Wszyscy oniemieli. Dziewczyna krzyknęła mimowolnie, strażnicy zatrzymali się na chwilę, ale szybko wrócili do dalszej drogi.
Szef nie żył. Jego bogate w doświadczenia życie właśnie zostało zakończone przez ukochanego Rudej, który był chorobliwie zazdrosny.
Niechętnie wzięła walizkę z laptopem, wiedziała, że nie mają zbyt wiele czasu. Podążyła za panami w zbrojach niosącymi zabójcę.
Zdążyła polubić Szefa. Niemego kochała. Mimo rozterek, zawsze przeważała strona Niemego. Teraz sama nie była pewna. On zabił. On zabił człowieka i to człowieka, który okazał im taką pomoc! Nie mogła w to uwierzyć. Dlaczego? Czy mógł być aż tak zazdrosny?
Rozmyślania przysłoniły jej drogę i po chwili zdała sobie sprawę, że jest już w środku. Pomieszczenia wejściowe mogły kojarzyć się z jakimś futurystycznym dworcem. Ściany o niebieskawym odcieniu miały uspokajać. Ją wszystko teraz irytowało. Nie mogła znieść świa domości tego, co się przed chwilą stało.
Gdy weszła głębiej, zapomniała o zmartwieniach na chwilę, bo zobaczyła zwyczajnych ludzi. Normalnie ubranych. Były nawet dzieci! Bawiły się klockami czy jakimiś przedwojennymi figurkami. Ktoś miał nawet radio podłączone do kontaktu.
— Do you wanna change it? — dało się usłyszeć słowa piosenki Nine Inch Nails. Wszystko tu było takie, jak gdyby wojna nigdy się nie zdarzyła! To był fantastyczny widok! Ludzie rozmawiali żywo ze sobą, nawet się uśmiechali...
— Droga pani, proszę pozwolić zaprowadzić mi się do swojej kwatery — powiedział spokojnym tonem elegancki mężczyzna w szarym garniturze i niebieskim krawacie.
— No... dobra.
Zaprowadził ją do rozsuwanych drzwi na piętrze kwater mieszkalnych. Po rozsunięciu ukazał się jej pokój. Białe ściany, ciemna dwuosobowa kanapa. Dojrzała też szafy i zestaw spodni, koszulek, bluzek i bielizny. Miała nawet łazienkę, z której postanowiła niezwłocznie skorzystać, gdy tylko zakończy rozmowę.
— A co z...
— Jest w szpitalu. Ma osobne pomieszczenie, podejrzewają jakąś chorobę psychiczną.
— Psychiczną...?
To by wiele tłumaczyło. Niemota może być wywołana przez schizofrenię w niektórych przypadkach. Poczuła jakieś ukłucie współczucia. Odwiedzi go, jak tylko się odświeży.
— Dziękuję. Którędy do szpitala?
— Po wyjściu w lewo, do wyjścia z kwater mieszkalnych. Tam znajduje się drogowskaz, z łatwością pani znajdzie drogę do szpitala.
— Dziękuję panu bardzo. Mogę dostać chwilę dla siebie?
— Proszę bardzo. Miło mi, że mogłem pomóc.
Dziewczyna była zachwycona obsługą. No tak, względnie bogate miasto, więc mogło sobie pozwolić na dobrze wyszkolony personel. Zdjęła z siebie szmaty i spodnie. Chwilę zajęło jej wybieranie zestawu ubrań, jaki będzie jej najbardziej pasował. W końcu wzięła do łazienki czarną spódnicę i białą bluzkę, zaś bieliznę również w kolorze białym. Krople wody kapiące z prysznica były jak zbawienie.
Tak, jak gdyby wojny nigdy nie było.
W końcu ubrała się i wyruszyła do skrzydła szpitalnego. Tam zobaczyła, że jej chłopak leży z opatrzonymi ranami. Miał przytępione spojrzenie i powolnym ruchem głowy skierował ją w stronę dziewczyny.
— Dlaczego go zabiłeś? — zapytała z wyrzutem.
Mężczyzna na łóżku milczał, ona jednak wiedziała, że w końcu odpowie.
— On... — wydusił z siebie w końcu — zabił moją żonę...
Dziewczyna jakoś nie chciała w to uwierzyć. Chociaż czy wysilałby się tak bardzo, by skłamać? Zresztą, wcale nie musiał kłamać, dla niego rzeczywistość mogła być inna.
