam, do tych mutantów?! — oburzyła się Ruda — powinniśmy raczej myśleć, jak tu pozostać przy życiu...          

— Co prawda sam chciałem unikać baz mutantów... — zaczął Grave — ...ale wiem, co to wierność rodzinie, a rodzinie zagrażają mutanty. Dlatego ja, Vinazzini Gravi, przysięgam, że nie spocznę, póki nie znajdę sposobu na pozbycie się owego zagrożenia, albo zginę.

— Grave, co ty...

Don Matteo zaczął klaskać — Dawno się tak nie wzruszyłem. Prawdziwe oddanie rodzinie.       

— A Adam?

— Ja muszę pomóc ogarniać Poznań panu Matteowi — wyjaśnił krótko — nawet jeśli bym chciał, to nie specjalizuję się w szturmach na bazy mutantów. A Grave ma jakieś pojęcie o ciężkiej broni, materiałach wybuchowych i innych rzeczach, które mogę się tam przydać.       

— Jesteś dobrym snajperem, Adam — pochwalił go Grave — z twoim celnym okiem i moimi sprawnymi rękoma, a teraz także z metalową nogą, no i oczywiście z naszym kumplem, który jest w Łodzi i pewnie zdążył już wyzdrowieć, możemy wziąć oddział żołnierzy i przeprowadzić atak na bazę. Możemy to też zrobić po cichu, czyli tak, jak lubisz.        

— Grave, wiesz, że poczucie honoru może sprowadzić na ciebie, jak i wszystkich pozostałych śmierć. Nie wiesz zaś, czego możesz się tam spodziewać — Ruda starała się go odwieść od tego pomysłu.               

— Dlatego również będziesz nam potrzebna jako medyk.

— Ty chyba żartujesz. Mam jechać do bazy zmutowanych potworów, żeby was leczyć w razie odniesionych ran...?     

— Innej opcji nie przewiduję. Z tobą będzie nam raźniej i pewniej.

Zawahała się. Nie chciała ryzykować. Ale pewnie Niemy też będzie chciał tam jechać. Skoro Grave, który wcześniej tak się zastrzegał, żeby unikać wszelakich jaskiń, jezior, baz mutantów, jest teraz taki chętny i chce ryzykować życie...                

— Dajcie mi trochę czasu do namysłu. Pójdę do pokoju.

Poszła i zamknęła drzwi. Bała się też, co może strzelić Niememu do głowy. Bierze tabletki, myślała, więc n      ic nam nie grozi...

Zdjęła z siebie ubranie, łącznie z bielizną i obejrzała z pewnym niesmakiem swoje ciało. Gdzie niegdzie nadal miała blizny po czasie spędzonym u boku Niemego, gdy jeszcze mówił. Z niesmakiem wspomniała chwile, gdy ten podczas maniakalnych epizodów drapał ją, bił, a nawet gryzł. Mimo wszelkich trudności znosiła to, bo wiedziała, że jest chory i nie wie, że wyrządza krzywdę kochanej osobie. Szukała dla niego usprawiedliwienia. A ten nawet nie potrafił jej kochać, bezwzględny socjopata. A ona go kochała. Nadal kocha. Czy to przez to, że jej ojciec zachowywał się wobec niej podobnie? Bo był do końca życia wrednym sukinsynem, który spłodził ją, nie mając nawet osiemnastki? A potem porzucił jej matkę, by wrócić po paru latach i oświadczyć, że muszą wziąć ślub, bo co to za katolicy z dzieckiem bez ślubu i chrztu? By zdradzać żonę po tak oczekiwanym ślubie? By z chorym pożądaniem patrzeć na córkę? By robić rzeczy, które dawno wymazała z pamięci? By umrzeć na wylew, zanim ona zdąży go w ykończyć własnoręcznie?

Podejrzewała, że to właśnie przez to była taka wyrozumiała. Skomplikowane reakcje zachodzą w naszych umysłach, myślała, a większość jest tak absurdalna, że szkoda gadać. Potrzebowała zaopiekować się kimś chorym. Chciała czuć się potrzebna. Mimo zmuszania w dzieciństwie do każdej ciężkiej pracy, nie czuła się wtedy potrzebna. Czuła się narzędziem, które ma coraz większą świadomość i ochotę, by skrzywdzić właściciela.             

Położyła się na brzuchu na całkiem wygodnym łóżku, na które trudno w tych czasach narzekać, słodko zasypiając. Grave zauważył uchylone drzwi i po cichu wszedł do niej. Powpatrywał się chwilę w nią, uśmiechając się do siebie. Podobała mu się. Ale miała Niemego... Cóż miał zrobić?            

