Syn Upadłego miał rację, droga nie była trudna. Tamte okolice wyglądały jak typowa polska wieś, może bardziej na bogato. Niedługo po wjeździe do miejsowości dało się zauważyć romański kościół, a tuż obok niego przystanek autobusowy. To cudowne, jak wiele się zachowało w okolicach Gorzowa, jak i samym Gorzowie. Na placu niedaleko kościoła wznosił się kawałek muru, a wokół niego stali jacyś ludzie. Większość w płaszczach ceglanego koloru. Dziewczyna uznała, że warto się ich wypytać o córkę Ibrahima.
— Dzień dobry...
— Ave Ściana i Cegła.
— Słucham?
— Jesteśmy Ścianowcami. Ten fragment ściany przetrwał wojnę. Jest symbolem wskazującym nam właściwą drogę i wzorem wytrwałości.
Kawałek ściany wyglądał jak eksponat w galerii sztuki. Graffiti na nim było interesujące. Przykładowo, czerwone kółko, w które zostały wpisane gwiazda Dawida, chrześcijański krzyż i muzułmański półksiężyc, a pod tym zielonym markerem dopisane „JEDNOŚĆ”. Dało się też dostrzec wysprayowane od szablonów twarze ludzi, których cenili sobie autorzy graffiti. Robiło to naprawdę pozytywne wrażenie, choćby od strony artystycznej. Ruda wychynęła z okna i zwróciła się do kultystów.
— Wiecie może, gdzie znajdę Asilę, córkę Ibrahima Laballaha?
— To musi pani iść w stronę domów — Ścianowiec wskazał jej drogę na zachód — na pewno mieszka gdzieś tam, jak się na nią nie natkniecie sami, to ktoś wam wytłumaczy.
— Grzybozor! — krzyknął ktoś po przeciwnej stronie ulicy, prowadzący własną grupę — Chędożyć ściany, tylko Grzybozor może być czczony!
— Bluźniercy! Heretycy! Żydomasony!
— Hańba! Hańba! Zabrali! Oszukali!
Para czym prędzej odjechała na zachód, pozostawiając specyficznych kultystów samym sobie.
— Gdybyś mógł pojechać do dowolnego miejsca na Ziemi, co to by było za miejsce?
— Nie ma już takich miejsc. Wszędzie jest ta sama beznadzieja.
— Aj, przestań. No, gdybyś mógł, to dokąd?
— Ja wiem...? Do Czarnobyla.
— Czemu właśnie tam?
— To dość takie wiesz, inspirujące, interesujące miejsce. Poza tym, ciekawe, co teraz tam się dzieje.
— Ja tam bym chyba zwiedziła Londyn, gdyby było co zwiedzać.
— Londyn?
— Ponoć przed wojną było to naprawdę wspaniałe miasto. Łączące w sobie tyle kultur i w ogóle...
Dojechali do luksusowej willi. Tu dawniej mieszkali prezydenci Gorzowa. Stan, w jakim się zachowała, był zadziwiająco dobry. Być może ojciec Asili odbudował willę po wojnie. Czarne, zdobione płoty z ostrymi zakończeniami. Długa droga wykładana kafelkami. Co prawda rośliny nie bardzo chciały rosnąć na niezbyt urodzajnych już ziemiach, ale architektura ponownie zachwycała, choć oczywiście nie tak bardzo, jak santocki ratusz. Urodę miejsca psuło kilka zdechłych szczurów, kotów i psów leżących bezwładnie na ziemi, jak gdyby zostały wrzucone przez płot. Zapukali do czerwonych drzwi wyróżniających się spośród białych ścian. Długo nie czekali. Przywitała ich smukła sylwetka kobiety, która, sądząc po skórze, miała Polkę za matkę, a ojcem był Ibrahim. Nie wyglądała na kogoś, kto każdego poranka wita postapokaliptyczną Polskę. Sądząc po budowie ciała, musiała mieć jakieś dwadzieścia kilka lat, mogła być w wieku Rudej, ale wyglądała znacznie młodziej, gdyż nie postarzyły jej papierosy, a żyć musiała w dogodnych warunkach. Długie, ciemne włosy, zaś oczy niebieskie. Fakt, iż nie nosiła burki mógł oznaczać, że została wyklęta po ujawnieniu skłonności do wiary w religię matki. Twarz miała gładką, a subtelnie zarysowane usta poruszyły się.
— Kim jesteście?
— Dzień dobry, pan Ibrahim polecił nam do pani przyjść. Proszę do nas mówić, jak pani chce.
— Mój ojciec? Skąd go znacie?
— Byliśmy u niego szukać informacji o Upadłych. Podobno pani może coś więcej o nich wiedzieć.
— Nie wiem, czy mogę was zaufać... Równie dobrze możecie tu przyjść, by mnie ograbić, zabić, albo...
— Zapewniam, że tak nie jest. Możemy zaoferować naszą pomoc, jeśli pani takiej potrzebuję.
— Prawdę mówiąć... dobrze, wejdźcie, zaraz wam wszystko wytłumaczę.