Poza tym, znała prawdę.
— Jak to się stało? — zapytała.
— Kiedy mieszkałem z nią, to było jeszcze przed wojną, on włamał się do nas i...
— Twoja żona zginęła po wojnie, kłamiesz...
— Skąd ty...
No tak. Wszystko zaczynało się układać. Nigdy nie spotykał się z rodziną żony.
Nikt jej też nie odwi edzał. Ale musiała mieć kogoś.
— Pozwól, że ci przypomnę — oznajmiła — twoja żona zmarła w szpitalu, zachorowała na raka płuc. Widząc, jak się męczy, nigdy nie miałeś chęci sięgnięcia po papierosa, prawda? Tak się składa, że w jej rodzinie praktycznie wszyscy byli palaczami. Wiem, bo wychowałam się z nią. Jestem jej siostrą.
— Skąd możesz to wiedzieć, skoro...
— Zanim umarła, zdążyła przekazać mi swoją obrączkę, chciała, żeby przyniosła mi szczęście. A wiesz, co było na niej napisane? Trzynaście.
— Trzynaście...
— Tak, właśnie tak. Nie zdawałam sobie sprawy, po co to wygrawerowała. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy wpisałeś hasło na forum. Wtedy wszystko zaczęło mi się układać w głowie. To ona należała do Upadłych, ty nigdy. To był jej pomysł, bo wiedziała, że możesz łatwo zapomnieć w razie, gdyby jej zabrakło.
— Ja naprawdę go widziałem, jak ją zabija...
— Nie kłam. Bezczelnie kłamiesz.
Mężczyzna zaczął przeraźliwie krzyczeć.
— Oddajcie mi ją! Oddajcie! Oddajcie! Zabrali! Oszukali!
Przybiegli do niego lekarze, by go unieruchomić, żeby przestał się rzucać. A Dziewczyna stała i patrzyła na to. Poczuła się skrzywdzona. Okłamana. On był tylko zazdrosny. Ale też chory. Czy to nie jest okoliczność łagodząca? Przez całą noc nie dawało jej to spokoju.
— Zabij się — słyszał w nocy. Nie mógł określić, skąd pochodzi głos — Nienawidzi cię. Zabij się, jesteś beznadziejny.
— N—nie...
— Nie wróci. Jesteś skończonym kretynem.
— Wróci, na pewno.
— Mylisz się. Lepiej się zabij. Od razu.
— Nie...
— Zabij się...
Nie mógł zasnąć. Całą noc dokuczał mu ten głos. Nie wiedział, do kogo należy i czy słyszy go naprawdę, czy to tylko wytwór jego chorej wyobraźni.
Bandyci przeszukali całe miasto w poszukiwaniu Szefa. Dotarli na Plac Grunwaldzki, znaleźli samochód, którym jechał. W końcu dojrzeli też ciało. Uznali, że zginął w walce z mutantami, których kilka trucheł było nieopodal. Zdziwił ich brak niewolników, może zostali zjedzeni, albo coś. Wybrali nowego herszta ich gangu. Uznając, że nic ciekawego nie może ich tu już spotkać, a zagrożenie ze strony mutantów jest zbyt wielkie, wyruszyli na południowy wschód, w stronę Poznania. Mutanci zaś splądrowali miasto i nie znalazłszy tego, czego szukają, ruszyli na północ. Teraz miasto było opuszczone. Zarząd schronu zarządził zwiad, bo czujniki ruchu dawno nikogo nie wykryły. Szczęśliwie okazało się, że miasto jest bezpieczne, na zmutowane formy życia natknięto się w pobliskich lasach, ale nie byli tak groźni jak ci humanoidalni mutanci. Poziom promieniowania uznano za niezagrażający ludzkiemu życiu. W niedługim czasie Gorzów stał się znaczącym miejscem na mapie Polskich Pustkowi. Nawiązano porozumienie z Santockiem, Chwalęcicami i innymi pobliskimi miejscowościami. Handel kwitnął. Używano przedwojennych złotówek, a gdy przybyli podróżnicy z południa, wprowadzono do obiegu także żetony. Prędko znaleźli się sponsorzy, dzięki którym zaczęło funkcjonować przedwojenne kasyno stylizowane na czasy prohibicji w USA. W niewiarygodnie szybkim czasie miasto znów tętniło życiem. Strategiczne położenie sprawiało, że najmniejsze zagrożenie można było dostrzec z daleka i wysyłając oddział zbrojnych łatwo można było sobie z tym poradzić. Karawany z innych miast zapewniły zaopatrzenie. A co z Niemym i Rudą?
