Liceum Ostatniej Szansy

Czemu musi wybierać między tak ważnymi dla niej sprawami? Los tyle razy dawał jej nadzieję na nauczenie się wymarzonego zawodu, później ją odbierał i znów dawał... to chyba niemożliwe, żeby dostała od niego kolejną szansę —limit szczęścia po prostu kiedyś musiał się wyczerpać.

 

Ale wybór był prosty i właściwie już go dokonała.

 

"Przepraszam, ale rodzina jest dla mnie ważniejsza niż, jak pan to powiedział, kompetencje do wykonywania wymarzonego zawodu!" —pomyślała.

 

I właśnie chciała to powiedzieć na głos, kiedy Idria postanowiła się wtrącić.

 

—Yeesh, nie przesadzaj. — Powiedziała, prawie przestając się uśmiechać. — Wiem, że próbujesz ich czegoś nauczyć, ale nie możemy odjechać od razu. Przecież musimy… no, wiesz. — Wykonała ręką gest, który wyglądał, jakby znaczył więcej, niż się wydawało. Nasi uczniowie na pewno mają jeszcze coś do zrobienia… jeśli tak bardzo chcesz im dawać lekcje, to możesz jakąś poprowadzić zanim wyruszymy.

 

—Na wolne się nie zgadzam. —Yeesh zmarszczył brwi. —Przyszli tu z własnej woli po naukę, nie żeby się obijać. Co do lekcji... to już lepszy pomysł. Mam rozumieć, że wszyscy nasi nowi uczniowie będą brać w nich udział? Bo nie życzę sobie faworyzowania kogokolwiek.

 

Chociaż nie mówił tych słów bezpośrednio przeciwko Acce, to jednak dziewczynę one zabolały. Nie potrafiła się z nimi nie zgodzić —argumenty były przecież rozsądne —jednocześnie jednak przedstawiały jej chęć pożegnania się z rodzicami i zabrania z domu najpotrzebniejszych rzeczy jako żądanie przywileju, który w żaden sposób jej się nie należy. I oskarżały Idrię o nierówne traktowanie uczniów, podczas, gdy ten, który je wypowiadał... ale przecież nie potrafiła przytoczyć żadnych słów Yeesha świadczących o tym, żeby kogoś faworyzował! To była tylko opinia Ryana... Już chyba rozumiała, dlaczego to ten dryblas z opaską na oku tu dowodzi. I zaczynała przypuszczać, że odchodząc teraz w stronę Myriady i nigdy nie wracając mogłaby stracić mniej, niż jej się wydawało. Jak Idria i Kaneken mogą z nim wytrzymać, i jeszcze w dodatku traktować go jak przyjaciela!?

 

—Wiesz, co, Yeesh? Jesteś okropny! —Kobieta powiedziała to tonem małej dziewczynki, której ktoś odmówił lizaka... a jednak jej zachowanie było według Akki aktem dużej odwagi. I oczywiście ogromnej życzliwości. —Naprawdę każesz tej biedaczce wyruszać w półroczną tułaczkę w sukience i lakierkach, bez bagażu i bez pożegnania?

 

—Dokładnie to zamierzam zrobić. —dowódcy nawet powieka nie drgnęła. —Wiem, że próbujesz wzbudzić we mnie litość, ale chyba znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć że ci się nie uda. Zresztą... Każę? Może w każdej chwili zrezygnować jeśli chce. —teraz spojrzał prosto w oczy Akki, a jego oko rzucało jej wyzwanie. —nikt jej do niczego nie zmusza. A inni jakoś dali radę wcześniej się spakować i pożegnać z rodziną. Za głupotę się płaci.

 

Tego już było za wiele. Nigdy nie próbowała wykłócać się o swoją rację z innymi, w gruncie rzeczy nawet nie potrafiła, ale zrozumiała, że z Yeeshem prawdopodobnie nie da się inaczej rozmawiać.

 

Lekko zmarszczyła brwi.

 

—Dlaczego miałam się żegnać i pakować przed przejażdżką autobusem na obrzeża własnego miasta? — chyba nieświadomie usiłowała naśladować sposób, w jaki mówił Ryan. —Założyłam, że skoro mamy przyjść pod pomnik, to szkoła znajduje się w okolicy i będę mogła wracać na noc do domu.

 

Yeesh uśmiechnął się kpiąco... cóż za zaskoczenie.

 

—Z tego, co wiem, mieszkańcy Myriady zbierają się pod tym pomnikiem co roku. Przynajmniej ci co bardziej świętoszkowaci... — jego uśmiech stał się jeszcze odrobinę szerszy. —Ile razy już tu byłaś?

 

—Szesnaście. —powiedziała prawdę. Miała dziwne wrażenie, że nawet, gdyby skłamała, mężczyzna poznałby poprawną odpowiedź.

