Minęło parę nocy, nim nastał Weekend. Imprezowe miasto często żyło nocami, więc nic dziwnego, ze i tego dnia parę osób szło na zabawy zakraplane alkoholem – i nie tylko.
Sandra, blondynka o beztroskim usposobieniu, nie przepuściła okazji, by zaszaleć na jednej z takich imprez. Noc minęła jej szybko, a alkohol już szumiał w głowie. Wracała sama. Daleko nie miała,
a była świadoma otoczenia, więc nie bała się specjalnie iść pustą ulicą.
Może był to błąd, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co stało się ostatnio z jej bratem.
Sam jednak był sobie winien.
Mieszał się w ciemne interesy, zaczepiał ludzi. Mimo to żałoba jeszcze jej nie minęła.
Pogrzeb się odwlekał przez sekcję zwłok i inne formalności. Sandra zawsze udawała twardą, ale teraz, idąc samotnie, pozwoliła sobie na łzy tęsknoty i złości. Może też alkohol zrobił swoje.
Skręciła w mniej uczęszczaną aleję – cichociemny skrót, dzięki któremu mogła uniknąć dłuższej drogi między osiedlami. Wtem usłyszała szmer i łomot od strony śmietników, jakby przewróciły się kubły. Niepewnie zrobiła krok w przód, by sprawdzić, co się stało, ale ku jej zaskoczeniu wszystko było na swoim miejscu. Śmieci leżały w kubłach, a same pojemniki stały stabilnie.
Dopiero po chwili dostrzegła coś na pograniczu śmietników – lalkę.
Podeszła i podniosła ją. Normalnie by tego nie zrobiła, ale tym razem działała instynktownie. Przyjrzała się zabawce. Była brudna, popękana. Jej zielona sukienka była podarta, a włosy splątane. Widać było, że to porcelanowa lalka – zapewne kiedyś wartościowa dla kolekcjonerów, ale teraz była tylko zwykłym śmieciem.
- Ugh... nie dziwię się, że ktoś się ciebie pozbył – syknęła z lekkim obrzydzeniem i wrzuciła lalkę do otwartego kubła. Otrzepała dłonie i ruszyła dalej.
Minęła ledwie kilka metrów, gdy usłyszała kroki za sobą. Od tej strony nie było drzwi prowadzących do klatek schodowych, więc mało prawdopodobne, by ktoś nagle wyszedł na zewnątrz. Przyspieszyła kroku, a kroki za nią również przybrały na tempie. Serce zaczęło jej szybciej bić. Po chwili przeszła w bieg. Widziała już zakręt na główną ulicę – tam na pewno ktoś będzie, tam będzie bezpieczna. Jednak coś było nie tak.
Dźwięk kroków za nią nie był zwyczajny – nie były to miękkie, nieregularne odgłosy kogoś, kto po prostu szedł. Te kroki były metodyczne i nienaturalnie zsynchronizowane z jej własnym tempem. Gdy przyspieszała, one również; gdy na chwilę wstrzymała oddech, przez ułamek sekundy panowała cisza...
a potem znów ten sam, nieubłagany rytm. To już nie był tylko strach – to było pierwotne, obezwładniające przerażenie.
Panika zaczynała nad nią dominować. Przez to popełniła błąd. Potknęła się o krawężnik i z hukiem upadła na ziemię.
Próbowała się podnieść, ale w tej samej chwili poczuła przeszywający ból w łopatkach.
Ostry, lodowaty, paraliżujący. Koszulka powoli zaczęła zabawiać się oraz wilgotność z rany przykleiła się do ciała. Odwróciła się, machnęła ręką w obronnym geście, lecz to, co ujrzała, przerosło jej najgorsze wyobrażenia. Spojrzała w ciemne, zimne oczy napastnika – puste, pozbawione emocji, przenikliwe. Nie miały w sobie nic ludzkiego. Były jak dwa bezdenne otwory, pochłaniające całą nadzieję, całą możliwość ucieczki. W tym spojrzeniu nie było gniewu, nienawiści ani satysfakcji – tylko nicość i coś zaskakującego znajomego.