Przeniesiono go na powierzchnię. Ona bywała u niego praktycznie codziennie. Zdrowiał razem z miastem. Ostatecznie zostały mu blizny, a zaawansowana medycyna nie zmusiła go do długich miesięcy rehabilitacji.
Z każdym dniem coraz bardziej była przekonana, że może mu wybaczyć. Mimo to, bała się, że gdy wystąpi kolejny epizod choroby, jej samej może się coś stać. Na szczęście teraz mógł już mówić. Zdarzały im się ciche dni, ale z czasem rozmawiali coraz częściej.
— Turcy w Niemczech. Turkowie — powiedział tak znikąd.
— Co Turkowie?
— Nic, właśnie sobie zdałem sprawę, że to dlatego na zachodzie Polskich Pustkowi znalazło się nagle tylu Arabów. Jeszcze przed wojną mówiło się o tym, że więcej jest w Niemczech Turków niż Niemców.
Gdy wspomniał o Arabach, ją olśniło.
— Wyruszmy do Abdullaha. Pamiętasz, ten bogaty Arab, o którym mówił Szef.
Mieszka w Santocku, to stosunkowo niedaleko...
— Chcesz go zapytać o Upadłych, prawda?
— Tak. To może być ważne. Tu może chodzić o powrót Polski do dawnej świetności.
Tego wieczora włączyła laptopa. Wydawało się jej, że wywołałby niemałą sensację, więc korzystała z niego po kryjomu. Postanowiła poczytać archiwa na forum dotyczące przeszłości i teraźniejszości. Jakiś względnie stary temat. „Uwaga na Zapomnianych”
„Na ulicach można spotkać ludzi stojących w opozycji do Upadłych. Zapomnieni to hakerzy, którzy ukradli silnik strony i stworzyli jej własną wersję. Próbowali włamać się na forum i zrobić przekierowanie na własną stronę. Nie należy wierzyć w to, co piszą! Adres tej strony to pur3$t+rth.com. Nie należy na nią wchodzić pod żadnym pozorem! Jest zawirusowana, przede wszystkim są to keyloggery i trojany.” Napisany przez Fallen10.
Późniejszy post, również należący do Fallen10 głosił: „Z przyjemnością zawiadamiam, że Zapomnieni zostali skazani w uczciwym procesie. Zostali oskarżeni o włamania, kradzież danych, podżeganie do morderstw na tle rasowym i propagandę antyarabską. Nie udało im się udowodnić zabójstw na kilku naszych świętej pamięci kolegach. Niech chroni nas Allah.”
Niżej było jeszcze kilka postów w stylu „Bogu niech będą dzięki” „Wspaniale, należało im się” pisanych przez Upadłych o różnych numerach. Stwierdziła, że ich nazwa nijak się ma do charakteru grupy, jaką reprezentują. Postanowiła poszukać czegoś o Santocku.
„Niebezpieczeństwo w Województwie Lubuskim wzrasta. Prezydent Republiki Autonomicznej Santocka, Abdullah Laballah, buduje schrony w promieniu dwustu kilometrów”. A zatem postanowili zrobić sobie w Polsce kolonię... a nawet nie kolonię, samozwańcze państewko.
„Z satysfakcją informuję, że do Santocka będą kursować autobusy. Linię 128 wykupił Prezydent Republiki Autonomicznej Santocka. Odjazdy o godzinach: 5.30, 6.35, 8.50, 12.10, 14.00, 15.05, 16.10, 17.15, 20.15 oraz 22.40 w dni powszednie, zaś w niedziele i święta...” Przerwała. Autobusy?
„Nie ma mowy o realizacji planów o ponownym starcie linii 128. Teraz w tamtym rejonie kręci się zbyt wiele bandytów. Dopóki nie zostanie wydane rozporządzenie o zgodzie na pacyfikację, nie wznowimy połączenia z Gorzowem.” Fallen16.