 

—I jeszcze nie zauważyłaś, że w okolicy nie ma żadnej szkoły? — roześmiał się cicho. —Spostrzegawczość to ważna cecha w zawodzie eksplorera, jeśli chcesz kiedykolwiek...

 

—Yeesh, naprawdę wystarczy! —ton głosu Idrii świadczył o tym, że sprawy zaszły według niej za daleko. —To jeszcze dziecko!

 

—Fakt, zachowuje się jak dziecko. — prychnął Yeesh — ale to nie znaczy, że nim jest. Życie to nie żarty, a jeśli chce się bawić w legendy i spełnianie marzeń to niech w końcu to zrozumie, zanim przyjdzie jej mierzyć się z sytuacjami, przy których brak bielizny na zmianę i niemożność przytulenia mamusi to drobnostka.

 

Akka poczuła, jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Jeśli wypowie choćby jeszcze jedno słowo, rozpłacze się... Nie tak to się miało skończyć. Życie to nie żarty, niech go piorun trzaśnie.

 

Martwą, choć pełną napięcia ciszę, która zapadła po tych słowach, przerwał dopiero głos Ryana.

 

—Czy to znaczy, że Acheron też ma jechać tak jak stoi? Przykro mi, synu Drumy, od teraz twoim całym dobytkiem jest to wiadro!

 

Odwróciła się w stronę Nadmorzanina, chociażby tylko po to, żeby uciec wzrokiem od kpiącego spojrzenia Yeesha. Przy okazji zauważyła, że reszta zrobiła to samo... Acheron trzymał w ręku swoje wiadro, które Ryan widocznie po prostu wcześniej wziął ze sobą i teraz mu oddał, i wyglądał na niezmiernie zatroskanego.

 

—Nie mogę tak tego zostawić. —oznajmił twardo. —Tam zostało mnóstwo potrzebnych mi rzeczy. I Hatri! Biedak, pewnie się o mnie martwi! —złapał się ręką za głowę i zaaferowany pomaszerował w stronę strumienia.

 

—Chwila! —krzyknął Yeesh, zdezorientowany ku wyraźnej satysfakcji Ryana. —Co to ma znaczyć, kim jest Hatri!?

 

—Hatri to mój koń. —rzucił Acheron przez ramię zatrzymując się. —skoro mam jechać gdzieś na pół roku, nie mogę go tak po prostu zostawić nad strumieniem.

 

—Koń!? Chwila, moment...

 

***

 

Kolejne kilkanaście minut upłynęło Yeeshowi na tłumaczeniu Acheronowi, dlaczego nie może zabrać konia że sobą. Akka przysłuchiwała się temu z zapartym tchem i sądziła, że to dziwne z jej strony dopóki nie zauważyła, że pozostali robią to samo.

 

Ostatecznym argumentem okazała się prędkość autobusu.

 

—No tak. — westchnął Nadmorzanin kiedy usłyszał, jaki dystans zamierzają przebyć pojazdem w zaledwie godzinę. —Hatri nie dałby rady utrzymać takiego tempa.

 

Załadowanie sporego zwierzęcia do wnętrza autobusu zostało mu wybite z głowy już wcześniej, więc w końcu musiał się pogodzić z nieuniknionym rozstaniem...

 

—Zaraz... Skoro tak bardzo kochasz swoją szkapę — odezwała się Naia z wyraźną nutą zgryźliwości — to czemu po prostu nie zrezygnujesz ze szkoły? Nie wydajesz się specjalnie zainteresowany nauką w Liceum... ani nauką w ogóle. — to ostatnie dodała już dużo ciszej.

 

—Nie mogę przedkładać konia nad służbę. — oświadczył Acheron głosem zaskakująco poważnym nawet jak na niego. —Nie wiedziałem, na czym ma polegać moja podróż, ale skoro stanęliście na mojej drodze, przyjmuję to jako nakaz od Tych, którzy Czuwają. Dla służby muszę być gotów poświęcić jeszcze o wiele więcej. — zakończył ponuro.

 

Chyba nikt nie spodziewał się po nim takich słów, mimo, że przecież wiedzieli, skąd przychodzi i kim ma kiedyś zostać. Mimo wszystko...

 

Akka poczuła się strasznie niedojrzałą osobą. Ten chłopak jest od niej starszy ledwie o rok!

 

—Ci, którzy Czuwają... — powtórzyła Naia. — Czy to kolejne imię dla tych, pod których statuami stoimy?

