Sariel był dobry. Ten rozwydrzony anioł, który wziął na siebie rolę zastępczego stróża, naprawdę okazywał się skuteczny w swojej robocie – to Zoja musiała przyznać. Choć zazwyczaj trwonił anielską energię, pozwalającą mu przybierać fizyczne ciało, na głupoty takie jak granie w konsolowe gry czy oglądanie bajek, był piekielnie... czy raczej bosko efektywny w walce z istotami z cienia.
Egzorcystka obserwowała, jak Sariel niemal dziecinnie łatwo osacza demona solą, którą jakimś cudem pobrał z jej woreczka. W ten sposób ograniczał piekielnym mackom możliwość wyprowadzenia kolejnych ataków i zmuszał je do cofania się w głąb ciała nosicielki. Zwinne, ruchy anioła w absurdalnej koszulce z uroczym psiakiem przywołały w głowie egzorcystki wspomnienie sprzed roku – flashback ściskający serce.
Tamto starcie także dotyczyło opętanego dziecka. Zoji towarzyszył wtedy Debius – jej pierwszy, prawdziwy anioł stróż, którego znała od wielu lat. Tamta walka była jednak dużo cięższa, ponieważ Debius nie dorównywał siłą Sarielowi. Aby zwyciężyć, musiał ujawnić swoją najprawdziwszą formę, tę ze skrzydłami i aureolą. Zdołał przegonić demona, ale jego pióra na skrzydłach pociemniały, jakby coś w nim bezpowrotnie pękło. Tuż po tamtym koszmarze Debius stwierdził, że ta niekończąca się wojna jest bez sensu, i odszedł. Zoja nawet dziś nie wiedziała, czy obwiniał ją o własną porażkę, czy uznał, że wystawia go na zbyt wielkie zagrożenie. Po prostu zniknął, pozostawiając w sercu kobiety dotkliwą pustkę.
Niedługo potem dobiła ją watykańska machina urzędnicza. Kuria jasno postawiła sprawę: jeżeli Zoja chciała kontynuować misję egzekutorki, musiała jak najszybciej pochwalić się w dokumentach nowym aniołem stróżem. W przeciwnym razie, ze swoimi paranormalnymi zdolnościami, mogłaby zostać uznana za istotę skażoną i przeznaczoną do zapieczętowania przez innego egzorcystę. Dano jej na to zaledwie siedem dni. A przecież aniołów stróżów przydziela się w dniu narodzin dziecka, nie dorosłej, dwudziestopięcioletniej kobiecie...
Pomoc nadeszła od ojca Marka, doradcy biskupiego, który cenił Zoję za determinację i skuteczność w terenie. Zaprosił ją na rozmowę i opowiedział historię o wyniesieniu pewnej misjonarki imieniem Barbara. Choć wciąż żyła na Filipinach, jej poświęcenie i cuda sprawiły, że Kościół nadał jej rangę natchnionej Duchem Świętym jeszcze za życia. Zgodnie z regułami, takiego człowieka chroni już archanioł, nie zwykły anioł stróż. Problem w tym, że dawny opiekun Barbary, Sariel, nie dostąpił jednoczesnego awansu do rangi archanielskiej. Pozostał więc „bez przydziału" i krążył gdzieś w duchowej otchłani. Ojciec Marek znał jego imię i poradził Zoji, by spróbowała go przywołać.
Pierwsza próba kontaktu okazała się trudna i nieprzyjemna. Sariel bez krzty delikatności wyśmiewał Zoję, że nawet jej własny anioł stróż się jej wyrzekł, więc musi być szczególnie pechowym przypadkiem. Dopiero gdy egzorcystka – zachęcona przez ojca Marka – pokazała mu zaawansowane techniki animacji i obiecała dostęp do konsoli, anioł złagodził podejście. Miał wyraźną słabość do kreskówek i nowinek technologicznych, więc ugiął się, przyjmując propozycję służby jako jej nowy stróż.
Tak zaczęła się ich wspólna „droga krzyżowa". Sariel był całkowitym przeciwieństwem Debiusa – leniwy, złośliwy, rozgadany i wybitnie dumny z siebie. Na dodatek uwielbiał przybierać ludzkie ciało, nierzadko paradował półnagi (albo prawie nagi!), co doprowadzało Zoję do szewskiej pasji. On z kolei robił sobie z jej reakcji żarty i powtarzał, że przyda jej się trochę dystansu i „estrogenowej pokory". Mimo to, musiała przyznać, że jest zabójczo skuteczny w walce z demonami: każde dotychczasowe wyzwanie dla niego było tylko rutyną. Ani razu nie odsłonił przed nią swoich skrzydeł. Nie tak, jak Debius...
Teraz też Sariel kończył robotę. Stał pochylony nad bezwładnym ciałem dziewczynki o imieniu Gisele, powstrzymując macki demona i osaczając je w ciele nosicielki, by nie mogły rosnąć w siłę. Mimo głośnego dudnienia wokół egzorcystka wyraźnie usłyszała znajomy, cyniczny głos:
– Ej, księżniczko. Robota czeka!
Momentalnie oprzytomniała, otrząsając się z fali bolesnych wspomnień. Sariel zrobił swoje – unieruchomił demona. Teraz przyszła pora na nią: musiała go przepędzić tam, skąd przybył. Kobieta uklękła przy dziewczynce, zaczynając inkantację i gestykulację znaków mocy. Lata treningu nauczyły ją, by gesty wykonywać możliwie szybko, a jednocześnie zachować ich precyzję.
– Rozkazuję ci, demonie, opuść ciało tego dziecka!