Arrasy, dywany, obrazy, rzeźby. Rodzina Asili musiała być jeszcze bogatsza, niż sądzili. W końcu usiedli w pokoju gościnnym.
— Mam problem z kultystami — przyznała — jest tu bardzo wiele różnych sekt, niektóre są negatywnie nastawione wobec pozostałych. Szczególnie ci czczący piekielne demony.
— Piekielne demony?
— Oddają im cześć, składają ofiary, wszyscy pozostali są zagrożeni. Od paru dni siedzą cicho, więc pewnie coś szykują. Znani są ze swoich krwawych rytuałów.
— Możemy pani zapewnić ochronę, w miarę naszych możliwości.
— Byłabym bardzo wdzięczna... Boję się, od jakiegoś czasu na teren mojego domostwa wrzucają martwe zwierzęta. To nieestetyczne i niebezpieczne, boję się wyjść. Może zatruli je czy coś, zarazili, nie wiem.
— Słuszne obawy...
Niemy nic nie mówił, oglądał pokój. Jego uwagę przykuła półka z płytami muzycznymi. Dawno nie miał okazji czegokolwiek posłuchać, a uspokajało go to. Wziął tę leżącą najwyżej. Opatrzona była tajemniczym tytułem „13”. Tuż obok był przedwojenny, działający radioodtwarzacz czarnej barwy z dwoma głośnikami po swojej lewej i prawej. Nacisnął przycisk eject, po czym włożył do kieszonki jeden z trzech krążków w opakowaniu i dotknięciem zmusił do wsunięcia się z powrotem. Nacisnął przycisk play... Dziwne, niepokojące dźwięki zaczęły wylewać się z głośników.
Ale podobało mu się to. Czuł, jakby słyszał to już wcześniej.
W chwili swoich narodzin.
W chwili swoich zaślubin.
W chwili, gdy jego żona zmarła.
W chwili, gdy wypowiedział ostatnie słowo.
W chwili, gdy nastała apokalipsa.
W chwili, gdy spotkał swoją żonę na nowo. W chwili, gdy zabił mordercę swojej żony.
W chwili, gdy ją zabił.
W chwili, gdy on sam zmarł.
Wypełniało to całe Polskie Pustkowia... A on sam zatracił się w zwiastujących minioną zagładę nutach. Mimowolnie położył się na dywanie i patrząc w sufit, widział gwiazdy, do których ludzkość od wieków zmierzała i po drodze zdążyła się unicestwić.
Śmierć. Zniszczenie. Rozkład. Nieuniknione. Nadzieja i beznadzieja.
Zabij się. Jesteś bezużyteczny. Skończ to. Tak po prostu. Nie warto dalej żyć.
Wyciągasz kartę.
Jaka to karta?
Karta numer trzynaście.
A na niej hebrajska litera nun i czwarty Jeździec Apokalipsy. Śmierć.
Wyobrażona jako kościotrup na trupiobladym koniu przemierza z kosą ziemie pokryte ludzkimi i zwierzęcymi kośćmi. To koniec.
Czy śmierć musi być końcem?
Nie, nie musi... może być przejściem dalej, przemianą, dostrzegasz ćmy latające dookoła twojej głowy. Przemiana? Ale ta przemiana może wyjść tylko na złe...
Tylko na złe? A może tak... a może nie...
Ludzie starają się zmienić. Świat. Siebie. Budują wioski. Budują przyjaźnie. Niszczą miasta. Niszczą miłości. Odbudowują. Próbują. Próbują. Próbują. Próbują.
Próbują.
I za każdym razem...
Ale nie zawsze ma to sens...
Powiedz mi, czemu chcesz żyć?
Czy uważasz, że ma to jakiś głębszy sens, skoro wszystko znów się powtarza? Powtarza, powtarza, powtarza, powtarza i tak w kółko? Narodziny, życie, śmierć. Narodziny. Życie. Śmierć. Narodziny... Życie... Śmierć...
Masz dwie drogi
Z czasem
Pozostaje już tylko jedna
Mężczyzna otworzył brudne powieki i z niesmakiem zauważył, że nadal żyje. Nie chciał sobie odbierać życia. Bał się? Miał zasady moralne? To dobre pytanie, szczególnie w tych czasach. Nie ma nadziei.
— Nic ci nie jest...? — spytała piękna postać nad nim.
— Ty... cały czas to byłaś ty? — odpowiedział pytaniem swojej żonie.
— Tak... — odpowiedziała i pocałowała go, za nic mając wylewającą się z jego ust ślinę.
Asila obserwowała sytuację z niepokojem.
— Coś potrzeba...? — zaproponowała swoją pomoc niepewnie.
— Nie, już wszystko ok, dziękuję... — odpowiedział mężczyzna i podniósł się — Co to za płyta?
— Nie wiem, dawno temu ktoś ją podrzucił mojemu dziadkowi. Nie była podpisana czy otagowana. Oprócz tej liczby, „13”. Sama trochę się bałam jej odtwarzać, zawsze wywoływała u mnie dziwne myśli. On... to była ostatnia rzecz, jakiej posłuchał, zanim... zanim odszedł...