 

—No, mają od groma tych imion. —Ryan zerwał kolejne źdźbło trawy i wsadził je sobie między zęby. — a co do twojego konia, synu Drumy — tytuł ten wypowiadał z nieukrywanym rozbawieniem, co Acheron znosił w milczeniu — jak żeśmy z Hester szukali tu zarobku, to przez dwa dni przerzucaliśmy gnój u jednego takiego. Miły gość i ma stajnię, może by ci przechował tę twoją kobyłę. Za opłatą, rzecz jasna.

 

—Przerzucanie gnoju jest do bani. — zwierzyła się Hester Acce jako osobie stojącej akurat najbliżej. Temat Acherona i jego służby został definitywnie porzucony... Wyglądało na to, że Ryan specjalnie odciąga uwagę reszty od tej kwestii.

 

—No ale skądś kasę brać trzeba, a kto inny by nas zatrudnił? — kontynuowała piętnastolatka, która przed momentem została nazwana rozpuszczonym dzieciakiem. Tymczasem Akka... Czy kiedykolwiek dotknęła się czegoś, co ktokolwiek z tej siódemki uznałby za prawdziwą pracę?

 

—Oj, widzę tę minę! — Hester wykazała się nagle niezwykłą spostrzegawczością. — Nie martw się, ja dopiero od niedawna pracuję. A gnój przerzucałam pierwszy raz w życiu, i mam nadzieję, że ostatni. — skrzywiła się.

 

—W takim razie chodźmy. —zdecydował tymczasem Nadmorzanin. —Daleko to?

 

—Ani trochę. Daj mi tylko chwilę i możemy iść. —Ryan wziął się za przetrząsanie zawartości swojego plecaka. Po chwili wydobył z niego jeden z tych zeszytów, które w Podgórzu da się kupić za kilka miedziaków i niemal doszczętnie zestrugany wieczny ołówek. —Muszę napisać list do siostry. Akka, jak już będziesz w centrum, to zaniesiesz mi go na pocztę, prawda? Dam ci pieniądze na wysyłkę.

 

A więc Ryan postanowił zrobić z życzenia Akki fakt dokonany. Ciekawe, co Yeesh na to?

 

—Nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli pójdę z wami? Również sądziłam, że po dotarciu tutaj będę mieć choć odrobinę czasu, chociażby na uzupełnienie zapasów czy wymianę skalismów na Myriadańską walutę. —Naia spojrzała na Yeesha z niemal karcącym wyrzutem. —Skąd mieliśmy wiedzieć, że czeka nas dalsza podróż? Tylko głupiec sądzi, że czas zaoszczędzony na przygotowaniach do drogi to czas prawdziwie zaoszczędzony. —zakończyła sentencjonalnie.

 

Hester dobrych kilka minut patrzyła to na jedną formującą się grupę, to na drugą.

 

—To ja idę z chłopakami! —zadecydowała w końcu.

 

—Wychodzi na to, że jednak robimy tę przerwę. —w uśmiechu Idrii nie było absolutnie nic ze złośliwości. —Chyba, że chcemy być głupcami w pojęciu Bukhańskich filozofów.

 

A więc możliwy limit szczęścia na jeden dzień jest większy, niż Akka sądziła.

 

***

 

—Co za dziwny sposób przemieszczania się. —Naia mówiła to w sposób, w jaki Akka zawsze wyobrażała sobie słynne debaty na Sokratium. —Jakbyś stał w miejscu, a w tym samym czasie unosił się kilka pięści nad podłożem, jednocześnie sunąc do przodu z ogromną prędkością, choć nie sprawia tego ani twoja siła, ani praca zwierzęcia, ani wiatru czy fal, tylko płonący olej, jak w lampce oliwnej... tylko kopci wielokrotnie bardziej, i niesamowicie śmierdzi, nie mówiąc już o katastrofalnych skutkach zanieczyszczenia. Nie dziwię się, że na każdym kolejnym zebraniu synelfezos odrzuca pomysł zamieszczania na statkach silników napędzanych węglem i tłuszczem. — dodała nieco karcącym tonem, jakby chciała podkreślić, że nie uważa za złe Bukhańskich poglądów o rezygnacji z mechaniki spaleniowej. Akka słyszała o tym, i czasem zastanawiała się, czy w Bukhu faktycznie powietrze jest czystsze i niebo tak intensywnie zabarwione, jak poza miastem... chociaż może oni po prostu muszą bardziej uważać, bo trujący dym nie mógłby się u nich rozejść po warstwach Efektu. — i jeszcze wstrząsy są bardzo nierównomierne, niedające się nawet porównać z łagodnym kołysaniem morza, a jednak zdajecie się tego nie zauważać.

 

Do tych rozważań skłoniła Bukhankę jazda miejskim autobusem. Akurat jeden zatrzymywał się a przystanku, kiedy dwie nowe uczennice i ich nauczycielka zastanawiały się, czy jak dotrzeć do centrum, więc skorzystały z okazji.

