Stukot jej butów odbijał się echem w pustych, ciemnych korytarzach, gdy wbiegła na główny hol. Była pewna, że udało jej się zgubić napastnika, który nie był z tego świata, ale serce wciąż biło jej tak mocno, jakby lada chwila miało wyrwać się z piersi. Złapała się za ramię, które piekło od rany, ale nie miała czasu na myślenie o bólu. Potrzebowała chwili wytchnienia, ale zaledwie parę sekund wystarczyły, by usłyszała ponownie ten charakterystyczny stukot... Tym razem brzmiał jak zbliżająca się nieubłagana śmierć.
Ukryła się za oparciem kanapy, wstrzymując oddech. Światło latarni, które przenikało przez okno, rzucało strzępy cieni na ścianach, a ona w milczeniu wpatrywała się w postać, która weszła do pomieszczenia. Stała tam, w pełnym milczeniu, jakby zapominając o samej sobie. To nie była Marta. Twarz była zniekształcona, z jej ciałem działo się coś niepojętego. Cienie rozlewały się wokół niej, rozmywając rysy jak zła wola samego koszmaru. I to coś – te manekine o sztywnych ruchach – było wprost nie do uwierzenia.
Postać stała całkowicie nieruchomo, a Angelika nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko to tylko wytwór jej zmęczonego umysłu, ale to, co się działo, było
o wiele gorsze. Nagle postać zniknęła w cieniu, a Angelika poczuła, jak jej serce bije mocniej, gdy dostała szansę na ucieczkę.
Wybiegła z akademika jak opętana, nie patrząc na nic. Zbiegła po schodach, pędząc jak na oślep, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo wyczerpana jest. Wybiegła na zewnątrz, w noc, która była zimna i martwa. Gdzie byli wszyscy? Czemu nikt jej nie słyszał? Dlaczego nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc? Próbowała krzyczeć, ale jej głos zamarł w gardle, zamarznięty przez strach.
Przebiegła przez bramę, zatrzymując się, by rozejrzeć się dookoła. Ciemność otaczała ją z każdej strony, a cisza była tak gęsta, że czuła, jakby mogła ją poczuć na skórze. Zatrzymała się nieświadomie w kierunku parku, w miejsce, które wydawało się jej znajome, a jednocześnie obce. Przypomniała sobie chwilę sprzed kilku godzin, jak tu siedziała, wpatrując się w fontannę.
Tam... Zamarła. Dostrzegła ją – Martę.
Siedziała na marmurowym murku fontanny, twarz zasłoniętą cieniem. Zatrzymała się w pół kroku, jakby nie wierzyła własnym oczom. Czuła się, jakby coś z tego świata jej uciekło, a to, co teraz widziała, było tylko złudzeniem. Marta odwróciła się w jej stronę. Uśmiechnęła się niepewnie, jakby nie mogła uwierzyć, że zobaczyła Angelikę.
- A... Angie? – Jej głos był dziwnie drżący, cichy, jakby była niepewna, co się dzieje. – Szukałam cię. Zmartwiłam się, że nie wróciłaś.
- Ja... coś odkryłam... – Angelika próbowała mówić, ale miała wrażenie, że jej głos wzbiera w gardle, dusząc ją w środku. Łzy napływały jej do oczu. Marta wyglądała na zwykłego człowieka. Przypadkowo zauważyła krew na jej ciele – była poraniona, ale wciąż żyła. Zbliżyła się nieco, rozumiejąc, że chyba nie miała innego wyboru, jak tylko zaufać koleżance, choć w jej sercu panował niepokój.
- Co ci się stało? – Wrzasnęła Marta, dostrzegając blizny na jej ramieniu.
- Skąd tyle krwi?!
- Coś, co wyglądało jak ty... zaatakowało mnie, ale to nie mogło być człowiek... – Angelika syknęła, czując ból w każdym słowie. Drżała, mimo że adrenalina ciągle ją trzymała w napięciu.
-Widziałam coś... coś nienaturalnego... coś, co nie może istnieć!
Marta stanęła przed nią, jej twarz teraz była tak blada, że wyglądała, jakby była wyrwana z jakiegoś mrocznego snu. Wszystko wokół nich zdawało się być martwe.
Jej ręka drżała, a jej oczy – pełne przerażenia – patrzyły w stronę Angeliki, jakby widziała coś, czego nie chciała widzieć. Zatrzymała się, wskazując za plecy swojej koleżanki.