Kilka chwil niezbyt przyjemnej ciszy musiało minąć, nim w końcu Niemy odważył się powiedzieć:
— Proszę, opowiedz nam o nim, Asilo.
— No... no, dobrze... Urodził się długo przed wojną w Turcji. Przeprowadził się do Niemiec, gdzie rozkręcił interes. Zaczynał jako sprzedawca kebabów, wkrótce ta gałąź przemysłu gastronomicznego cała należała do niego. Wykupił wiele, wiele różnych firm, nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Jego poglądy... chciał zapewnić rodzinie i sprawdzonym osobom jak najlepsze warunki życia. Reszta nie była mu potrzebna. Uważał, że będzie mógł sam zaludnić Ziemię swoimi dziećmi. Miał niezliczone kochanki różnych ras. Moja babcia była oczywiście Polką. Katoliczka, ale nie przeszkadzała jej inność dziadka. Tak samo było z matką, ale tata nie miał tego zmysłu, który miał dziadek. Oczywiście szanował tradycje. Budował kolejne meczety, wprowadzał arabską architekturę i kulturę do Europy, ale szanował inne religie. Tata był już inny, religia go zaślepiła. A Bóg chciał, że natrafił na moją mamę, gorliwą katoliczkę. Pokochali się, szanował ją, ale do czasu. Nie chciała zaakceptować tego, że on zmusza ją do praktykowania islamu. Kłócili się często o to. Ostatecznie wyprowadziła się z jego domu. Ja lubiłam odwiedzać dziadka. Często opowiadał mi o różnych rzeczach, które uważał za zbyt trudne dla mnie. Nie dzielił się tym nawet z niektórymi współpracownikami, bo oni byli w stanie to zrozumie ć.
Jedna rzecz nie pasowała Rudej. Urodził się długo przed wojną... Ale jak dawno? I czemu wywoływało to u niej takie dziwne uczucie? Niemy przerwał jej rozmyślania pytaniem do Asili.
— Szanował wszystkich, ale zależało mu na elitarności?
— Trzeba przyznać, że miał plan. Jego planem było zapobieżenie popełnieniu błędów ludzkości z przeszłości. Wojnom miała zapobiec jednolita religia.
— Religia?
— Tak. Religia od lat była głównym powodem wojen. Jedni uważali, że drudzy nie mają racji i tak od zarania dziejów. Dziadek opracował system wykorzystujący zbieżności we wszystkich głównych religiach świata. Opisał po prostu wszystko na nowo.
— Napisał swoją własną Biblię?
Tak. Nazwał to Księgą Życia. Oprócz historii świata, zamieścił tam też cytaty mądrych ludzi, wzorując się delikatnie na biblijnej Księdze Przysłów. Był wybitnym teologiem. Koran, Biblia, Tora, żadna święta księga nie miała przed nim tajemnic.
— Pokażesz nam?
Asila podeszła do biblioteczki i wyciągnęła grubą książkę opisaną z boku po wielu językach.
„Księga Życia. The Book of Life. Le Livre de la Vie. Il Libro della Vita. Das Buch des Lebens. Kniga Zhizni. To Vivlío tis Zoís. Inochi no Sho. Shēngmìng zhī shū...”
— Pierwsze rozdziały to zbiór genez wszechświata napisanych przez przedstawicieli różnych religii na przestrzeni wieków. Także teoria Wielkiego Wybuchu. Potem mamy tak właściwie podręcznik do historii. Od prehistorii do Wielkiej Wojny. Koniec brzmi tak: „Boże, błogosław nas wszystkich. Nie pozwól spłonąć nam w ogniu tysiąca słońc. Amen.”
— Zastanawia mnie pewna rzecz. Skąd tu, w Chwalęcicach, tyle różnych kultów, także tych niebezpiecznych?
— Nie zrozumiesz ludzi. Nie doszłam jeszcze do tego. Ale wracając do tego... Wspominaliście o Upadłych, prawda? Myślę, że mogę wam o tym opowiedzieć. Redagować Księgę Życia pomagało mu trzynaście wybitnych historyków, naukowców, chemików, geologów, teologów, lekarzy, biologów, fizyków, astronomów, poliglotów i tym podobnych ocalałych mędrców z całego świata. Dwunastu gości od architektury, wojskowości, polityki, by móc stworzyć nowy świat, oni osiedlili się w największych miastach Polskich Pustkowi i zajmują wysokie stanowiska. I siedmiu, najbardziej zaufanych, jako osobistych strażników. Dlatego też uważam, że ktoś z pozostałej dwudziestki piątki musiał zdradzić komuś spoza organizacji sam fakt jej istnienia i adres forum. O Zapomnianych słyszeliście? I o Fallen33?
— Tak, Ibrahim nam wspominał.
— A tak swoją drogą, to mam nadzieję, że wszystko u niego w porządku. Co prawda ostatnio troc hę się kłóciliśmy, ale nie życzę mu źle.