 

—Tak samo, jak ty zapewne nie zauważasz kołysania łódek i statków. — odparła Idria akurat w momencie, kiedy autobus zatrzymał się na przystanku "Prom Zachód". Akka lubiła to miejsce — miało tę niesamowitą atmosferę kojarzącą się z dalekimi podróżami, głównie pewnie dlatego, że znajdowało się tuż obok największego w mieście portu rzecznego, więc oczywiście zatrzymywały się tu łodzie i tratwy płynące w górę rzeki aż do Podgórza lub w dół na najdalsze wschodnie Równiny przy samych Wielkich Mokradłach, wokół też było wszystko, czego ktoś udający się na wielką wyprawę mógł szukać —sklepy z artykułami dla podróżników, jadłodajnie, kantory... właśnie!

 

—Wysiadamy!'—Krzyknęła w momencie, kiedy autobus już, już miał ruszać dalej. —Jak chcesz wymieniać rzadkie waluty to tylko tutaj. —doprecyzowała już otwierając drzwi i wyskakując na chodnik. Upewniła się, że Idria i Naia zdążyły wysiąść... tak, stały tuż za nią na przystanku.

 

Jak właściwie powinna się zwracać do Idrii? "Proszę pani" wydawało jej się najwłaściwsze, z drugiej strony zupełnie nie pasowało do blondynki z kolorowymi koralikami we włosach.

 

—Chodźcie za mną. —poleciła, poczuwając się do roli przewodnika.

 

Naii port wyraźnie się spodobał.

 

—Wspaniałe miejsce. Czuć tu ducha pracy i prostoty. —zauważyła akurat w momencie, kiedy mijało ich dwóch flisaków niosących zwoje ciężkich lin, którzy patrzyli na nią z niemałym zainteresowaniem, jak zresztą większość przechodniów... nieczęsto spotyka się Bukhańczyków w Myriadańskich portach rzecznych. Idria też zwracała na siebie uwagę. —Przypomina port północny w moim mieście... A więc, gdzie mogę wymienić skalismy? —nagle zmieniła temat.

 

—Na przykład tutaj. —Akka wskazała pierwsze drzwi opatrzone szyldem "Kantor", jakie rzuciły jej się w oczy. Pod spodem widniał jeszcze napis "Lombard", ale to ich w tym momencie nie interesowało... chyba. —Nie wiem, czy zamierzasz szukać najlepszego kursu...

 

—Jeśli będą mieli to biorę. —ucięła przybyszka znad Nowego Morza. Wyglądało to, jakby nagle chciała opuścić tak chwalone przed chwilą przez nią miejsce jak najszybciej...

 

Ile czasu zajmie, zanim ta malutka, kilkuosobowa klasa naprawdę się pozna? Myriadanka pomyślała, że może to nigdy nie nastąpić.

 

Weszły we trzy do kantoru choć przecież tylko Naia miała tu cokolwiek do załatwienia.

 

Wnętrze było ciemne, ciasne i zajęte głównie przez wysoką otynkowaną ladę zwieńczoną marmurowym blatem oraz wielką szklaną gablotę wypełnioną po brzegi tyloma rzeczami, że obejrzenie ich wszystkich mogłoby zająć cały dzień... gdyby wpadało tu wystarczająco dużo światła, żeby rozjaśnić ten półmrok. W powietrzu wirowały drobiny kurzu (Idria zaczęła kichać) a za ladą siedział mężczyzna w średnim wieku odznaczający się pokaźnym wąsem.

 

Na widok potencjalnych klientek zapalił światło —pod sufitem rozjarzyła się słaba, żółtawa lampa, której jednak nie można było odmówić urody —żarówkę osłaniał piękny, porcelanowy abażur malowany w drobne niezapominajki.

 

—Proszę, proszę, kogo ja widzę! —wykrzyknął właściciel takim tonem, że Akka była przez moment przekonana, że Naia lub Idria są jego dawno niewidzianymi krewnymi. —Pani z dalekich stron, jak mniemam... —cybuchem trzymanej w ręku zgaszonej fajki wskazał na Naię. —Co też panią tu zawiodło? I was, młode damy, oczywiście też? —lekko ukłonił się Idrii i Acce.

 

—Chciałabym wymienić skalismy na Myriadańską walutę. Czy tutaj mogę to zrobić? —zapytała Bukhanka uprzejmie, choć rzeczowo. Słychać było, że się spieszy...

 

—Lepiej panienka trafić nie mogła! —właściciel zdał się aż poróżowieć na policzkach z radości. —akurat takimi rzadkimi towarami się zajmuję... proszę zwrócić uwagę na przykład na to wspaniałe znalezisko badaczy ruin! —nie pytając nikogo o zainteresowanie ostrożnie wyjął spod lady podłużne pudełko, podniósł wieczko i dumnie zaprezentował...