— Podejdź tu bliżej, nie śpię, chcę porozmawiać — usłyszał od niej. Trochę się zakłopotał, czego powinno się spodziewać raczej z jej strony.          — Tak? — spytał niepewnie  — Co ja mam zrobić?

— Odnośnie czego?

— Mój chłopak... boję się, że coś nam zrobi. Niby bierze te tabletki, ale nigdy nie wiad omo, co zrobi. Jest nieobliczalny.

— Zrobił ci coś kiedyś?

Nie odpowiedziała, spuściła wzrok. Ten, chcąc ją wesprzeć gestem, położył swoją dłoń na jej ramieniu i powiedział:                — Będzie dobrze...

Ta podniosła się do pozycji siedzącej, odkrywając przed nim swoje piersi. Grave chciał ukryć podniecenie, ale nie mógł. Zbyt długo nie miał do czynienia z takim widokiem. Teraz wstała tak, że mógł zobaczyć jej łono i usiadła mu na kolanach, twarzą do niego, kierując jego rękę na swoje rude włosy.  

— Wiem... — zaczęła, ale uznała, że słowa nie są tu potrzebne. Pocałowała go krótko w usta, by zrobić to drugi raz, dłużej. I tak jeszcze wiele razy.         

— A co, jeśli masz rację? — spytał — Jeśli nie wrócimy stamtąd?

— Nieważne, co wtedy. Mamy dwie drogi. Żyć albo po prostu dążyć do umierania. Z czasem pozostaje tylko to drugie, ale chcemy jak najdłużej trzymać się pierwszej trasy. Skoro już schodzimy coraz bardziej w stronę tej drugiej ścieżki... to chociaż uczyńmy nasze życie takim, byśmy nie musieli tego żałować w piekle.           

Zgodził się z nią przytakując i dalej ją całował, masując delikatnie jej poranione plecy.

 

Adam domyślił się, że między Rudą a Grave’m nawiązał się romans. Nie planował mówić o tym Niememu. Szczerze mówiąc, nie przepadał za nim. Przerażał go nieco. Nie widział go prawie w ogóle, ale ten raz w łódzkim szpitalu, jego spojrzenie, wygląd, sposób wypowiadania się, czy to, co w drodze do Poznania mówili o nim kochankowie, że potrzebuje tabletek, bo ma problemy z odróżnieniem rzeczywistości od fikcji, to było trochę przerażające. Ponieważ dobrze życzył Rudej, ale już nie Niememu, postanowił, że nie wyjawi prawdy. Potwierdzenie owej otrzymał, gdy rano Grave wyszedł z sypialni Rudej. Był bardzo z siebie zadowolony i przyodziany w bokserki.  

— Yo, ziom, jak tam poranek? — zagadnął Adam.

— Cześć, a świetnie. Bardzo, bardzo świetnie.

— Widziałem, że wychodzisz z jej sypialni — walnął prosto z mostu.

— No i...?

— Ponieważ nie wchodziłeś tam rano, musiałeś wejść tam wieczorem. Ponieważ nie zaprosiliście mnie, nie mogła to być zwykła nocka. Ponadto, twój aktualny ubiór sugeruje, że... zresztą, wiesz, o co mi chodzi.    

— Uch... — Grave zawstydził się nieco.

— W porządku. Nie powiem o tym nikomu. Róbcie, co tam chcecie, byle byście byli szczęśliwi, o. Rób, co chcesz, niczego nie żałuj...

— Dzięki, Adam.

Pojawiła się i Ruda. Z rozmarzoną miną, ubrana w krótką, satynową koszulę nocną.             

— Dzień dobry — powitała kolegów.

Ci jej odpowiedzieli, a ona włączyła ekspres do kawy, by po krótkiej chwili zalać wsypane do kubka ziarenka i otrzymać cudowny napój.

— I jak nastrój? — zapytał Adam.

— Świetny — odpowiedziała — Tak. Bardzo świetny.

Po rozpoczęciu poranka pożegnali się z Donem Matteo, który życzył im powodzenia i dał każdemu po tysiąc żetonów na drogę (pięćset złotych).

— Zgłoście się do Wojtka w piwnicy obok składu broni. Powiedziałem mu, żeby zaopatrzył was w parę niespodzianek.           

— Dziękujemy ci, Donie Matteo. Wiele ci zawdzięczamy.

— Ojciec robi wszystko dla swych dzieci, by te były bezpieczne i szczęśliwe.

Powodzenia.  

Cała trójka wkrótce doszła do piwnicy.

— O, to was przysłał Matteo. Chodźcie, chodźcie, mam coś dla was.