W końcu uznała, że warto poszukać czegoś o samym prezydencie. Wpisała w wyszukiwarkę na stronie jego imię i nazwisko i pierwsze, co jej wyskoczyło, to temat o nazwie „Prezydent Laballah nie żyje.”
No tak, prawie by zapomniała. Nie będą mieli szansy na rozmowę z nim. Ale napisali, kto przejął po nim władzę.
„Drogi syn Abdullaha Laballaha, Ibrahim Abdul Muhammad bin Laballah, przejął władzę po swoim świętej pamięci ojcu. Spotkanie z nim odbędzie się...”
— Załatwisz samochód? — zapytała — Uznałam, że jednak nic lepszego nie możemy zrobić. Trzeba porozmawiać z synem pierwszego z Upadłych.
— To on nie żyje?
— Nie, już jakiś czas. Władzę przejął jego syn, Ibrahim.
— Ibrahim...? Mhm — przytaknął, po czym zamknął oczy i po paru chwilach zasnął.
*
Rankiem spakowali się, ale Niemy rozmyślał, bynajmniej nie nad tym, co pakuje do plecaka czy bagażnika. Odkąd usłyszał, że to siostra jego żony, nie dziwiło go, że jest tak do niej podobna. Wydawało mu się to zbyt wielkim zbiegiem okoliczności. Nadal wierzył, że została zastrzelona przez Szefa i jego ludzi.
Ruda uznała, że poprowadzi. Ukłuło ją nagłe poczucie winy, że imię, które wyjawiła ukochanemu, nie jest prawdziwe.
Droga przebiegała w miarę spokojnie. Sprawdziła wcześniej dokładnie trasę, więc nie zgubią się. Im bliżej było Santocka, tym częściej dało się zauważyć bliskowschodnie motywy czy architekturę. Kopuły występują na całym świecie, ale u nikogo innego nie są tak charakterystyczne. Santocko było zamieszkane głównie przez Arabów, gdzie niegdzie dało się dostrzec ludzi o bardziej europejskiej urodzie. To była już wiosna, więc zaczynały zdarzać się upały. Taki też był dzisiejszy dzień. Słońce paliło w oczy. Można było odnieść wrażenie, że pojechało się na Bliski Wschód. Wierni wchodzili do meczetu. Dziedziniec na planie kwadratu otoczony był rzędem kolumn. Nie dało się nie zauważyć również smukłych, strzelistych minaretów.
— Zatrzymamy się i spytamy kogoś o drogę do Ibrahima?
— W porządku.
Tak też zrobili. Podjechali do pierwszego napotkanego człowieka wyglądającego jak najbardziej polsko.
— Dzień dobry, wie pan może, jak dojechać do prezydenta miasta?
Facet zmieszał się. Miał ciemne, niezadbane włosy i o dziwo, nie był zbyt opalony.
Nerwowo trzymał swoją walizkę i przekładał ją z ręki do ręki.
— To będzie prosto i w lewo. Ulica Żniwna. Może stąd nie widać, ale stamtąd już będzie łatwo zauważyć — jego ton głosu był niepewny, sprawiał wrażenie zdenerwowanego — A po co wam prezydent? Czemu do niego jedziecie?
— Mamy pewną ważną sprawę.
— Och, ja też mam. Idę w tamtą stronę, podrzucicie mnie?
Para wymieniła spojrzenia i zgodzili się. Jechali powoli, uważając, by nikogo nie potrącić.
— Nazywam się Kacper — przedstawił się nieznajomy — Mam parę dokumentów dla prezydenta.
— My musimy z nim porozmawiać — i wcale nie mieli ochoty zdradzać mu imion. W razie nacisku powiedzą fałszywe.
— Ta... Co sądzicie o islamizacji Europy? I teraz już też Polskich Pustkowiów. Jo, w Santocku człowiek czuje się jak w Mecce. Rozpanoszyli się po Prusiech, to i tu tera próbu ją, nie!
— Jesteś z Poznania, czyż nie? — słusznie zauważyła Ruda.
— Ależ bez niczego! Mam trochu fefry na tych muzumaninów. Nie myślita, że mogą wszytko powysadzać?
— Jak widać, potrafią żyć w zgodzie z innymi... Ja tam nic do nich nie mam. A co wiesz o prezydencie?
— Zawsze wystrojony jak ośpic, pyszny i chciwy. Tylko kolejna menda żyjąca za brzdęk podatników. Macie może ćmiki?