 

To coś było małe i podłużne —mniej więcej rozmiarów wiecznego pióra albo szydełka. Składało się z dwóch przezroczystych rurek —jednej, niezwykle cienkiej zamkniętej wewnątrz drugiej, dużo grubszej i o przekroju wielokąta. Z jednej strony grubszą rurkę zamykał element z jakiejś czarnej substancji, z drugiej zaś —drobny metalowy szpic. Dziwne, bardzo dziwne... czy rurki są ze szkła? Ale szkło, gdy pęknie, rozbija się, na grubszej z rurek natomiast widać było pęknięcie urywające się w połowie jej długości.

 

—To bardzo ciekawe —zapewniła Naia —ale naprawdę się spieszę. —nie czekając, aż posiadacz niezwykłego przedmiotu go schowa, położyła na marmurowym blacie woreczek wykonany z jakiejś tkaniny. —Ile to będzie w złotych, srebrnych i miedziakach?'

 

—Oj, w takim razie przepraszam. —właściciel kantoru rozsupłał woreczek z niemal takim samym entuzjazmem, z jakim opowiadał o dziwnym artefakcie. —A więc to prawdziwe Bukhańskie skalismy... wspaniałe! —zachwycony wyjął z woreczka jedną... no, jedną skalismę.

 

Naprawdę była wspaniała. Akka nie sądziła, że kiedyś będzie komuś zazdrościć wyglądu jego pieniędzy... a jednak. Skalisma okazała się być perłą. Perłą w całości rzeźbioną w drobne, geometryczne wzory. Kto zajmował się wyrobem tych maleńkich cudeniek!?

 

Było ich dziesięć. To dużo czy mało? Na pewno dużo, rzeźbiona perła nie może mieć niskiej wartości!

 

—No, to panienka jest bogata! Za dziesięć tych perełek dostanę sto złocieni, niestety, musi mi panienka wybaczyć bezwzględność, kupię je za dziewięćdziesiąt pięć. Na czymś muszę zarabiać.

 

—W porządku. Proszę wymienić na tyle, ile pan uważa za słuszne... przepraszam, zmieniam zdanie. Proszę wymienić tylko dziewięć. Jedną chcę zachować. —Akka była pewna, że usłyszała drżenie w jej głosie.

 

—Do widzenia. —powiedziała szybko, kiedy tylko otrzymała swoje osiemdziesiąt pięć złocieni, pięć srebrników i jedną skalismę. Właściciel kantora nie odezwał się już ani słowem, aż do czasu, kiedy wyszła pospiesznie, nie zwracając uwagi na swoje towarzyszki ani nie czekając, aż mężczyzna jej odpowie.

 

W pierwszym odruchu Akka chciała za nią biec, ale Idria chwyciła ją za rękę. Kobieta miała zaskakująco silny uścisk dłoni.

 

—Chyba się domyślam, o co chodzi. —powiedziała. —nie do końca, ale sądzę, że ona teraz woli być sama. Nie wiem, czy nie powinnyśmy jej zostawić i pozwolić samej wrócić pod pomnik.

 

—Ale... ona się tu zgubi! —zaprotestowała rodowita mieszkanka Myriady. —Jeśli wejdzie nie tam, gdzie trzeba...

 

—Nie martwiłabym się o nią. —przyszła nauczycielka Akki uśmiechnęła się pocieszająco. —Wygląda na rozsądną osobę. Zresztą, gdzie mogłaby pójść?

 

***

 

Szukała miejsca, w którym nikt by jej nie widział. Długo nie będzie już w stanie wytrzymać... Ale ludzie byli wszędzie. Kręcili się, spieszyli i rozmawiali, zupełnie, jak w północnym porcie... północny port ją otaczał. Był wszędzie dookoła. Zewsząd wołał do niej o najpiękniejszych chwilach w jej życiu... myślała, że już jej przeszło.

 

Nie da rady. Będzie musiała na oczach tłumu ludzi pokazać, jaka naprawdę jest słaba, jaka żałosna. Chyba, że...

 

Ciemny zaułek między dwoma budami zbitymi z desek pojawił się nagle, jak ocalenie. Skręciła w niego z prawdziwą ulgą i z jeszcze większą ulgą odkryła, że znalazła się w otoczeniu trzech ścian bez okien, w miejscu, w które nikt pewnie nie chciałby zajrzeć... i że może jeszcze ukryć się za tym starym meblem. I nikt jej nie będzie widział.

 

Tylko czy na pewno? A co, jeśli ktoś usłyszy płacz i postąpi te kilka kroków, żeby zobaczyć, skąd dobiega? Musi się schować jeszcze bardziej, jeszcze głębiej...

