Ryc. 2 Mój doskonały lord
Pamiętam, że myślałem wtedy intensywnie: dlaczego oni wszyscy się boją? Przypominałeś raczej pacjenta mój lordzie. Podobny byłeś zwłokom, jakie czasami przewożono z pokoju do pokoju, przez ogólne korytarze. Może chodziło im o Twoje oczy… to jedyne co mnie wtedy przeraziło. Czerwone, zapuchnięte i zmęczone, podkrążone (jak mniemam od nieprzespanych nocy), o wyrazie pełnym bólu, ale i przekory. Nie widziałem takich nigdy, zwłaszcza, że schowane były pod cienkimi brwiami, których połowę stanowiły kolce, wyłaniające się z drobnych, również czerwonych wypustek, podobnych gadziej skórze. Po cztery nad każdym okiem.
Czarne paznokcie, to też pamiętam zwróciło moją uwagę. Czarne, dokładnie tak samo jak atrament i osadzone na kościstych, przeraźliwie chudych dłoniach. Jedną z nich opierałeś na rękojmie miecza. Teraz wiem, że to miecz - wtedy zachodziłem w głowę co to – po latach zastanawiam się z kolei: po co. Po co go nosisz, mój doskonały lordzie, skoro potrafisz równie dobrze bronić się bez niego?
Brak komentarzy
Bądź pierwszą osobą, która skomentuje!