— Prawdę mówiąc, możliwe, że ucierpiał, widzieliśmy wybuch — wypalił Niemy.
— Wybuch...?!
Ruda spojrzała wymownie na Niemego. Wtedy zdała sobie sprawę, że przecież tam było tych siedmiu strażników. Jednego z nich Ibrahim nazwał Khashm, jeśli dobrze zrozumieli. Jeśli ktokolwiek miałby wiedzieć więcej od Asili, to oni... Ale jeśli wybuch był na tyle silny, że zginęli, to słabo...
— Musimy wrócić do Santocka...
— Hej, obiecaliście mi ochronę! — przerwała jej Asila.
— Racja, tak zrobimy. Ja pojadę tam, ty tu zostaniesz — zwróciła się do Niemego — masz więcej pary w łapach. Asila, masz broń?
— Tak, całkiem pokaźny arsenał w piwnicy. Dziadek kolekcjonował broń, ale nie zgodził się, by jego syn to przejął, bo wiedział, że on będzie chciał użyć jej do szerzenia swoich poglądów.
— To zaraz tam pójdziemy — polecił Niemy i pocałował Rudą — Tylko wróć cała i zdrowa.
— Wrócę tak szybko, jak będzie się dało.
Gdy Ruda odjechała, Asila i Niemy poszli do piwnicy. Zamek był zabezpieczony hasłem, było to imię i nazwisko dziadka Asili, co Niemy zdążył zauważyć. Ściany pomieszczenia, do którego weszli, pełne było wywieszonej broni. Po jednym egzemplarzu czego tylko sobie żołnierz bądź bandyta mógł wymarzyć. Wrażenie robiła wyrzutnia rakiet, miotacz ognia i inna ciężka broń. Niemy podszedł bliżej, do broni na kółkach, wyglądającej na bardzo starą. Sześć luf umieszczonych obok siebie, których tylne części, każda z osobnym zamkiem, oraz mechanizm spustowy mieściły się w cy lindrze.
— Czy to...?
— Kartaczownica Gatlinga. Tysiąc osiemset sześćdziesiąt jeden. Richard Gatling.
— Wow, jestem pod wrażeniem...
— Wyobraź sobie, co by było, gdyby zamiast pocisków wypuszczał wiązkę lasera. Pociąłby całe armie. Ponoć pracowano nad tym tuż przed Wielką Wojną, znając ludzi, po jakimś czasie wznowią pracę nad tym projektem. Jak lubisz taką dużą broń, mam tu też egzemplarz M134 Minigun, stosowany podczas wojny w Wietnamie, rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt dwa i nieco większy M61 Vul can z czterdziestego szóstego.
Rzeczywiście, tuż obok wystawione było działko obrotowe o długości jakichś osiemdziesięciu centymetrów. Wyglądało na ciężkie, ze dwadzieścia kilogramów co najmniej. Drugiego same lufy były długie na sto dwadzieścia centymetrów. Tego raczej się nie udźwignie, przeznaczenie tej broni to montowanie na pojazdach. Nie udźwignie, chyba, że ma się jakiś system wspomagania mięśni albo jest się mutantem...
— Teraz patrz na to, nie uwierzysz, ile to ma lat. Zgaduj.
Asila pokazała na dziwną rurę bambusową wypełnioną prochem i siekańcami, czyli drobnymi kawałkami ołowiu i żelaza, przymocowaną do włóczni. Wyglądała na bardzo, bardzo starą, aczkolwiek solidnego wykonania.
— Ja wiem? Ze dwieście?
— To jest lanca ognista. Huǒ qiāng, jeśli znasz chiński.
— Niestety nie.
— Ta lanca powstała w dziesiątym wieku. I co najlepsze, nadal działa. Wystarczy podpalić, zasięg to jakieś dwa metry. Niedaleko też warty uwagi miotacz ognia wzór K stosowany w Powstaniu Warszawskim, czterdziesty czwarty. W rękach żołnierzy AK było ledwo trzydzieści takich, bo Niemcy wcześniej odkryli i przejęli większość egzemplarzy. Z tego, co mi mówiono, ten był użyty na polu bitwy w Starym Mieście w Warszawie. Butla, zbiornik, zawór, wąż, prądownica, urządzenie zapalające, gasidło — mówiła, wskazując na kolejne części miotacza. Jej wykształcenie w dziedzinie uzbrojenia było zawstydzające dla niejednego mężczyzny. A wiedziała znacznie więcej
— Granatniki, moździerze, długo by wymieniać. Czego potrzebujesz? — zapytała
— Ee... — Niemy się zakłopotał. Nie wiedział, o co poprosić, widząc tak pokaźny arsenał — Może... jakąś snajperkę i jakiś pistolet.