— Że co? — zdziwił się mężczyzna, dla którego ta rozmowa brzmiała co najmniej dziwnie.
— Nie, nie mamy — oznajmiła Ruda — Kacprowi chodzi o papierosy. Jesteśmy. Wysiedli i mieli przed sobą wcale niemały budynek, łączący w sobie elementy architektury zarówno wschodniej, jak i zachodniej, bardziej nowoczesnej. Nie widzieli jeszcze czegoś takiego. Sprawiał wrażenie nietrwałego, musiał więc zostać wybudowany już po wojnie. Wiele szklanych okien. We wnętrzu pracowali bądź obijali się urzędnicy. Nadszedł czas, by wejść do środka.
— Winda. Siódme piętro.
Jadąc do góry dało się dostrzec piękne malowidła naścienne przedstawiające głównie zwierzęta, modlących się mężczyzn, często umiejscowionych w bogatych ogrodach. Motywy roślinne przeważały, gdzie niegdzie dało się zauważyć zaskakujące abstrakcyjne motywy geometryczne. Z początku postacie wyglądały prymitywnie, im wyżej się jednak jechało, tym były bardziej realistyczne. W końcu dojechali na siódme piętro. W islamie liczba siedem miała szczególne znaczenie. Pielgrzymi musieli obejść siedem razy Kaabę w Mekce, siedmiokrotnie wykrzykując słowa chwalące Allaha i trzykrotnie obrzucić Szatana siedmioma kamieniami. Mieli też siedem niebios, siedem piekieł, siedem grzechów głównych i siedem aspektów Koranu. Prawdopodobnie od nich wziął się frazeologizm „być w siódmym niebie”.
Doszli do wniosku, że są w korytarzu okrążającym okrągłą salę. W środku musi być Ibrahim.
— To przyjdzie tu. Nu dalij, nie żmudźcie czasu. Wy na sam pierw — zachęcił ich do wejścia Kacper.
Jeśli malowidła po drodze tutaj nazwać pięknymi, to trudno znaleźć odpowiednie słowo na te, które znajdowały się wewnątrz sali. Oślepiająca prawie białość biła ze ścian, na których subtelnie wymalowano idealne kształty. Siedmiu strażników chronionych białymi pancerzami, każdy dzięki swojemu pięknu mógłby zostać eksponatem w jakimś muzeum. Dwóch najbliżej stojących trzymało Steyry, dwóch snajperów przy oknie Scouty, dwóch obok Ibrahima kałachy, a jeden, tuż przed nim, uzbrojony był w działko obrotowe. Sam Ibrahim wyglądał tak, jak można było sobie wyobrażać bogatego Araba. Biała szata z kieszeniami i czarno -biała arafatka.
— Khashm... — zawołał gestem faceta z działkiem, szepnął mu kilka niezrozumiałych słów po arabsku i ten podszedł do pary protagonistów, okrążył ich i stanął za nimi. Gdy poruszyli się do przodu, on także. W porządku, nie mają złych zamiarów.
— Śmiało, podejdźcie — zaprosił ich Ibrahim już po polsku.
— Emm... dzień dobry.
Dzień dobry. Herbaty?
Poprosimy.
— Słucham zatem, co sprowadza was w moje skromne progi.
— Interesuje nas forum założone przez pańskiego ojca, pokój jego duszy.
Cały czas rozmawiała z nim Ruda. Jej chłopak czuł się tu dziwnie.
— Skoro o nim wiecie, któreś z was, albo oboje, musi należeć do Upadłych. Mogę spytać o numer i hasło?
— 33. Hasło: 13.
Arab wrócił do biurka i wstukał login i hasło.
— Zgadza się. Tak spytam, które z was jest 33?
— Ja jestem — przyznała dziewczyna. Jej ukochany nieco się zdziwił, ale cóż, zawsze wydawała mu się niezłą aktorką.
— Ach, teraz już kojarzę. To niebywałe, że przychodzisz tu po tym wszystkim, ale jestem ci wdzięczny.
Teraz czarnowłosy zupełnie się zmieszał. On może ją kojarzyć? I z czego? Herbata była gotowa, cała trójka otrzymała po filiżance. Ostrożnie wziął pierwszy łyk. Była jeszcze gorąca, ale już dało się wyczuć bardzo słodki smak.