Od razu usłyszała skwierczenie kabli na ścianach, jakby przepływał przez nie jakiś nieludzki prąd. Jednak złocisty blask bijący od Sariela częściowo łagodził destrukcyjną energię. Zoja zacisnęła zęby i powtórzyła z mocą:
– Rozkazuję ci, demonie, opuść ciało tego dziecka!
Potwór jednak wciąż się opierał, a wibrująca ciemność nie zamierzała ustąpić. Zoja zorientowała się, że musi poznać jego imię. Przylgnęła niemal twarzą do twarzy Gisele, a Sariel w odpowiedniej chwili odsunął ręce, by demon uwolnił część swoich cieni. Czarne, lepkie macki buchnęły w stronę egzorcystki – niby szlam, który oblepia jej duszę i zakrada się do samego rdzenia świadomości.
To trwało ledwie kilka sekund. Gdy Zoja zdołała wyczytać z istoty demona jego prawdziwą naturę, Sariel ponownie dotknął jej ramion i siłą wyrwał ją z mrocznej więzi. Potwór z sykiem wrócił do ciała dziewczynki.
– Tonitribus! – wykrzyknęła Zoja, dysząc ciężko. – Znam twoje imię, demonie! Nakazuję ci więc, Tonitribusie, opuścić ciało tego dziecka!
Ściany zatrzęsły się, a z dziewczynki uniósł się czarny dym. Coraz bardziej się rozwiewał, aż w końcu znikł, rozpływając się w ciemnościach. Gisele sapnęła lekko i zapadła w płytki, ale spokojny oddech. Zoja miała wrażenie, że cały jej organizm pulsuje obcą energią, że demon zostawił w niej swój przyklejony ślad. Mdłości nie ustępowały, jednak Sariel przytrzymał ją, pozwalając, by chociaż się nie przewróciła.
Egzorcystka dopiero po chwili zorientowała się, że anioł ją obejmuje. Nadprzyrodzone ciepło Sariela leczyło ją od środka, koiło duszę. Ta chwila byłaby idealna, gdyby tylko anioł nie odezwał się, jak to miał w zwyczaju.
– Śmierdzisz jak sfajczona wątróbka – mruknął sucho, nie zabierając jednak rąk.
– A skąd ty wiesz, jak pachnie wątróbka? – odparła Zoja, starając się zachować rezon i nie rozpłynąć w objęciach anioła.
– TikTok, księżniczko. Przyznali temu zapachowi dziewięć i pół na dziesięć, więc myślę, że dość intensywny. – Anioł uśmiechnął się krzywo. – A teraz... hmmm... nie zapomniałaś przypadkiem o kimś?
Dziewczynka! Z poczuciem winy egzorcystka wyrwała się z jego objęć i rzuciła ku Gisele. Na szczęście dziecko oddychało równo, a nad dziewczynką klęczała teraz anielica stróżująca o pięknej, choć wyraźnie przygaszonej twarzy. Sariel westchnął z udawaną irytacją:
– No, nie popisałaś się, lala. Dzieciaki bywają nieznośne, ale żeby wpuszczać temu biedactwu potwora do wyrka?
Zoja warknęła ostrzegawczo:
– Sariel, trochę szacunku, to przecież anioł!
– A ja niby czym jestem, kapibarą? – prychnął, wzruszając ramionami.
– Raczej starą raszplą. – Egzorcystka nie mogła się powstrzymać przed kontynuowaniem uszczypliwości.
– No wiesz... mówią na mnie anioł wodny, dziękuję uprzejmie. A co do starości, zauważyłem ostatnio nową zmarszczkę na twoim czole. Może czas kupić jakiś kremik? – Sarkazm anioła tylko przybrał na sile.
Egzorcystka poczuła, że nie ma siły dalej się kłócić. Starcie z demonem kompletnie ją wyczerpało, a przywiane wspomnienie o Debiusie bolało jak stara, niedająca spokoju blizna. Mimo całej złośliwości i kpin Sariela, trzeba przyznać, że to on właśnie uratował jej skórę – i dziewczynkę – w sposób, którego mało kto by dokonał.
W ciemnej piwnicy znowu zapanował spokój, z rzadka przerywany kapaniem wody i cichym oddechem Gisele. Anielica stróżująca głaskała dziecko po głowie, nadal przytłoczona poczuciem winy. Sariel tymczasem podniósł latarkę i oparł się o wilgotną ścianę, bawiąc się światłem z urządzenia
Zoja spojrzała na swojego „zastępczego" anioła. Przez moment zastanawiała się, czy on też czuł kiedyś podobny ból, gdy opuściła go Barbara – jego wcześniejsza podopieczna, która awansowała do rangi natchnionej. Ale nie miała odwagi poruszyć tego tematu.
– Tak w ogóle... dzięki. Dobra robota – wydusiła z siebie krótko, wbijając wzrok w betonowy mur, jakby nie chciała pozwolić Sarielowi zobaczyć, jak bardzo docenia jego pomoc.
– Podziękujesz, grając ze mną dziś wieczorem mecz, księżniczko. – Anioł uśmiechnął się szelmowsko. – Tylko ty i ja. I nasze szybkie palce na rączych padach.
Mimo niedawnych chwil grozy kobieta parsknęła cichym śmiechem. Cała sytuacja była tak daleka od tego, co kiedyś uważała za „normalne egzorcyzmy", a jednak czuła coś na kształt wdzięczności i... może nawet nieśmiałego spokoju. Sariel był inny niż Debius, inny niż wszyscy. Ale właśnie teraz okazywał się aniołem, którego prawdopodobnie najbardziej potrzebowała.
KONIEC (CZĘŚCI 2)