Polecam Mosin—Nagant M28. Dokładnie takiego samego używał Fin Simo Hayha, kiedy walczył z czerwonym ścierwem. Zresztą nie tylko on, wielu snajperów i strzelców wyborowych korzystało z tego — podeszła do ściany z karabinami snajperskimi i zdjęła M28 — Co do czegoś mniejszego, to myślę, że standardowy, izraelski Desert Eagle wystarczy, co? Jeszcze amunicja 7,62 do eMki i 9mm do Deagle’a. W porządku... — wzięła wszystko, co trzeba i Niemy był uzbrojony.
— To może pójdę ogarniać teren.
— Ja w tym czasie przygotuję coś do jedzenia i picia, zaopiekuję się tobą do powrotu tamtej dziewczyny, a potem razem spróbujecie coś poradzić na tych szatanistów, w porządku?
— Jasne, idę zająć pozycję.
Niemy snajper stał przy oknie jedną ręką trzymając karabin i opierając go o parapet, a drugą używał lornetki. Pole. Równina właściwie. Z lasu nikt nie wychodził. Bezpiecznie. Postał tak z pół godziny i do pokoju, w którym był, przyszła Asila, trzymając w ręku tacę z sushi i pałeczkami. Widocznie lubiła egzotyczne jedzenie. Po chwili przyniosła również wino.
— Chodź, co jakiś czas będziesz sprawdzał, jeść też musisz.
— No, dobra — zgodził się i zasiadł do jedzenia — pokaż mi tylko, jak trzeba trzymać te patyczki.
Asila pomogła mu ułożyć w odpowiedni sposób palce i po kilku minutach Niemy był już w stanie ich używać. Wziął kawałek ryby.
— Nie odgryzaj kawałków, jedz całe.
Nie do końca zrozumiawszy, połknął w całości. Z trudem przełknął.
— Wasabi? — zaproponowała.
Zaryzykował, zamoczył kolejny kawałek w sosie. Tym razem problemem było straszne pieczenie w ustach. Asila rozlała wino do kieliszków i podała mu. Po raz kolejny poczuł się, j akby postapokalipsa za oknem była tylko złym snem.
— Pójdę sprawdzić teren — oznajmił i tak zrobił. W tym czasie Asila dosypała mu czegoś niepostrzeżenie do wina.
Niemy wrócił, nikogo nie dostrzegłszy i wziął kilka łyków, patrząc na uśmiechającą się uwod zicielsko Asilę.
W drugiej chwili leżał już poobijany, nagi i związany na podłodze pokoju gościnnego. Podniósł głowę, która bolała go niemiłosiernie i zobaczył Asilę. W podobnym stanie do niego, tylko z wnętrznościami na wierzchu, leżącą w centrum pentagramu o promieniu dwóch metrów. Zmrużył oczy i uderzył głową o podłogę, nie mając pojęcia, co się stało.
*
Kilkanaście godzin wcześniej Ruda dotarła z powrotem do Santocka. Postanowiła sprawdzić sytuację pod ratuszem i ewentualnie poszukać jakiegoś szpitala, gdzie mogliby leżeć zranieni. Trochę gruzu spadło na ulicę, jeszcze się nim nie zajęli. Ludzie
zatrzymywali się na ulicy i rozmawiali między sobą. Nie miała nadziei na to, że znajdzie kogoś mówiącego po polsku, choć była taka opcja, ale wolała pospacerować po okolicy. Gdy po parunastu minutach nie znalazła szpitala, uznała, że może jednak warto kogoś zapytać.
— Dzień dobry?
— Dzień dobry — odpowiedział mężczyzna w dość zaawansowanym wieku.
— Wie pan może, co tu się stało?
— Zamachowcowi samobójcy udało się dotrzeć do sali z prezydentem. Oboje nie przeżyli, podobno widać to było od razu.
— A reszta? Ktoś przeżył?
— Tak, kilku przewieźli do gorzowskiego szpitala, chociaż niewielkie ponoć mają szansę. To naprawdę przykre, z tego, co wiem, jego synowie porozjeżdżali się po Polskich Pustkowiach, a tu w okolicy miał tylko córkę.
— Asilę...
— Dokładnie, tak się nazywa. Szczerze wątpię, by kobiecie pozwolili zająć tak wysokie stanowisko.
— Czemu pan tak myśli?
— Cóż... mamy do czynienia z oligarchią teokratyczną.
— W porządku, dziękuję panu bardzo. Miłego dnia!
— Bóg z panią!
Ruda pojechała czym prędzej do szpitala na Dekerta, gdzie mieli się znajdować ranni po ataku. Odnalazła odpowiedni oddział, dowiedziała się, co i jak. Było już dość późno. W sali zobaczyła trzy łóżka z obandażowanymi po poparzeniach żołnierzami. Jeden miał amputowaną lewą rękę. Drugi był cały, ale też się nie odzywał. Trzeci, najlżej ranny, nie spał i zauważył, że Ruda weszła.
— To ty... — wydusił z siebie.
Dziewczyna przyjrzała się mu, to był ten sam strażnik Ibrahima, który trzymał działko obrotowe. Bandaże, szwy. Nienaturalnie zmrużone oko i trochę wypalone włosy. Gniewny wyraz twarzy dziś ustąpił znużeniu i umęczeniu. Ibrahim nazwał go Khashm, pamiętała.