— Dzięki tobie mojemu ojcu udało się dojść do tego, w jaki sposób Zapomnieni złamali zabezpieczenia forum.
Wtedy wypowiedział imię, po którego usłyszeniu Niemy zamarł. To imię, które usłyszał... nosiła jego żona...
— Ty... cały czas to byłaś ty? — zapytał z wyrzutem — Jak to możliwe? Przecież Szef cię zabił...
— Musiałam się tobą zaopiekować. Twoje obsesje były bardzo groźne dla otoczenia. Boję się, co teraz będzie... — zdenerwowała się trochę na Ibrahima, że zdradził tak ważny sekret.
Teraz sobie przypomniał. Kierowca, który zabrał ich oboje, miał na palcach dwie obrączki. Druga należała do jego żony i to była ta z hasłem... Niezły znalazła sposób, żeby sekret nie przepadł. Ale teraz przychodzi tu i gawędzi z Ibrahimem, jak ze starym przyjacielem. Do tego wiedzącego o jej tożsamości, a on sam nie wiedział...
— Nie miałam sumienia, żeby cię opuścić. Ale nie mogłam być z tobą jako ja... Przyzwyczaiłeś się do mnie tak mocno, że nie dopuszczałeś żadnego innego mężczyzny ani kobiety do mnie. Byłeś gotowy mnie więzić... — Nie, to nieprawda... Kłamiesz... kłamiesz!
— Tak było... zdarzały ci się pobicia spowodowane tą chorobliwą zazdrością. Ale przed Szefem nikt przez to nie zginął... Postanowiłam zniknąć na jakiś czas, ukryć się z rodziną... Owszem, miałam do niego wyrzut, że pozbawił mnie jej, ale to nie był jego rozkaz. Sam widziałeś jego ludzi, niepohamowani sadyści. Ukarał ich potem.
— To niemożliwe, że jesteś nią... Nie jesteś, podszywasz się, tak, na pewno, to...
Wszystko przerwał głośny odgłos otwieranych drzwi. Kacper wszedł bez pukania. Strażnicy Ibrahima wycelowali w niego broń. Ten, jak gdyby nigdy nic, pomimo arabskich ostrzeżeń pod jego adresem, podszedł do pary, zbliżył się i szepnął:
— Koniec. Musicie stąd wyjść, muszę pogadać sobie z Ibrahimem.
— Nie możemy, musimy spytać go o jeszcze kilka rzeczy.
— Dziesięć minut — oznajmił Kacper, mruknął pod nosem jakieś przekleństwo i wyszedł. Wszyscy się zdziwili, ale Dziewczyna postanowiła kontynuować rozmowę z prezydentem Santocka.
— Jak to było z tymi schronami? Czemu nie znalazło się miejsce dla wszystkich?
— Szczerze mówiąc, trudno powiedzieć. Opracowywane były różne projekty i wybudowano tyle schronów, by pomieścić ilość ludzi prognozowaną na określony rok. Wiadomo, że mogły być jakieś błędy w obliczeniach, no i oczywiście nie każdy musiał zdążyć. Było to bardzo drogie przedsięwzięcie, dlatego Projekt Atomowy Schron obejmował tylko dwanaście schronów.
— Zwykłym ludziom nigdy nie było dane przeżyć apokalipsy. Tak naprawdę zapewnione miejsce mieli tylko bogaci i wpływowi, czy nie mam racji?
— Cóż... Tak, tak właśnie było. Stawki były bardzo wysokie, co bardziej możni wykupywali prywatne schrony, jak na przykład ja.
— Jak do tego wszystkiego mają się Upadli? Po co ta cała konspiracja?
— Muszę przyznać, że nie wszystkim mój ojciec dzielił się z nami. Podejrzewam, że chciał, by tylko jego ród przetrwał, co było niezbyt mądre, żeby nie powiedzieć głupie. Wiadomo, że nie wszyscy są zaufani i informacje krążyły gdzieś po eterze. Dwóch hakerów, gdy dowiedziało się o forum dostępnego jedynie dla elity, postanowiło zrobić własną wersję strony. Wykradli informacje, wykorzystali nasz silnik. Rozdawali loginy i hasła w charakterze zdrapek na ulicach różnych miast. Niektórzy ludzie mieli dostęp do internetu, to wchodzili. Dowiadywali się tam o tym, urządzano różne protesty, strajki, ale po egzekucji Zapomnianych wszystko ucichło, nikt nie chciał skończyć tak, jak oni. Także wydaje mi się, że nie chodzi o nic innego, jak po prostu elitarność, żeby zwykły plebs nie miał szansy na poznanie lokalizacji schronów, w ten sposób bandyci mogliby dawno wszystkich wykończyć.