I wtedy Angelika to zobaczyła. Na ciemnym tle, gdzie kiedyś powinna być normalna przestrzeń, wyłoniła się istota. Była to ONA – ta, której nie chciała zobaczyć.
Oczy czarne, bez duszy. Poruszała się, jakby była sztucznym bytem, niczym z komputerowej gry. To nie była Marta. Nie była nikim, kim mogła być.
A mimo to... czuła, że ta istota, chce tylko jej.
Nie miała czasu na strach. Poczuła już tylko, jak powietrze zamarza.
Wciągnęła oddech, próbując zrozumieć, co się stało. W jej oczach mignął już tylko jeden obraz: jej własna głowa, oddzielająca się od ciała w zwolnionym tempie. Potem już była cisza.
Ciało upadło na ziemię, rozlewając krew po trawie, ale Marta stała tam, jakby już nie istniała, jakby wszystko, co się wydarzyło, nie miało znaczenia. Ciemna postać podeszła do niej, a w ręku trzymała coś, co wyglądało jak niepokojąca porcelanowa lalka. Delikatnie ją wyciągnęła w stronę Marty, jakby chciała dać jej coś, czego nie miała.
„Zranili…” – powiedziała cicho, ale słowa, choć pełne spokoju, brzmiały mrocznie, jakby wydobywały się z samego wnętrza mroku. Głos nie był ludzki, nie brzmiał jak nic, co mogła rozpoznać. A jednak Marta poczuła coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć – jakby istota, która stała przed nią, nie chciała jej skrzywdzić, a jedynie... coś jej pokazać.
Zatrzymała się w miejscu, jej serce biło tak głośno, że słyszała tylko swój oddech, przytłumiony strachem. Nie wiedziała, co czuć – strach czy ulgę. Każda cząstka jej ciała była napięta, gotowa do ucieczki, ale jednocześnie przyciągała ją tajemnicza obecność istoty.
Nie chciała patrzeć na martwe ciało Angeliki, nie chciała patrzeć na to, co się wydarzyło, ale nie potrafiła oderwać wzroku od tego, co miało miejsce teraz.
Marta poczuła, jak coś zimnego przeszywa ją na wskroś, ale nie było to bolesne.
To uczucie wcale nie było wrogiem – raczej zbliżającym się cieniem, który wypełniał powietrze wokół niej. Zatrzymała wzrok na mrocznej postaci, trzymającej lalkę. Ta istota nie była groźna, choć z każdym jej ruchem Marta miała wrażenie, jakby znajdowała się w centrum koszmaru, który wydobywał się z jej najgłębszych lęków. Co to było? Kto to był? I dlaczego miała wrażenie, że wszystko, co się wydarzyło, nie było przypadkiem?
Zamiast poczuć przerażenie, poczuła dziwną mieszankę smutku i współczucia.
To coś, co stało przed nią, nie chciało jej zniszczyć. Było tylko cichą obserwatorką, a może kimś, kto nie potrafił wyjaśnić swoich działań. Marta zacisnęła usta, czując jak łzy napływają jej do oczu, ale nie chciała płakać. Nie chciała być słaba. Po prostu stała, patrząc na tę istotę, która teraz wyciągała rękę
w jej stronę, z lalką w dłoni.
„Nie mogłam cię uratować…” – pomyślała, patrząc na porcelanową figurkę, która z każdą chwilą stawała się bardziej realna, jakby sama przyciągała uwagę Marty. To była część tego, czego nie rozumiała, a jednocześnie miała wrażenie, że w tym momencie każda odpowiedź była bez znaczenia.
Zatrzymała się, wstrzymując oddech, czując, jak jej ciało wciąż drży, ale coś w jej sercu pękło.
To nie była walka, to nie była wojna. To była chwila, w której nie miała pojęcia, jak dalej żyć, jak dalej rozumieć to, co się dzieje.
„Zranili…” – słowa padły cicho, ale były pełne jakiejś wewnętrznej mocy. „Zranili…” – powtórzyła w myślach. Ostatni raz usłyszała głos babci w swojej głowie, mówiące jej słowa
„One zawsze mają tendencje do złych czynów , ale chcą tylko bronić tego, kto w je wierzy” - I teraz to zrozumiała.
Ostatni raz spojrzała na istotę, na to, co pozostało z jej przyjaciółki. Na to, co czekało ją w tej ciemności. I poczuła dziwną ulgę. Przerażenie i...ulgę. Bo od teraz wie, ze nie jest już Sama.
A jej nowy towarzysz, zawsze będzie obok.