— Khashm, tak? Jak to się stało? — zapytała.
— Ten heretyk wdarł się do nas wkrótce po waszej wizycie. Akurat była pora modlitwy, więc Ibrahim poprowadził. Wtedy tamten innowierca przyszedł i zdetonował ładunki wybuchowe... My przeżyliśmy, ale był zbyt blisko Ibrah ima... Nie przeżył...
— Naprawdę mi przykro... Jesteś jednym z Upadłych, prawda?
— Fallen6. Skąd wiesz?
— Fallen33.
— Fallen33? Ach, tak, racja, rozmawialiście o tym... Uch — zabolały go szwy.
— Jak...
— Pozwól, że ja zacznę, ekhm — zakaszlał i kontynuował — dlaczego zostałaś trzydziestką trójką?
— Gdy usłyszałam o tych całych fallenach, właściwie poruszały mną dość egoistyczne pobudki. Sami mężczyźni? Elita? Enigmatyczna władza nad Polskimi Pustkowiami? Musiałam to sprawdzić. Sprawa z Zapomnianymi nie była zbyt przyjemna, ale ja przynajmniej zostawiłam celowo ślady, za co Ibrahim był mi wdzięczny, prawda? Później nikt już nie włamał się na forum.
— Myślę, że to raczej przez publiczną egzekucję Zapomnianych. Bardziej przez to, aniżeli prz ez twój pokaz umiejętności hakerskich.
— Może i. Tak czy inaczej, chciałam dotrzeć do tej elity. Do jakiegoś głównego centrum dowodzenia, czy czegoś, tak to sobie wyobrażałam.
— Ci, którzy przeżyli, są rozsypani po całych Polskich Pustkowiach. Odnalezienie ich byłoby dość problematyczne... Khy — zakaszlał znów — Podejrzewam, że gdy prezydent usłyszy, że należysz do nas, zapewni tobie, wam — dodał, przypominając sobie Niemego — godziwe warunki i w dostatku będziecie obserwować, jak ten kraj rośnie w siłę. Nie ma możliwości, żeby jakiś inny kraj się wybił w obecnych czasach. My o wszystko zadbaliśmy. Projekt „Atomowy schron” nawet pomimo lekkich zgrzytów zapewnił przetrwanie niewyobrażalnej liczby mieszkańców. Może coś inne kraje szykowały, na pewno, nie da się zaprzeczyć. Ale nie na taką skalę.
— Warszawa, tak? To ciekawy pomysł, bardzo ciekawy... — przyznała.
— Zadziwiające, jak szybko Gorzów się podniósł. Mam pewne życzenie, pomożesz mi?
— Zależy... o jakie życzenie chodzi?
— Chciałbym, żebyś zawiozła mnie do meczetu w Santocku...
— Cóż... — zaskoczyła się Dziewczyna — Dobrze, nie ma problemu, mogę to zrobić choćby zaraz. Nic ci nie będzie?
— Nie chodzi o to, żeby nic mi nie było... muszę tam pojechać... jak najszybciej...
Wykombinowała wózek inwalidzki, na którym łatwiej było przetransportować
Khashma na dół. Tam z małymi trudnościami, ale udało się włożyć go na przednie siedzenie auta. Ruda ruszyła. Po kilkudziesięciu minutach byli w Santocku. Gdy zauważyła meczet, zatrzymała się i podjechała najb liżej, jak tylko to możliwe.
— Pomóż mi... — powiedział Khashm. Im bliżej był meczetu, tym pewniejsze stawiał kroki — Zdejmij buty i zakryj włosy — polecił Rudej, po czym sam zdjął buty.
— Nie mam czym — odparła, zdjęła buty i poszła za nim.
Sala modlitewna pozbawiona była jakichkolwiek mebli. Na ścianach nie widniały obrazy, lecz fragmenty Koranu. Dla Rudej była to nowość, nie była nigdy w meczecie. Zwróciła uwagę na fontannę z czystą wodą, w której Khashm polecił jej umyć ręce i sam to zrobił, po czym padł na twarz w kierunku Mekki. Leżał tak kilkanaście minut, a Ruda się w niego wpatrywała, nie mogąc pojąć jego wiary. Po chwili poczuła niezbyt miły zapach. Zdała sobie sprawę, że właśnie tak chciał umrzeć.
Długi czas siedziała w samochodzie i rozmyślała o tym. Była noc. Uznała, że prześpi się trochę i wróci do Chwalęcic.
Niemy próbował oswobodzić się z więzów, ale został związany tak umiejętnie, że nie dawał rady. Postanowił poszukać w okolicy jakiegoś ostrego narzędzia, może ktoś, kto zrobił to Asili, zostawił narzędzie zbrodni gdzieś w pobliżu. Czołgał się jak groteskowa, wielka, brzydka gąsienica związana sznurem i przybliżył się do ciała. Cięcie poprowadzono od mostka w dół. Wygląd jelit sugerował podgryzanie i wylewanie zawartości. Żołądek, wątroba i serce leżały na podłodze. Smród sprawiał, że robiło się niedobrze. Nie było w okolicy niczego ostrego. Postanowił ruszyć do kuchni, gdy otworzyły się drzwi. Ruda krzyknęła, widząc, co się stało.