Czuła, jak strach narasta w niej z każdą sekundą, lodowatymi mackami zaciska się na jej gardle, spowalnia myśli.
– Znam cię, jesteś... – wyszeptała, ale nie dokończyła. Krew trysnęła z przeciętej tętnicy.
Jej ciało osunęło się na bruk, barwiąc go na czerwono. Oczy Sandry, zamglone śmiertelnym odrętwieniem, patrzyły tępo na sylwetkę znikającą
w ciemności...
Ponownie na ustach całej uczelni pojawiły się szepty o fatum i psychopacie, który zamordował kolejną osobę niedaleko akademików. Tym razem wszyscy mówili o Sandrze. Wielu studentów widziało ją jeszcze w weekend, czytało o jej planach, a teraz... Teraz wszyscy dyskutowali o tym, jak została znaleziona.
Marta była zdezorientowana. Głupie żarty? Bez sensu. Ledwo co zginęło dwóch studentów, a teraz znów ktoś umiera? To szalone.
Na przerwie między wykładami podeszła do Angeliki.
- Hej, Angie… Co tu się dzieje? Mówią wszędzie o jakimś morderstwie? - zapytała niepewnie.
- Och… Tak! - Angelika aż ścisnęła dłonie w podekscytowaniu. – Zabito Sandrę. Wiesz, tę siostrę Olka! Podobno pół ulicy było zalane krwią, a śladów sprawcy nie znaleziono!
-Czekaj… Jak to nie ma śladów? – Marta zmarszczyła brwi.
- No właśnie! – Angie nachyliła się bliżej, jakby miała zdradzić jej jakiś sekret. – Mają nóż, narzędzie zbrodni, ale nie znaleźli na nim żadnych odcisków!
-To potworne… – Marta pokręciła głową z niedowierzaniem, ale w środku poczuła ukłucie niepokoju. Kolejna osoba, którą znała, nie żyła. Czy to przypadek? A może nie? Coś tu było nie tak, tylko nie potrafiła jeszcze określić co.
Z zamyślenia wyrwało ją pstryknięcie palcami tuż przed jej oczami. Zamrugała.
- Ej… Marta? Wszystko gra? – zapytała Angelika, ale w jej głosie nie było troski, raczej zwykła uprzejmość.
- Hm? Tak, przepraszam. Po prostu… ostatnio dzieje się za dużo. – Wymusiła uśmiech.
- Prawda… – Angie wzruszyła ramionami. – A właśnie, wykładowcy proszą, żeby nikt nie wychodził po zmroku i żeby wszyscy poruszali się w grupach. - Dodała z nutą ostrzeżenia.
-Jasne, rozumiem. Dzięki za info.
Reszta dnia minęła zaskakująco spokojnie|
Niestety, gdy Marta wróciła do akademika, czekała ją niemiła niespodzianka. Angelika, jej współlokatorka, była kompletnie pijana i siedziała zapłakana na łóżku. Upijanie się ze smutku… Najgorsza z możliwych reakcji.
Marta zamknęła cicho drzwi, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, ale nie miało to znaczenia.
Ledwo ją dostrzeżono, rozległy się wrzaski.
- TO TWOJA WINA!!! – wrzasnęła pijana Angie, ale co dziwne, nie wskazała palcem na Martę.
Jej drżąca dłoń skierowała się na lalkę siedzącą na łóżku, jak gdyby nigdy nic.
– T… Ta pierdolona lalka! To wszystko przez nią! To fatum! Ona ich zabiła! – bredziła, niemal
w amoku.
– C-czekaj, co ty wygadujesz?! Przecież to niedorzeczne! Spójrz, to tylko lalka! Stara lalka, nic więcej! – Marta próbowała ją uspokoić, ale Angelika była roztrzęsiona i pobudzona.