— Teraz zdajesz się ich nie obawiać.
— Kto ci teraz skonstruuje bombę? Bo podejrzewam, że żadne już nie zostały. To jedyna rzecz, której mógłbym się obawiać, mając moje imperium wiernych żołnierzy...
No i Allaha.
— Wierzysz w niego nawet po apokalipsie?
— Czemu miałbym nie wierzyć? On daje mi siłę każdego dnia, nadaje życiu każdego wierzącego muzułmanina sens, popycha do przodu, do działania. Czyż nie jest inaczej? A ty, czy ty wierzysz?
— Hmm... poszukuję.
— To twój wybór, jakiego boga wybierzesz, ale w moim mniemaniu tak naprawdę wszyscy wyznajemy tego samego, jedynego i wszechmogącego. Zbliża się czas modlitwy. Myślę, że w poszukiwaniu odpowiedzi powinniście udać się do Chwalęcic. To nie aż tak daleko, pozwólcie, że zaznaczę to na waszej mapie. Moja córka, Asila tam mieszka. Spędzała z dziadkiem bardzo dużo czasu. Ja już byłem dorosły, możliwe, że paru interesujących rzeczy zdążyła się od niego dowiedzieć.
Nie mamy mapy, ale mamy laptopa.
Traficie bez problemu, jadąc przez Kłodawę do Gorzowa na pierwszym skrzyżowaniu skręcacie w prawo. Naprawdę prosta droga, nie zgubicie się.
— Dziękujemy ci, Ibrahimie. Do zobaczenia.
— Do zobaczenia, niech Allah ma was w opiece.
Gdy wyszli, Ibrahim zaczął mówić do swoich strażników coś po arabsku.
Przygotował dywan i Koran. Uniósł ręce kciukami w stronę twarzy i powiedział:
— Allahu akbar.
Zaczął czytać w języku arabskim werset.
— „Kiedy niebo się rozerwie i będzie posłuszne swojemu Panu, a tak uczynić należy; Kiedy ziemia będzie wyrównana i wyrzuci to, co jest w niej i stanie się opustoszała, będzie posłuszna swojemu Panu, a tak uczynić należy... (84:1—5)”
Kacper otworzył drzwi. Wszyscy byli zajęci modlitwą, więc ten podszedł do Ibrahima. Wiedział, co się stanie.
Wybuch na szczycie ratusza wywołał niemałe poruszenie na dole. Także wśród wychodzących dopiero co Rudej i Niemego.
— Co to było?! Widziałaś to?
— Co prawda mogę się tylko domyślać... Żałuję, że nie zareagowaliśmy w porę...
Kacper... Pamiętasz, on miał walizkę.
— Myślisz, że w tej walizce były materiały wybuchowe?
— Tak. Do tego niezbyt pochlebnie wypowiadał się o Arabach. To chyba jasne... Nim się spostrzegli, wokół nich był tłum tutejszych stróżów prawa ubranych w stylizowane na zachodnie niebieskie uniformy i uzbrojonych w pospolite kałasznikowy i celowali w nich.
— To nie my...
Ich broń została w samochodzie.
— Niby jak mamy w to uwierzyć? — zapytał gniewnie jeden z policjantów znający język polski.
Jeden z pozostałych powiedział do niego coś po arabsku i wygonił gestem dłoni parę. Grupa policjantów wbiegła do budynku i po schodach próbowali dotrzeć na miejsce wybuchu.
— Mam nadzieję, że Ibrahimowi nic nie jest... — zasmuciła się Ruda.
— Też mam, ale jedźmy już do Chwalęcic — nie ukrywał wyrzutów. Był zły.
— Nie wściekaj się na mnie, no! Musiałam tak zrobić, bo bałam się o swoje zdrowie!
— I co, teraz też się boisz?
— Tak... nie wiedziałam, jak się zachowasz, gdy się tego dowiesz...
— Myślisz, że bym cię skrzywdził?
Siadła za kierownicą i się nie odzywała przez prawie całą drogę.