— Co tu się stało?!
— Zostałem odurzony, nie wiem... niedawno się obudziłem...
— Poczekaj, przetnę więzy — wyciągnęła sprężynowiec z kieszeni i prędko przecięła sznur.
— Poszukaj czegoś do ubrania i zwijamy się. Zakupimy zapasy i jedziemy do Warszawy.
— Do Warszawy?
— Tak. Do Warszawy. Wiesz, prezydent i te sprawy, mogą być zainteresowani Upadłymi.
Niemy poszedł na górę, do pomieszczenia, z którego celował. Zarówno snajperka, jak i ubrania były tam. Nie tylko jego, ale i Asili. Jej krzyżyk... Wziął go, a jego wzięła refleksja. Nie oddawał nigdy czci Bogu. Nie był nawet ochrzczony. A może był, tylko o tym nie wiedział? W końcu tak naprawdę nie znał rodziców. Słyszał co nieco o chrześcijanskim Bogu. Nie widział różnicy między nim a bogami wyznawanymi przez żydów czy muzułmanów. Doszedł do wniosku, że wszyscy czczą tego samego boga, a Ibrahim ma rację. A skoro Bóg jest wszechmiłosierny, kocha nawet tych, którzy w niego nie wierzą, tych, którzy mu nie oddają czci, nie modlą się do niego, nie odprawiają tych wszystkich rytuałów. Wrócił jednak do rzeczywistości. Co tu zaszło, mógł się tylko domyślać, bo coś kompletnie wyczyściło mu pamięć. Uznał, że szkoda by było nie skorzystać z arsenału w piwnicy, więc zszedł na dół, zapisał zapamiętane wcześniej hasło i wyniósł tyle amunicji, ile się dało, kilka karabinów i pistoletów, a także skusił się na lancę ognistą, miotacz ognia, miniguna i wyrzutnię rakiet.
— Myślisz, że samochód ruszy z tymi wszystkimi gratami? — zapytała ironicznie Ruda, widząc, jak ten tacha wszystko, zamykając następnie w bagażniku.
— Myślę, że skoro już tu jesteśmy, to możemy wziąć sobie wszelakie jedzenie, sama by nam dała, prędzej, czy później, prawda?
Wypchany po brzegi samochód jakoś ruszył. Kilka minut drogi ścieżką i z lasu wybiegł mężczyzna ubrany w elegancką, lecz groźnie wyglądającą szatę i twarzą przykrytą dziwnym, czerwonym nakryciem głowy. W ręku trzymał topór. Niemy wychynął z okna samochodu i zaczął strzelać z AK—47, które wziął z piwnicy. Kilka strzałów udało się oponentowi odbić, ale i tak dostał w klatkę dość mocno i upadł.
— Przyspiesz.
Z pośpiechem odjechali, przejeżdżając na pożegnanie kultystę. Za nimi biegło jeszcze kilku takich, uzbrojonych w dzidy, włócznie, a nawet halabardy czy miecze. Niemy strzelał bez wytchnienia, zabijając w końcu wszystkich z tamtej grupy. To jednak nie był koniec, bo drogę koło kościoła zablokował im oddział złożony z
kultystów dzierżących głównie pistolety, ale najpotężniejszy z nich trzymał miotacz ognia najprawdopodobniej niemieckiej konstrukcji.
— Stójcie! — zawołał — Albo spłoniecie w ogniu piekielnym!
— Kim jesteście? — zapytał Niemy.
— Lucyfer, Mammon, Asmodeusz, Lewiatan, Belzebub, Szatan, Belfegor...
— Dziwne imiona...
— ... dajcie nam siłę, by zwyciężyć naszych wspólnych wrogów!
Strzał z kałacha Niemego zakończył nędzny żywot kultysty. Reszta zaczęła strzelać z pistoletów, ale Niemy załatwił ich serią. Wtedy ujawnił się ten, który cały czas był ukryty pod tylnymi siedzeniami. Przyłożył jedną ręką nóż do gardła Rudej, a drugą pistolet do głowy Niemego. Musiał się podd ać.
— Idziecie ze mną.
Zmuszeni do zostawienia broni w samochodzie poszli razem z dziwnym facetem. Ten zaprowadził ich do jednego z domostw, gdzie czekały całe tłumy kultystów. W centrum uwagi był krwawy pentagram, na środku którego stał mroczny kapłan trzymający jedną ręką rytualny nóż, a drugą włosy ofiary, kolejnej młodej kobiety. Sądząc po rozwinięciu cech płciowych, nie osiągnęła jeszcze dojrzałości. Miała długie, brązowe włosy, delikatnie tłustą cerę i urodziwą twarz.