– WIDZIAŁAM!!! Śniła mi się! Jej oczy… demoniczne, puste, martwe! – głos Angeliki załamał się w histerycznym szlochu. Całe jej ciało drżało od nadmiaru emocji.
Marta westchnęła i podeszła do niej. Delikatnie objęła współlokatorkę i zaczęła gładzić ją po ramieniu.
– Cicho, spokojnie… Lalki nie zabijają, Angie. To był tylko sen, koszmar. Nic więcej. – Jej głos był cichy i kojący, ale czuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach.
– Tylko koszmar?! To było… to szkaradzieństwo! To obleśne gówno! – wykrzyczała Angelika, znów drżącym głosem.
– N-nie mów tak o Anie… Proszę. Jest dla mnie bardzo ważna. – Marta spochmurniała, ale zrozumiała, że jej przyjaciółka naprawdę wierzy w to, co mówi. Była przekonana, że lalka jest przeklęta. Koszmar wszystko wypaczył. Nie było dowodów. Niczego.
– Bo co?! Zabije mnie?! – Angelika parsknęła pijackim śmiechem. – Nie rozśmieszaj mnie!
Jej wzrok przeszył Martę, wściekły i roztrzęsiony. Oczy błyszczały od łez, ale w nich czaiło się coś jeszcze – czysta, prymitywna furia. Przez moment wyglądała, jakby miała się rzucić na lalkę, rozerwać ją na strzępy. Ale zamiast tego wzięła gwałtowny wdech, zacisnęła pięści i wyrwała się
z uścisku Marty.
– Pieprzyć to! – syknęła, po czym ruszyła do drzwi. – Sama zobaczysz… zobaczysz, co zrobi ta cholerna lalka! – Jej głos niemal drżał od gniewu, zanim
z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi.
Przez chwilę w pokoju panowała absolutna cisza.
Marta westchnęła ciężko.
– Ech… Smutne. Po okolicy krąży psychopata, a ona zwala winę na ciebie. – Mruknęła cicho, sięgając po lalkę i delikatnie gładząc ją po głowie.
Jej wzrok padł na martwe oczy zabawki. Zimne, puste, jakby wpatrzone prosto w nią. Coś ją tknęło i poprawiła sukienkę lalki… Wtedy dostrzegła coś, co sprawiło, że serce zabiło jej szybciej.
Na materiale widniały ślady czerwonego barwnika. Skąd się tam wziął…? Nie miała pojęcia.
Podniosła się powoli, podchodząc bliżej światła. Przesunęła palcami po plamie.
To nie odprysk farby. To było coś innego.
Marta poczuła, jak coś ściska jej gardło. Plama była lepka. Świeża.
To wyglądało… jak ślad palca. Ktoś ją trzymał.
toś, kto miał brudne ręce...
W pokoju zrobiło się chłodniej. Powietrze zgęstniało, jakby coś… czekało. Nie słyszała kroków ani oddechu, ale czuła obecność. Niewidzialną, złowrogą, cierpliwie wyczekującą. Cień w kącie pokoju wydawał się ciemniejszy niż zwykle, jakby pulsował, jakby żył własnym życiem.
Przełknęła głośno ślinę, a jej palce zacisnęły się mocniej na lalce, która w jej rękach nagle stała się dziwnie ciężka.
Nie wiedziała, co się dzieje. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Może Angie miała rację.
Może coś rzeczywiście było nie tak… a to "coś" było o wiele bliżej, niż sądziła.
Wzrok ponownie padł na lalkę w zielonej sukience. Teraz brudną i to nie z farby.
Pierwszy raz poczuła, jak niepewność ściska jej serce, jak strach przeszywa każdy jej ruch. I w tej ciszy, w tej dziwnej obecności, jedno zdanie rozbrzmiało w jej umyśle, jak echo w pustym pomieszczeniu:
„To krew.”