 

Jakby jej myśli nagle cudownie stawały się prawdą, obok swojej prawej stopy dostrzegła ziejącą czernią dziurę w ścianie, tuż przy ziemi. Tak, to miejsce będzie idealne! Musi tylko znaleźć sposób, żeby przeczołgać się przez otwór średnicy zaledwie kilku pięści... Nie zwróciła uwagi na to, że jej jasna szata i spodnie pociemniały od błota, na którym się położyła. Ani na to, że tej dziury przecież nie powinno tu być... Dopiero wołanie "Hej, ty!" poprzedzone zbliżającym się tupotem butów kazało jej odwrócić wzrok od tej ciemności.

 

W skutek czego jej oczy napotkały inną parę oczu. Oczu należących do pulchnego młodego mężczyzny. Raczej zdenerwowanego, dodajmy.

 

—Przepraszam bardzo, ale czy ty próbowałaś tam wleźć!? —nieznajomy był oburzony. —Dziewczyno, czy ty masz rozum!? Pani profesor, przyszliśmy w samą porę!

 

—Co masz na myśli, Dorrenie? —do mężczyzny z gracją podeszła jakaś starsza kobieta. Co się dzieje!? Tych dwoje ludzi... Widzą ją w takim stanie... Chcąc uciec przed publicznym upokorzeniem, naraziła się na jeszcze gorsze.

 

—Proszę wstać, młoda damo! — zażądała kategorycznie starsza kobieta. — To, co zamierzałaś zrobić, mogłoby się dla ciebie skończyć tragicznie!

 

Upokorzona. Brudna od błota. Dłużej nie była w stanie powstrzymywać łez. Żeby chociaż nie widzieli jej twarzy...

 

Na domiar złego, nie wiadomo skąd i dlaczego podbiegło do niej jeszcze kilku ludzi... a wśród nich był człowiek, u którego wymieniła skalismy.

 

—No, i to jest właśnie ta dziura. —powiedział.

 

Była wśród ta miejscowa dziewczyna, która była dla niej miła, a teraz pewnie przestanie, będąc świadkiem tylu jej porażek...

 

—O, Czworo! —wykrzyknęła z przerażeniem i jednocześnie chyba z troską... —Naia, ty chciałaś tam wejść!? —nagle podbiegła do niej i mocno przytuliła. Co się dzieje!? —Całe szczęście, że nic ci nie jest! Zobaczysz, wszystko będzie dobrze...

 

—Akka? Co ty tu robisz? —zdziwił się w tym samym momencie mężczyzna, który pierwszy do niej podbiegł. A starsza kobieta też coś mówiła. I jeszcze ci inni ludzie. Niektórzy mówili do niej. Wszystko działo się zbyt szybko.

 

I, co najgorsze, wśród nich była nauczycielka. Nauczycielka! Osoba, której Naia powinna pokazywać się tylko z najlepszej strony i nie pozwalać sobie w jej obecności na żadną słabość. Co ona sobie o niej pomyśli!?

 

Nauczycielka otworzyła usta, a Naia już wiedziała, że padną z nich słowa w rodzaju "Nie tak powinna zachować się osoba inteligentna. Dałaś się ponieść emocjom i naraziłaś na śmieszność. Nie mogę mieć takiego ucznia."

 

—Dziewczyny? Chodźcie stąd, lepiej nie przeszkadzajmy im w pracy.

 

Dała się pociągnąć z dala od tego miejsca. Przez łzy nie widziała nawet, dokąd idą...

 

Ani nauczycielka, ani Akka się nie odzywały. Poczuła wdzięczność —pewnie nie chcą jej robić jeszcze większego wstydu przy nieznajomych.

 

Zatrzymały się i usiadły na brzegu kanału, na murku z tego osobliwego kamienia, z którego wiele rzeczy było tutaj zrobionych... tutaj było trochę ciszej, odgłosy tłumu dobiegały z większej odległości.

 

Próbowała przygotować swój umysł na przyjęcie krytyki. Miała nadzieję, że uda jej się utrzymać nerwy na wodzy choć teraz.

 

—Dobrze, a teraz powiedz mi, co się stało. —powiedziała nauczycielka.

 

Na to nie była przygotowana. Jak ma o tym opowiedzieć!? I... co to w ogóle za pytanie? Takie pytanie mogliby zadać jej rodzice. Na przykład ojciec. —oczy znów ją zabolały od powstrzymywania łez. —albo...

 

To, co zrobiła, było żałosne. Płakała jak małe dziecko. Przez dziesięć sekund.

 

—Przepraszam, że musiałyście mnie oglądać w takim stanie. —powiedziała, kiedy była już w stanie zrobić to spokojnym, pozbawionym emocji głosem. —To miejsce za bardzo przypomina mi dom, to wszystko. —skłamała, ale nie była jeszcze w stanie opowiedzieć o tym, jak jest naprawdę.