— Oto siódma dziewica, która doprowadzi nas do naszych panów, Lucyfera, Mammona, Asmodeusza, Lewiatana, Belzebuba, Szatana i Belfegora! Pokłońcie się przed ich chwałą! — a oni się pokłonili. Wtedy dostrzegł, że jego współwyznawca przyprowadził Rudą z Niemym. Dziewczyna obok kapłana drżała, a nogi się pod nią uginały. Rudą szczególnie ten widok przeraził. Kapłan przyłożył nóż do jej gardła, a ta ze strachu zmoczyła się. Krzyczała, kazała mu przestać. Wołała pomocy, ale wiedziała, że ona nie nadejdzie. Kapłan wbił jej nóż pod mostkiem i ciął w dół. Ruda i Niemy zamknęli oczy. Ofiara jeszcze żyła. Kapłan wbił ostrożnie nóż pod jej gardłem, uczynił otwór, włożył tam rękę i wyciągnął serce. Pozostali kultyści zawołali chóralnym okrzykiem zadowolenia. Upadła bezwładnie na kałużę krwi zmieszanej z moczem, martwy wzrok utkwiła w protagonistach, a po chwili upuszczone zostało na nią jej własne serce, dodatkowo rozbryzgując krew.
Ani Niemy, ani Ruda nie mieli broni... nie mieli, jak walczyć z tymi wszystkimi zwyrodnialcami... Wtem, do głowy Niemego wpadł dziwny pomysł. Wyciągnął z kieszeni krzyżyk Asili, który wziął wcześniej z jej domu.
— To krzyż Chrystusa! Uciekać! — zawołał ktoś w tłumie, który prędko się rozpierzchł, niektórzy zaczęli wyrzucać swoje topory i miecze, by czym prędzej uciec. Kapłan nie dowierzał. No bo czy można być takim idiotą, żeby bać się krzyża? Sam im to wmówił, że krzyż jest ich najgorszym wrogiem i mają się go wystrzegać. Ale nie przewidział takiej sytuacji.
Niemy podniósł katanę. Muszą je gdzieś wykuwać, bo wygląda na całkiem nową, jest w świetnym stanie. Długie na jakieś sześćdziesiąt centymetrów ostrze przeraziło kapłana, do którego Niemy coraz bardziej się zbliżał. Kapłan czym prędzej wbił swój rytualny nóż w ciało ofiary, po czym podniósł z ziemi sporych rozmiarów halabardę.
Dzięki temu będzie mógł trzymać przeciwnika na dystans. Ruda tymczasem pobiegła do stojącego przed domem samochodu, by wziąć pistolet. Walka między Niemym a kapłanem trwała. Kilka razy stal uderzyła o stal, ale nie trafili jeszcze w siebie. Unik, unik. Trafienie. Niememu udało się strącić maskę kapłana. To, co ujrzał...
To był Kierowca, którego spotkał na samym początku, tego dnia, gdy na nowo spotkał swoją żonę. Ten sam, który potem ich przyprowadził do Szefa. Ten, który przejął władzę po Szefie. Czy był na tyle sprytny, że zrobił ze swojej grupy bandytów kult, by mieć usprawiedliwienie dla swoich chorych sadystycznych dewiacji?
— Ty... — Niemy zamachnął się i przeciął kataną głowę przeciwnika. Nie mógł się też oprzeć, by pociąć resztę ciała.
Nie było mowy, by przeżył. Upadł tuż obok swojej świeżej ofiary.
— Miłego spotkania z Szatanem...
Ruda przybiegła, ale już na nic zdałaby się jej pomoc, kapłan demonicznego kultu nie żył. Niemy wziął jego rękę, zdjął rękawicę i ściągnął obrączkę. To była ta z wygrawerowaną liczbą „13”.
— Proszę — podał pierścionek żonie, a ona go założyła.
Przykra była śmierć tamtej młodej dziewczyny. Ruda uparła się, że trzeba ją pogrzebać. Zakopali zwłoki tuż przy domu, po czym wsiedli do samochodu i pojechali w stronę Gorzowa.
— To naprawdę smutne — zaczęła Ruda — wiesz, że tyle młodych kobiet ucierpiało w wyniku czyichś chorych fantazji usprawiedliwianych religią.
— Świat poniósł wiele takich ofiar na przestrzeni wieków. Z takim samym usprawiedliwieniem. A wiesz, znam taką fajną sztuczkę. Pomyśl o jakimś narzędziu.
— No wiesz, ja tu jestem wstrząśnięta tym, co widzieliśmy i przeżyliśmy, a ty mi jakąś sztuczkę?
— Czy to czerwony młotek?
— Nie, niebieski śrubokręt. Jak ty to robisz? Że cię nie rusza to?
— Nic nam nie jest. Co miałoby mnie ruszyć?
ziewczyna zdziwiła się nieco i zaniepokoiła.
— Nieważne. Odwiedźmy Grave’a, zanim wyruszymy, powinien być w swoim mieszkaniu w Gorzowie.