Niepewnie się zbliżyli, a Wojtek zaczął wymieniać, co każdemu wręczał.

— Dla Adama Vinazziniego Don Matteo ofiarowuje wielkokalibrowy karabin wyborowy Steyr HS .50, czy, jak to nazywali w Stanach, anti-materiel rifle, dziś będzie to idealny karabin snajperski, niemalże wolny od wad. W razie konieczności, pistolet Gaussa, cud techniki. Vinazzini Gravi otrzymuje pistolet maszynowy W&E 10mm, który spokojnie wystarczy. A ty, śliczna, masz pistolet strzałkowy z pakietem różnych chemikaliów, w których można zamoczyć amunicję. Powiedział, że to powinno ci się spodobać.    

— Co na przykład? — zapytała z ożywieniem.

— Masz tu na przykład wyciągi z Grzybogrzewu (halucynacje murowane), Trikstury (niemalże natychmiastowa i trwająca kilka godzin amnezja), Opalu (również dobry halucynogen), kwas siarkowy (osłabi zarówno pancerz, jak i ciało), spirytus (tłumaczyć chyba nie trzeba), benzyna (ułatwi podpalenie) i wiele innych, w tym bardzo egzotyczny i ciekawy, mały mięs, który wstrzelony będzie zjadał ofiarę od środka, jest jednak jednokrotnego użytku. Działa to tak, że ampułkę z wybranym środkiem wkładasz do tego miejsca, o, tutaj — pokazał — a przy strzale automatycznie jest pobierane trochę specyfiku. Co prawda Vinazzini generalnie są przeciwko narkotykom, to dostałem pozwolenie na wykazanie się wyobraźnią w tych sprawach i tak mamy tak wymyślne sposoby urozmaicenia czyjegoś życia. Wy to na mutanty, prawda? Dorzucę jeszcze parę ampułek z nieradioaktywnym jodem, coby ich osłabić. „Płyn Lugola smaczny jak cola!” Na bardzo ekstremalne sytuacje mam też trochę mutagenu, którego używa się na sojusznikach. Przejmą na chwilę właściwości mutanta, to znaczy, że będą silniejsi i bardziej wytrzymali na obrażenia, ale również ich umysł zostanie nieco zamroczony, nie radzę więc tego zażywać przed jakimiś ważnymi zebraniami dotyczącymi przyszłości Narodu Polskiego. Czasem mam wrażenie, że wynaleziono to już parędziesiąt lat temu właśnie w tym celu. Do tego ampułki z płynem leczniczym, który przyspiesza regenerację tkanek i zmniejsza ból. To jeszcze nie koniec niespodzianek, bo mam dla was wyrzutnię rakiet wraz z packiem dziesięciu sztuk amunicji. Zmieścicie to do samochodu i jeśli zdecydujecie się na ostrzał, to może okazać się dobrym rozwiązaniem. Ogólnie, to życzę wam powodzenia, ludzie!

— Dzięki, Wojtek!

— Zaraz, chyba nie myślicie, że pojedziecie nieopancerzonym samochodem, którego jedyną z aletą są zbrojone szyby? Mam dla was jeepa!

— Jeepa?

— Co prawda to tylko na misję, ale myślę, że będziecie go mogli potem zatrzymać. W życiu nie możecie tam jechać zwykłym samochodem, jedna rakieta i leżycie. I nie wstajecie.      

— Dzięki — rzucił Grave, otrzymując kluczyki.

Przenieśli rzeczy ze starego samochodu do bagażnika jeepa. Był on wysoki na jakieś dwa i pół metra, miał duże, czarne koła. Gdy odjechali, Wojtek jeszcze chwilę im pomachał i wrócił do swoich zajęć. Po drodze natknęli się na kilka utopców, ale mogli sobie pozwolić po prostu na przejachanie obok lub po nich. Poza tym, droga przebiegła bezproblemowo.

Jak było naprawdę? W 2011 roku Żarnowiec został przez Polską Grupę Energetyczną wytypowany wraz z dwiema innymi miejscowościami (Gąski oraz Choczewo) na miejsce lokalizacji pierwszej polskiej elektrowni atomowej, mającej powstać do 2020 roku. Rządowe opracowanie z roku 2014 zakładało otwarcie pierwszej polskiej elektrowni jądrowej na rok 2024. Na początku roku 2015 minister skarbu ocenił ten termin na rok 2027. W 2023 roku podjęto decyzję o zbudowaniu pływającej instalacji fotowoltaicznej na zbiornikach retencyjnych nieukończonej elektrowni (źródło: Wikipedia).

Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.