 

—Rozumiem. —w głosie nauczycielki nie słychać było zawodu ani pogardy... —Ale... ta dziura. Co cię skłoniło, żeby próbować tam wejść?

 

—Takie miejsca przyciągają ludzi, którzy rozpaczliwie próbują się ukryć przed innymi. —odezwała się Akka. —Policja nie szuka w nich zbiegłych przestępców i zbuntowanych nastolatków tylko dlatego, że... no, że stamtąd się nie wraca. To znaczy można, ale coś cię pcha do przodu... i tylko do przodu, przez kolejne warstwy. Strasznie trudno się temu oprzeć. Dlatego eksplorerzy szukają takich dziur i je zabezpieczają. Miałaś szczęście, że na nich trafiłaś. —wytłumaczyła, a Naia już myślała, że nie będzie musiała odpowiadać na pytania... —Tylko dlaczego chciałaś się ukryć? Przecież nic złego nie zrobiłaś.

 

—Nic!? —ledwie powstrzymała kolejną falę płaczu. —Odkąd tu jestem, popełniam błąd za błędem! Denerwuję się, krzyczę, zasmuciłam... no, wiecie, tamtą pasierbicę Błędnego Rycerza, widzicie, nawet nie pamiętam jej imienia... a teraz jeszcze pozwalam sobie na płacz!

 

Jej nauczycielka westchnęła.

 

—Widzisz... nie zauważyłaś, jak często wszyscy wokół popełniają te... błędy? Świat poza Bukhu wygląda trochę inaczej niż to, do czego jesteś przyzwyczajona.

 

—Wiem. Tylko, że... —pociągnęła nosem. To było bardzo niestosowne, ale mniej, niż gdyby z nosa zaczął lecieć jej katar. —To zrozumiałe. Oni wszyscy nie odebrali stosownego wykształcenia. Nie są myślicielami. Ja... nie powinnam.

 

Przez dłuższą chwilę siedziały w ciszy, zakłócanej co chwila jedynie dalekimi okrzykami ludzi, szczekaniem psów i cichym chlupotem wody obijającej się o kamienny murek.

 

—Akko, czy ten prom, który się tu zatrzymuje, nie płynie przypadkiem w pobliże pomnika? —zapytała nauczycielka.

 

—Tak. —potwierdziła współuczennica Nai. —Ale...

 

—Naiu, gdybyś chciała wrócić pod Pomnik, nie waż mi się szukać innej drogi niż autobus, którym tu przyjechałyśmy albo prom, który stąd odpływa. W tym mieście zbyt łatwo się zgubić, a jeśli nie pojawisz się pod Pomnikiem, żeby rozpocząć naukę, to będzie mi naprawdę przykro. Ja i Akka pojedziemy teraz do Wielkiego Domu Handlowego, ale rozumiem, że możesz mieć inne plany.

 

Naia odważyła się na nią spojrzeć i zobaczyła łagodny, wyrozumiały uśmiech na jej twarzy. Słowa, które usłyszała... były dokładnie tymi, które potrzebowała usłyszeć, choć jeszcze przed chwilą nie zdawała sobie z tego sprawy. Dawały nadzieję. Pozwalały na oddalenie się z godnością. Co właśnie zamierzała zrobić.

 

—Dziękuję. —odwzajemniła uśmiech. —Jeśli tylko mogłabym zapytać, skąd odpływa prom...

 

Akka westchnęła.

 

—Niestety, ten w kierunku Podgórza przybija do przeciwnego brzegu, i... właśnie przypłynął. To tamten płaski statek, widzisz? —Wskazała nieprzyzwoicie wręcz kolorową i faktycznie dziwnie płaską łódź. —Będzie tam stał jeszcze kilka minut, nie wiem, czy zdążysz przebiec przez most...

 

—Most? —zdziwiła się, jednym ruchem ściągając wybrudzoną błotem szatę. Będzie ją musiała wyprać. —to znaczy... —ściągniecie spodni zajęło jej może dwie sekundy, upchnięcie wszystkiego do worka— kolejne dwie. Za szczęśliwe zrządzenie losu uznała, że dziś miała na sobie akurat te nowo wykonane, niewytarte jeszcze od używania zawoje. Przynajmniej tego nie będzie musiała się dziś wstydzić. —ta budowla między dwoma końcami kanału? Szybciej będzie wodą! —skacząc, odbiła się od razu stopami od murka, co dodało jej jeszcze szybkości. Kilka minut? Na promie będzie najwyżej w pół minuty!

 

—Aha, no to... do widzenia! —usłyszała za sobą wołanie Akki.

 

—Pamiętaj, staw się pod Pomnikiem najpóźniej o zachodzie słońca! —wyłowiła uszami nakaz nauczycielki spomiędzy chlupotu wody rozgarnianej przez nią rękami.

 

—Będę wcześniej! —krzyknęła w odpowiedzi.

 

Podciągnięcie się i przeskoczenie przez niską barierkę nie stanowiło dla niej większego problemu. Trudniejsze okazało się poproszenie gapiów zebranych za barierką, żeby zrobili jej miejsce... Czy oni nigdy nie widzieli jak ktoś pływa?

 

Z jakiegoś powodu zaczęli bić jej brawo.

 

—Cholera, teraz zawsze tak będę robił, jak mi prom będzie odpływał z drugiego brzegu! —wykrzyknął jeden z pasażerów.

 

—Daj spokój, stawiam dniówkę, że nie umiesz pływać tak szybko! —odezwał się ktoś inny. —A na pewno nie robisz tego z taką gracją. —ku zmieszaniu Nai, uśmiechnął się do niej i puścił jej oko.

 

—Czy... gdzie mogę zapłacić za kurs? —zapytała, chcąc zwrócić uwagę na co innego niż rutynowa czynność, która z jakiegoś powodu przysporzyła jej tyle uwagi. Faktycznie, ludzie poza Bukhu pływali niezwykle rzadko, ale nie sądziła, że to dla nich aż taka sensacja!

 

—Rozumiem, że chce pani kupić bilet. —obok niej zmaterializował się nagle człowiek w granatowym ubraniu zapinanym na dwa rzędy guzików. —Dokąd zamierza pani płynąć?

 

—Jak najbliżej Pomnika Tych, Którzy Odeszli. —przecież wszystko, czego potrzebuje, może kupić na obrzeżach Myriady. W mieście musiała tylko wymienić skalismy... I nie zamierza zostać w nim dłużej, niż to potrzebne.

 

—To będzie sześć miedziaków... Tylko prosiłbym uprzejmie, aby pani się ubrała. —dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna patrzy w podłogę. Kilku innych pasażerów też...

 

—Oczywiście, przepraszam. —najadła się dziś już tyle wstydu, że kolejna porażka na tym polu stała się jej obojętna... zresztą, świat poza Bukhu faktycznie wygląda inaczej.

 

Najpierw wyjęła czysty zestaw ubrań i szybko go na siebie zarzuciła, następnie rozsupłała woreczek na pieniądze i zaczęła się zastanawiać, co z niego wyjąć, aby otrzymać równowartość sześciu miedziaków...

 

—Nie trzeba, ja stawiam! —mężczyzna, który wcześniej puścił do niej oko, złożył pieniądze na ręce człowieka w granatowym ubraniu.

 

Świat poza Bukhu wygląda zupełnie inaczej.

 

***

 

—Potrzebuje trochę samotności. —powiedziała Idria. —Zobaczysz, za niedługo wszystko u niej wróci do normy. Yeesh też czasem musi zniknąć na jakiś czas i wtedy lepiej mu nie przeszkadzać.

 

Obie jeszcze siedziały na betonowym murku i patrzyły, jak Naia odpływa promem.

 

Za nimi zdążyło się zebrać kilku gapiów —cóż, nie co dzień widzi się, jak ktoś bez ostrzeżenia przepływa przez Główny Zachodni Kanał. Pewnie będzie to tematem rozmów jeszcze przez kilka dni. Tak samo jak odkrycie nowej Głębi Berry Ban...

 

—Yeesh pochodzi z Bukhu? —zapytała.

 

Idria pokręciła głową.

 

—Nikt nie wie, skąd Yeesh pochodzi. A przynajmniej nikt, kogo znam. Nie lubi mówić o swojej przeszłości, tak samo jak Naia... myślę, że są do siebie całkiem podobni.

 

Akka nie mogła się z tym zgodzić. Naia może nie była najsympatyczniejszą osobą, jaką znała, ale i tak była z tysiąc razy sympatyczniejsza od Yeesha. Ale słuchanie, dlaczego dryblas z jednym okiem nie jest taki zły... Wolała o tym nie dyskutować z Idrią, bądź co bądź jej nauczycielką.

 

—Więc... Co dokładnie chce pani kupić w Wielkim Domu Handlowym? — zmieniła temat.

 

Blondynka się roześmiała.

 

—Och, w zasadzie nie mam pojęcia.

 

—Czyli...

 

—Tak, gdyby nie ty, to bym się tu nie wybierała. To którędy do Domu Handlowego?

Niestety zaczynam uważać, że to opowiadanie wymaga poprawy :( co może oznaczać, że nigdy go nie skończę

Komentarze

Nie masz jeszcze żadnych komentarzy.